Epilog

Hej!
Przepraszam za czas, ale ten rozdział jest dosyć długi i niełatwo się go pisało.
 Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytali to fanfiction i jakimś cudem podobało im się ono. Wymieniałabym z userów, ale tego nie zrobię w obawie, że o kimś zapomnę. W każdym razie chyba dobrze wiecie, kto komentował i tym osobom dziękuję z całego serca, naprawdę, bez was to fanfiction pewnie nie zostałoby napisane, jakkolwiek oklepanie to brzmi. Dziękuję za to, że we mnie wierzyliście.
Epilog pewnie będzie zaskoczeniem dla sporej części osób czytających to ff, ale planowałam takie zakończenie od bardzo dawna, Wiem, że niektóre osoby miały dobre podejrzenia. 
Co do tego, że się pogubiłam, to uwierzcie mi, nie. c: Pisałam już wam, że prawie wszystko okaże się w epilogu i tak też się stanie.
Dlatego jeszcze raz dziękuję i miłego czytania. O tym, że liczę na jakikolwiek komentarz chyba nie trzeba wspominać?
Na koniec mam jeszcze małe pytanko i reklamę.
Zastanawiałyście się kiedyś nad tytułem tego fanfiction?
I zapraszam na moje kolejne fanfiction - legacyfanfiction.blogspot.com, które będę regularnie pisała już wkrótce. Osobiście bardziej podoba mi się Legacy, niż to, ale same ocenicie. c:
______________________________________________________

Louis patrzy na funkcjonariuszy z obawą. Czuje uporczywy ból w brzuchu, który oznacza niepokój. Rzuca krótkie spojrzenie Harry'emu, szybko całuje go w usta i wychodzi czując, że zaraz zwymiotuje, choć nawet nie może jasno powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Ma zdecydowanie złe przeczucia. Zwija się na tym co zwykle krześle, który już, swoją drogą, podpisał, by nikt nie kwestionował tego, że jest jego własnością.
- Jak on się czuje? - słyszy słaby głos. Należy do Zayna, któremu nie pozwolili się spotkać z Harrym tylko dlatego, że Louis powiedział, że jest narzeczonym zielonookiego.
- A jak ty byś się czuł, gdyby to tobie wmawiali, że próbowałeś popełnić samobójstwo?
- Och.
-No właśnie - Tomlinson przewraca oczy z przesadną teatralnością. Nadal nie pała sympatią do tego chłopaka.
- A... - głośno przełyka ślinę. - A czego chce od niego policja? - ma zamknięte oczy i siedzi jakby skurczony w sobie, jakby czwarty rok brał amfetaminę i dodatkowo był w zaawansowanym stadium depresji. Podobnie jak Louis nie spał od kilku dni.
- Przykro mi, ale policja nie wtajemnicza mnie w swoje plany, marzenia i kurwa nie wiem co jeszcze. Uwierzyłbyś? - jego głos załamuje się na ostatnim słowie, a oczy zaczynają się szklić. Po chwili jedna łza spokojnie spływa po policzku, aż na czubek nosa i lekko wirując spada na wyłożoną terakotą podłogę. Nie wie, dlaczego płacze, ale ostatnio odczuwał tak wiele uczuć naraz, że w końcu naprawdę musiał odreagować. Płacz wydawał się dobrym wyjściem, ale nie mógł się załamać, nie przy wszystkich.
Szybko przetarł łzy wierzchem dłoni nawet nie bardzo się z tym kryjąc i wziął kilka szybkich oddechów starając uspokoić. Najrozsądniej byłoby gdyby poszedł do domu, wypłakał się, położył do łóżka i wrócił do szpitala wypoczęty choć odrobinę, ale nie mógł tego zrobić. Nie skoro Harry się wybudził.
- Niall, serio nie sądzisz, że to najgorszy z możliwych momentów? - nagle do jego uszu dociera głos Liama, który chyba próbuje być cicho, ale mu nie wychodzi. Louis podnosi głowę podejrzliwie zwężając oczy.
- Ale, powinniśmy się zachować fair...
- Tak, bardzo fair - syczy. - Nie zamierzam zostać wywalonym ze szkoły.
- O co chodzi? - przerywa zimno Tomlinson, a jego głos jest władczy, głośny i wysoki, wyprany całkowicie z jakichkolwiek uczuć.
