Rozdział IV - ,,Nie mógł powiedzieć prawdy."

Możecie mnie zabić jeśli chcecie, nie będę stawiała oporów.
_____________________________________
Louis zmarszczył brwi robiąc krok do tyłu.
-Nie wiem dlaczego to zrobił, chciałbym z nim porozmawiać - powiedział próbując nie zwracać uwagi na to, jak obraził go pan Styles.
-Dlaczego miałbym cię wpuścić? - Des zwęził oczy, jakby Louis był wybitnie podejrzanym indywiduum.
-A dlaczego wpuszcza pan innych kolegów Harry'ego?
-Nikt tutaj nie przychodził. Do dzisiaj.
-Och - powiedział chłopak nagle zasępiony. Po sekundzie usłyszał czyjeś szybkie kroki na schodach. Harry.
-Tato, wpuść go - powiedział cicho. Już nie płakał, ale oczy miał zaczerwienione i bardziej niż zwykle zachrypnięty głos. No i w jego oczach nie dało się dostrzec ani obojętności, ani złości, jak to było zazwyczaj.
Des niechętnie odsunął się od wejścia przepuszczając Louisa. Chłopak nieśmiało zrobił kilka niewielkich kroków przekraczając próg. Pierwszy raz był w domu Harry'ego, więc zaczął się rozglądać starając się przy tym, by nie było to nietaktowne. Rodzina Styles'ów zdecydowanie mieszkała w luksusach, aż dziwne, że Louis nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego chłopak z zielonymi oczami zawsze pachniał perfumami najdroższych firm i miał na sobie ciuchy najbardziej znanych marek. Nie, żeby Harry'ego obchodziło to, czy dobrze wygląda, czy nie. Po prostu.
Kiedy oboje wchodzili po schodach Des obrzucił ich niechętnym spojrzeniem. Zdecydowanie nie podobał mu się ten kolega jego syna. Miał zbyt miły uśmiech. I zbyt dobrze ułożone włosy. I ogólnie był zbyt ładny jak na kogoś, kto mógł być tylko ,,kolegą". Ale może się mylił? Oczywiście wolał, żeby Harry przyjaźnił się z przeciętnymi nastolatkami, ale cóż zrobić, lepszy rydz niż nic. Może dzięki niemu chłopak będzie szczęśliwszy? Częściej będzie się uśmiechał? Przestanie wypominać mu zdrady? Des miał taką nadzieję.

***

Harry poprowadził Louisa korytarzem nawet się nie odwracając. Kiedy dotarli do drzwi po prostu je otworzył i przez nie przeszedł zostawiając je otwarte, aby chłopak mógł wejść. Zielonooki usiadł na łóżku chowając twarz w dłoniach i lekko ją przecierając. Louis nie wiedział co powiedzieć. Stał tylko z lekko rozchylonymi ustami i nieco zmarszczonymi brwiami, w końcu jednak podszedł do Harry'ego i przykucnął przy nim, jak wcześniej. Spróbował jakimś cudem zajrzeć mu w oczy nie dotykając go przy tym, ale się nie udało.
-Harry - zaczął zbolałym głosem, ale chłopak się nie poruszył. - Cokolwiek zrobiłem - przepraszam.
-Powtarzasz się - zaśmiał się ponuro i ochryple Harry przecierając wierzchem dłoni policzki. Louis popatrzył na niego trochę ze strachem, a trochę z troską, ale po chwili spuścił wzrok.
-Wiem i za to też cię przepraszam.
-Nie za dużo tych przeprosin? Po co się kajać za coś, co nie jest naszą winą? Jakim cudem miałbyś się domyślić, że tak dziwnie zareaguję na głupią, nic nie znaczącą piosenkę? Twoje przeprosiny są szczere i wiem o tym, ale całkowicie niepotrzebne.
Louis nie wiedział jak zareagować. Z jednej strony czuł się urażony słowami Harry'ego, a z drugiej musiał przyznać mu rację.
-Ja... - zaczął.