- O nic - odpowiada szybko Payne. Zbyt szybko, by czegoś nie było na rzeczy.
- Nie mam ochoty na gierki, gadaj - unosi lekko głos.
- Pamiętasz naszą rozmowę jakiś miesiąc temu, dzień przed tym, jak pierwszy raz rozmawiałeś z Harrym? - pyta, a Louis odpowiada mu z niepewnością kręcąc głową. Od tamtego czasu działo się tyle, że ma wrażenie, jakby minął rok, a nie tylko kilka tygodni. Nie ma takiej możliwości, żeby to pamiętał. - W każdym razie założyliśmy się wtedy o coś - mówi z lekką obawą, a Tomlinson czuje, jakby w tym momencie wylał ktoś na niego wiadro lodowatej wody. To od tego się wszystko zaczęło, gdyby nie ten głupi zakład nigdy nie zakochałby się w Harrym.
- Tak, pamiętam.
- I... chyba wygrałeś.
- I teraz pewnie zastanawiasz się, czy będziesz musiał wskoczyć do basenu Kirkland, czy okażę się wielkoduszny i ci odpuszczę,
- Otóż to.
- Zastanowię się nad tym.
- Ale...
- Jeszcze chcesz się kłócić? - pyta zaciskając zęby. Ciekawe kiedy zrobił się taki zimny i zobojętniały. - Dobrze, zróbmy to.
- Ale...
- Teraz - wstaje i patrzy na niego wkurzony. - No chodź. Popływajmy.
- Louis - jęczy wstając, ale chłopak nie zwraca na niego uwagi. Wychodzi ze szpitala szybkim, pewnym siebie krokiem, a Liam i Niall pędzą za nim czując narastające zdenerwowanie. - Nie zrobisz mi tego, nie możesz. Przyjaźnimy się.
- Zakład to zakład.
Wsiadają do taksówki, a Louis podaje adres kierowcy prosząc, aby się pospieszył.
- Skąd go znasz?
- Przygotowałem się na tą okoliczność już dawno.
Jadą w ciszy, bo Payne już wie, że jest na przegranej pozycji. Wkrótce dojeżdżają na miejsce. Louis mówi taksówkarzowi, aby na nich poczekał i wychodzi na chodnik. Staje przed furtką, za którą widzi wyłożoną kostką ścieżkę prowadzącą pod drzwi. 
- To nic strasznego, Kirkland na pewno jest w szkole - mówi, po czym podchodzi do płotu, który przeskakuje jednym zwinnym ruchem. - Chodźcie - pogania ich, gdy znajduje się już na terenie posesji. Czuje, że to włamanie, ale nie bardzo się nad tym zastanawia. Chce czegoś, co pozwoli mu na chwilę przestać myśleć o Harrym. Obchodzi wokół dom schylając się pod oknami, bo wcale nie jest taki pewny co do tego, że mieszkanie jest puste, aż w końcu staje na brzegu basenu patrząc prosto w dół. Szczerze współczuje swoim przyjaciołom, bo jest naprawdę zimno, a woda nie wydaje się być cieplejsza, niż otaczające go powietrze.
- No, chłopcy. Wskakiwać. Miłej kąpieli - uśmiecha się wrednie odwracając do nich twarzą, po czym odchodzi stając jakieś dwa metry z tyłu, dając im spore pole do popisu.
Liam i Niall patrzą na siebie przez chwilę z ciężkim westchnięciem, po czym zaczynają się rozbierać. Gdy już wszystkie ciuchy leżą na ziemi w bezładnej kupie obaj biorą wielkie wdechy i skaczą ,,na bombę" rozpryskując wszędzie wokół wodę. Louis miał rację, bo po ich wynurzeniu widzi wyraźnie ich gęsią skórkę. Nie wspominając o okropnym trzęsieniu się ciała i szczękaniu zębami. Uśmiecha się lekko uśmiechem, który nie obejmuje oczu i czuje dziwną satysfakcję.
- Zachorujecie, chłopcy - mówi, gdy powoli wychodzą z basenu i szybko wciągają na swoje mokre, nagie ciała ubrania.
Wracają do szpitala w ciszy. Niall i Liam patrzą na siebie z lekkimi uśmiechami, jak gdyby porozumiewali się bez słów, ale Tomlinson nadal jest zimny. Płaci kierowcy i bez słowa wychodzi z taksówki idąc szybko ku wejściu. Gdy jest już niedaleko krzesła, które oficjalnie nazywa swoim zauważa dwóch policjantów ze srogimi minami, którzy rozmawiają ze sobą. Podchodzi do nich z obawą wypisaną na twarzy mając cichą nadzieję, że nie odezwą się oni do niego, ale dobrze wie, że byłoby to zbyt piękne.
- Louis Tomlinson? Ty jesteś narzeczonym Harry'ego Stylesa? - pyta funkcjonariusz bardzo służbowym tonem.
- No... Nie do końca, ale...
- Nie ważne. Wyjaśnisz to na komisariacie.
Louis nawet o nic nie pyta. Po ostatnich tygodniach ma tak dość wszelkich policjantów i lekarzy, że aż rzygać mu się chce na myśl o tych zawodach. Czuje się zmęczony. Bardzo bardzo zmęczony. Dlatego poddaje się woli innych ludzi mając po prostu nadzieję, że to wszystko skończy się jak najprędzej. 
Jeden policjant prowadzi go do samochodu, a drugi zostaje. Louis widzi, jak rozmawia z jakąś pielęgniarką trzymając w ręku notes i długopis, co jest bardzo, bardzo złym znakiem, bo widział wcześniej tę kobietę opiekującą się Harrym. 
Szybko dojeżdżają na miejsce. Po wyjściu chłopak nawet nie odwracając się kieruje się ku wejściu i siada na jednym z krzeseł w korytarzu, na którym, jak pamiętał siedział kiedyś Harry. Cztery krzesła na lewo od niego siedzi Zayn, ale udaje, że go nie zauważył. Jakoś nie ma ochoty na niezręczne rozmowy. Gdy zostaje przywołany odchrząka lekko podnosząc się i kieruje ku otwartym drzwiom. Z niepewną miną siada na fotelu przed biurkiem i zakłada nogę na nogę. Rozgląda się wokół siebie. Na biurku zrobionym z ciemnego drewna leżą jakieś papiery, ołówek i kilka długopisów. Jest też lampka i zamknięty laptop, niedbale postawiony na brzegu. Okno za biurkiem przysłonięte jest zasłonami, a przymknięte żaluzje sprawiają, że pokój jest nieco zacieniony. Na ścianach wiszą jakieś oprawione w ramki dyplomy i jeden obraz abstrakcyjny wyglądający na sztukę współczesną, czyli przedstawiający ... cóż, nic. Szczerze, Louis malował tak, gdy miał trzy lata To żadne arcydzieło.
W końcu do gabinetu wchodzi mężczyzna około czterdziestki. Ma gęste, ciemne włosy, szare oczy i trzyma w ręce jakąś czarną teczkę z napisem, którego chłopak nie może niestety dojrzeć nie zwracając jednocześnie na siebie zbyt wiele uwagi. Tomlinson uśmiecha się udając pewność siebie, choć nie jest to najlepszy pomysł.
- Dzień dobry - mówi fałszywie uprzejmym tonem, ale nie słyszy odpowiedzi. Patrzy, jak mężczyzna siada na swoim miejscu, wyciąga kluczyki ze swojej kieszeni, otwiera szafkę i chwilę w niej grzebie, po czym wyciąga kolejną teczkę i unosi głowę, by spojrzeć na niebieskookiego. 
- Louis Tomlinson? - pyta z walijskim akcentem, na co szatyn kiwa lekko głową.
- Co łączy cię z Harrym Stylesem? - policjant się nie patyczkuje i chłopaka na chwilę zatyka, gdyż jest zdumiony bezpośredniością mężczyzny. Nie wie co odpowiedzieć. Czy prawda może zaszkodzić Harry'emu?
- My...
- Oczywiście wiesz, że składanie...
- Tak, wiem, tylko... - przerywa mu szybko nie chcąc słuchać tego po raz kolejny. - ...nie wiem co odpowiedzieć.
- Prawdę.
I mówi mu prawdę. Mówi o tym, że on i Harry to coś więcej niż przyjaźń. Mówi o tym, jak się poznali jak śpiewali razem i okazało się, że Harry jest bardzo wrażliwy, o tym jak byli razem na imprezie, o tym, jak czuł się, gdy Harry wyjechał by wesprzeć Zayna i co poczuł, gdy okazało się, że Harry i Mulat są razem. Mówi o tym wszystkim i szczerze mówiąc czuje się lepiej. Czuje się, jakby zrzucił z siebie pewien ciężar i może to głupie, ale to uczucie jest naprawdę dobre.