-Dlaczego zadzwoniłeś do drzwi? Czemu tu w ogóle przyszedłeś? Czemu mnie nie olałeś? Czemu nie możesz po prostu stąd wyjść i przestać się mną interesować do cholery?
Louis ponownie spuścił oczy i oparł wzrok na swoich dłoniach, które wyginał w zdenerwowaniu zastanawiając się nad odpowiedzią. Co mógł mu powiedzieć? Zrobiłem to, bo chcę zobaczyć nagich Nialla i Liam'a wskakujących do basenu szanownej pani dyrektor? Zrobiłem to, bo mi na tobie zależy? Bo cię kocham? Bo nie chcę, żeby Kirkland widziała mnie nago? Bo mi się podobasz? Bo dawno się z nikim nie pieprzyłem, a ty akurat jesteś ładny, wolny i pod ręką? Wszystkie te pytania były bardziej lub mniej zgodne z prawdą, ale z całą pewnością nie wchodziły w grę.
-Ja po prostu... nie lubię kiedy komuś jest smutno z  mojego powodu - wydusił w końcu z siebie nie przestając bawić się swoimi szczupłymi palcami. Wyglądał na naprawdę zakłopotanego, ale miał nadzieję, że Harry uzna, że jest taki z powodu zadanych mu pytań, a nie dlatego, że nie mógł powiedzieć prawdy.
-Przyzwyczaisz się - mruknął chłopak nadal garbiąc się i uporczywie wpatrując w swoje kolana.
-Dlaczego zgodziłeś się, żebym zaśpiewał piosenkę, którą napisałeś dla swojej mamy? - spytał delikatnym głosem Louis starając się by nie zabrzmieć zbyt wścibsko i usilnie pragnąc, by zielonooki nie zauważył jak usilnie pragnął zmienić temat. - Dlaczego zwyczajnie nie powiedziałeś nie?
Harry ponownie przetarł swymi dużymi dłońmi twarz.
-Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Nie mam zielonego pojęcia. Jestem kompletnym idiotą, nigdy nie powinienem się na to godzić. Nigdy. To było bardzo, bardzo, bardzo, bardzo głupie. Po prostu myślałem, że jestem już na tyle silny, by... Zapomnij.
-By?
-Nie każ mi tego mówić. Tylko jedna osoba na całym świecie wie o tym i chciałbym, by tak zostało.
-Ale... dlaczego? Możesz mi zaufać. Wiem, że straciłeś matkę, to musiało być dla ciebie bardzo trudne, nie ma się czego wstydzić - powiedział Louis i sam dokładnie wiedział, jak dennie to zabrzmiało. Nigdy w życiu nie przyznałby się przed nikim, że był dosyć sentymentalny, a co dopiero ten ponury Styles z oczami zabójcy. Już był nieźle zdziwiony, że Harry w ogóle kiedykolwiek płakał, a już nigdy przenigdy nie spodziewałby się, że chłopak zacznie mu mówić o swoich uczuciach. To było zwyczajnie niemożliwe. Absolutnie niemożliwe.
Harry prychnął na jego słowa, ale sytuacja poprawiła się na tyle, że przestał się garbić i dumnie uniósł wzrok. Jego czy już się nie szkliły, były jednak lekko zamglone, może nieco ciemniejsze niż zazwyczaj. W każdym razie nie błyszczały, a to był nienajlepszy znak.
-I na prawdę tak myślisz? Że mogę ci zaufać? Że nagle po tylu latach spędzonych w jednej klasie i całkowitym niezwracaniu na siebie uwagi zaczniemy się przyjaźnić? Nie sądziłem, że jesteś aż tak naiwny - Harry zaczął odzyskiwać pewność siebie i swój cynizm, a to zdecydowanie nie było dobre dla Louisa. - Że mogę ci zaufać - zaśmiał się ponuro. Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie i Tomlinson nie mógł rozszyfrować co się kryło pod tym prostym, złożonym z czterech słów zdaniu. I co się kryło pod tym dziwnym, ale wciąż pięknym, tajemniczym uśmiechem.