- Wie pan wszystko - mówi po skończeniu z lekkim smutkiem przywołanym wraz z nie tak odległymi wspomnieniami. - Teraz chcę wiedzieć co zarzucacie Harry'emu. Jest oskarżony, wiem to. Tylko o co i na jakiej podstawie?
- Nie jesteś rodziną, więc pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale wiem, że go kochasz, a on kocha ciebie i zważając na to, że... - waha się lekko. - Cóż. Harry jest oskarżony o zabicie Eleanor Calder i zlecenie zabójstwa Perrie Edwards. I przyznał się do tego.
Świat Louisa w tym momencie zatrzymuje się. Serce przestaje bić, a dech zamiera w piersiach. Powieka nawet nie drga mu przez chwilę, ale kiedy odzyskuje zdolność myślenia czuje się bardzo słabo.
- Co? - duka z niedowierzaniem patrząc na poważną twarz policjanta. Jakaś jego część nadal ma nadzieję, że to niezwykle niesmaczny żart, ale reszta doskonale wie, że to musi być nieprawdopodobny fakt. 
- Cóż, nie możemy oczywiście zdradzić szczegółów sprawy. Liczę, że jest pan wystarczająco dorosły, by nie trąbić o tym wszem i wobec.
W oczach Louisa pojawiają się łzy, które próbuje powstrzymać, ale nie potrafi. Śmieje się cicho ocierając lekko policzki.
- Dobrze to znosisz - stwierdza funkcjonariusz zgrabnie obracając w palcach elegancki, drogi długopis. Patrzy na niego wyraźnie oceniającym wzrokiem.
- Sądziłem, że teraz już wszystko będzie dobrze, ale widocznie wszechświat postanowił inaczej. Pewnie powinienem się z tym pogodzić.
- Myślę, że powinieneś skontaktować się z jakimś psychologiem.
- Och, przypomniał mi pan. Przeszukaliście może dom Stylesów?

***
Louis nie wie jak to się stało, że znajduje się w korytarzu budynku sądu ubrany w garnitur, czekając na rozprawę swojego chłopaka. Znowu chce mu się wymiotować, ale czuje, że pójście do łazienki po raz drugi w ciągu dziesięciu minut nie jest najlepszym pomysłem. Wkrótce jakaś pani w wieku około trzydziestu lat wpuszcza ich na salę.
Stara się unormować swój przyspieszony oddech, gdy dwóch policjantów wprowadza Harry'ego. On też ubrany jest w garnitur, a jego włosy są schludnie ułożone. Szatyn nigdy nie widział go w takim stroju i czuje, że to wielka strata, bo uroda chłopaka w tamtym momencie zapiera dech w piersiach.
Zielonooki podczas mówienia cały czas patrzy na Louisa, co wypomina mu swoją drogą sędzia. W jego głosie słychać smutek, wygląda, jakby naprawdę żałował swoich czynów, ale szatyn widzi, że jego oczy są zimne, bez jakiejkolwiek emocji. I to sprawia, że chce mu się płakać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Tomlinson ma nadzieję, że sąd uwierzy adwokatowi, który stara się udowodnić, że Harry jest chory psychicznie. Ostatecznie lepszy zakład psychiatryczny, niż więzienie, prawda? Gdyby Harry trafił do więzienia to znaczyłoby, że naprawdę jest złym przestępcą, jakkolwiek dziwnie to brzmi w odniesieniu do chłopaka, i chciał śmierci Perrie i Eleanor, a to nie jest prawda, nie? Nie mogą go skazać, nie mogą. Harry nie jest zły, nikt z wyglądem cherubinka nie mógłby być zły.
Poza tym Harry go kocha. Harry go kocha i go nie zostawi. Harry nie mógłby go zostawić. Harry nie mógłby mu zrobić czegoś takiego.
Prawda?

***
Louis przełknął głośno ślinę robiąc nieśmiały krok przez próg. Głowę i ramiona miał nisko opuszczone, a mocny uścisk w brzuchu nie dawał mu oddychać. Najchętniej odwróciłby się i uciekł jak najdalej stąd, ale czuł, że musi to zrobić, musi się z nim spotkać. 
Odchrząka cicho odsuwając krzesło, nadal wpatrując się w swoje białe sznurówki. Już nienawidzi tego miejsca. To psychiatryk. Nikt nie lubi psychiatryków.
- Cześć - słyszy ochrypły głos. Zaciska mocno powieki starając się nie rozpłakać. Wiedział, że to był zły pomysł tu przychodzić. - Nie zamierzasz się do mnie odezwać, prawda? Nie dziwię się. Na twoim miejscu też bym siebie nienawidził. Tylko zastanawiam się, czemu jeszcze chciałeś się ze mną spotkać.
- Nie nienawidzę cię - prawie szepcze. Nadal nie chce podnieść wzroku, bo czuje, że wtedy by się załamał. - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym, ale nie potrafię - prycha śmiejąc się lekko. - To takie żałosne... Nie panujemy nad sobą, nie możemy robić tego co chcemy, czuć to, co chcemy. Czynności wyznaczają nam inni ludzie, bez nich mielibyśmy własną wolę, moglibyśmy być sobą. A z drugiej strony bylibyśmy nikim... Żałosne. Kiedy byłeś w śpiączce bardzo się o ciebie martwiłem, wiesz? - nadal przemawia do swoich kolan. - Modliłem się o ciebie. Jejku, ja nawet nie wierzę w Boga, a to robiłem. Cały czas chciało mi się wymiotować, nie spałem ani nie jadłem, nie mogłem myśleć o niczym innym niż ty. Tak bardzo się bałem, że umrzesz... I nie rozumiałem dlaczego to zrobiłeś. Przecież miałeś wszystko. Miałeś mnie. Mógłbym zrobić dla ciebie wszystko, co tylko byś chciał. Kochałem cię. Bardzo. I nadal kocham - unosi wzrok i przez grzywkę widzi Harry'ego.
Ma szarą skórę i usta bez koloru, wielkie wory pod oczami i dłuższe włosy, które opadają mu falami na twarz. Jest szczuplejszy i wygląda jak wrak człowieka. Jedyne co się w nim nie zmieniło, to oczy. Nadal są wielkie i tak cudownie zielone, że ucisk w brzuchu Louisa się nasila. Kocha go tak bardzo, że to aż boli.
- Dlaczego musisz być taki piękny? - pyta prawie szepcząc, a do jego oczu gwałtownie zaczynają napływać łzy. Harry nadal patrzy na niego bez wyrazu twarzy. - Nic mi nie odpowiesz? Powiedz chociaż ,,nie przychodź tu więcej, bo cię nienawidzę", a będę szczęśliwy.
- Kocham cię, ale nie przychodź tu więcej.
- Dlaczego?
- Jestem chory, Lou. Wylądowałem w psychiatryku, jestem serio popieprzony. Już cię zraniłem, nie chcę więcej.
Wstaje, rzuca krótkie spojrzenie swojemu psychiatrze, który do tej pory siedział za nim i robi kilka kroków w kierunku drzwi mając opuszczoną głowę.
- Znajdź sobie kogoś - szepcze, gdy go mija. - I zaopiekuj się Danielle. Spraw, by nienawidziła mnie jeszcze bardziej, bo wiem, że na to zasługuję. I Louis... - odwraca się do niego na chwilkę. - ... porozmawiaj proszę z moją siostrą, z Gemmą. O jej... problemach związanych z... - przerywa na moment przełykając głośno ślinę. - Ja nigdy nie miałem na to odwagi.
Drzwi zatrzaskują się za chłopakiem i lekarzem i już ich nie ma. Louis chowa twarz w rękach i mały pokój do odwiedzin wypełnia się głośnym szlochem. Zdecydowanie zbyt dużo ostatnio płacze.
To nie tak miało być.
Harry wychowywał się w towarzystwie ojca alkoholika, z dala od dzieci, z dala od placu zabaw i słońca. Des wychował go na odludka z niezdrowo bladą twarzą, który, owszem mógł się zaprzyjaźnić z kimkolwiek zechciał, ale po co? Miał ojca, miał książki, muzykę i dragi. Miał bloga, na którym opisywał swoje życie i miał swój własny świat. A światem tym był Louis Tomlinson.
______________________________
Nienawidzicie mnie teraz?