-Dlaczego uważasz, że nie możesz tego zrobić? Jestem kimś podejrzanym, złym, z przestępczą przeszłością, że tak twierdzisz?
-Mam inne powody - odpowiedział chłopak wyglądając, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. Ta sytuacja była dziwna i bardzo niekomfortowa dla Louisa. Harry wciąż miał przyodziany ten intrygujący uśmieszek pedofila, a szatyn bardzo chciał wiedzieć o co mu chodzi. Bardzo.
-Jakie? - spytał dociekliwie orientując się, że nadal kuca przy zielonookim. Nogi bardzo go bolały, bo ta pozycja, bądź co bądź, była niewygodna, ale wcześniej na to nie zważał zbyt zajęty rozmową ze Styles'em.
Wstał z ciężkim westchnięciem i Harry teraz wpatrywał się nieco poniżej jego klatki piersiowej, ale nie uniósł głowy tak, aby spojrzeć mu w twarz, chociaż nie miałby z tym większego problemu. To było śmieszne, jak niski był w porównaniu do bruneta.
Idealnie, by wtulić się w jego tors i złożyć słodki pocałunek na ustach - pomyślał Louis, ale szybko potrząsnął głową usiłując wyrzuć tę myśl ze swojej głowy. Harry nie był jego, Harry był... no właśnie. Harry najprawdopodobniej był niczyj i Louisowi bardzo to odpowiadało, ale nadal nie zmieniało to faktu, że Styles prawdopodobnie go nie lubił. Chociaż zaśpiewał mu piosenkę. Chociaż chciał usłyszeć jego głos. Chociaż wpuścił go do swojego domu. Chociaż prawie mu się zwierzył. Dobra. Może nie do końca go nie lubił, ale na pewno nie był nim zainteresowany... W TEN konkretny sposób oczywiście. I trochę szkoda, że Tomlinson w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że zielonooki podziwiał w tej chwili jego lekko rysujące się pod koszulką mięśnie i zastanawiał jak przyjemnie byłoby przejechać po nich palcami. Albo językiem. I jak cudownie byłoby zostawić nieco wyżej, na obojczyku dużą malinkę, jako znak, że Louis jest zajęty. Chwila moment. Louis był zajęty. Przez Eleanor. Eleanor Calder. Calder. Calder Eleanor. Eleanor dziewczyna Calder. Dziewczyna. Louis miał dziewczynę. Nie chłopaka. Dziewczynę. Ładną dziewczynę bez charyzmy, ale za to z dobrym stylem.
-Odpowiesz mi jakie? - ponowił pytanie Louis orientując się, że Harry nie miał zamiaru odpowiedzieć.
-Nie, raczej nie - jego głos odzyskał już normalne, głębokie brzmienie.
-Czemu?
-Bo nie mam ochoty mówić o swoich uczuciach?
-Więc będziesz to w sobie dusił?
-Właśnie tak - odpowiedział Styles z uśmiechem unosząc do góry głowę.
-Nie sądzisz, że to nienajlepsza taktyka?
-Obecnie jedyna jaką mam. Będę się jej trzymał jak tonący brzytwy.
-A nie lepiej byłoby... no nie wiem... wygadać się komuś?
-I tym kimś miałbyś być ty?
-Właśnie.
-Nie wydaje mi się.
-Dlaczego?
-Daj spokój - prychnął Harry. - Rozmawiamy ze sobą, tak trochę, od kilku godzin, nie wydajesz mi się być odpowiednim kandydatem na rozmówcę, słońce.
-Ale możesz się mylić.
-Nikt nie jest nieomylny.
-Więc dlaczego mi nie zaufasz? - Louis zniżył twarz tak, aby znajdowały się one na tym samym poziomie.
-Bo nie mam do tego jakichkolwiek podstaw? Naprawdę, Louis, weź zacznij myśleć logicznie i nie kłóć się ze mną, bo nie wygrasz. Logiczne myślenie to bardzo przydatna umiejętność. Powinieneś spróbować choć od czasu do czasu.
-Właśnie myślę i myślę, i nie potrafię zrozumieć twojego punktu widzenia.
-Bo nie masz wyobraźni. Zresztą dlaczego aż tak bardzo ci na tym zależy? Czemu tak bardzo cię obchodzi co ja czuję? Czyżby ci na mnie zależało.
Louis głośno przełknął ślinę.

Rozdział III - Dla mamy.

Na początku chciałabym podziękować za wszystkie komentarze, zrobić małą reklamę i ostrzec przed jedną rzeczą. No więc dziękuję za komentarze, nawet nie wiecie ile ona dla mnie znaczą. Było ich znacznie mniej, niż ostatnio, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Jeśli chodzi o długość... Przykro mi, ale musicie się przyzwyczaić, chyba nie potrafię pisać dłuższych.
W kwestii reklamy, to nie wiem, czy nie obrzydzają was przypadkiem hetero fanfiki, ale cóż. W każdym razie zapraszam serdecznie na moje ff o Harry'm - mentalfanfiction.blogspot.com. Może tamto też wam się spodoba, jest zupełnie inne niż wszystkie.
Na koniec chciałabym ostrzec wszystkich czytelników. Nie przywiązujcie się zbytnio do postaci, bo mam tendencję do zabijania bohaterów (w tamtym ff zaplanowałam już min. 7 śmierci). W tym przypadku na pewno umrze jedna i nawet wiem kto, ale zapewne będzie więcej.
Miłego czytania, bo dzieje się. xx
________________________________________________
Harry przeszedł przez drzwi i oparł się o ścianę wzdychając głośno. Zachowywał się jak zakochana czternastolatka, ale nie przeszkadzało mu to. Może i nie był czternastolatką, ale był zakochany. I to bardzo. I właśnie przeprowadził rozmowę z chłopakiem, który tak bardzo mu się podobał. Normalną, swobodną rozmowę. Dla Harry'ego był to niewątpliwy sukces.
Chłopak odkleił się w końcu od ściany i ruszył korytarzem mijając kolejne klasy. W końcu kiedy miał już wchodzić do szatni usłyszał swoje nazwisko wypowiedziane ostrym, surowym głosem. Kirkland. No tak.
-Styles, gdzie się wybierasz? - spytała, na co Harry obrócił się wolno na pięcie z bezczelnym uśmieszkiem.
-Do szatni proszę pani.
-Nie powinieneś być na lekcji? - spytała marszcząc brwi i ściągając usta.
-Skąd taka myśl?
-Jest już grubo po dzwonku.
-No i? - popatrzył na nią spode łba nie przestając się uśmiechać.
-Co teraz masz? - nie odpowiedziała na pytanie.
-Nic proszę pani.
-Wiem, że powinieneś być teraz na biologii.
-Skoro wiesz, to po co się pytasz? - prychnął.
-Nie jestem twoją koleżanką - zrobiła krok do przodu.
-I nie zmieniajmy tego. Swoją drogą to miłe, że nauczyła się pani mojego planu zajęć na pamięć. Będzie mnie pani odprowadzała do domu? Na prawdę nie trzeba, nie jestem już taki mały, trafię do swojego mieszkania. Może mi pani wierzyć, nie trzeba się o mnie tak martwić. To miłe z pani strony, dziękuję za troskę.
Felicity Kirkland oczy praktycznie wyszły z orbit i zaczęła się trząść.
-Styles... Na lekcje. Już - wydusiła w końcu z siebie głosem brzmiącym tak, jakby za chwilkę miała eksplodować.
Harry parsknął śmiechem, odwrócił się i ponownie ruszył w kierunku szatni, ale postanowił nie wkurzać jeszcze bardziej dyrektorki, więc minął pomieszczenie i skręcił w prawo, w kolejny korytarz. Zatrzymał się i wyjrzał zza ściany. Nauczycielka westchnęła głośno, poprawiła włosy i swoją wybitnie ohydną garsonkę, po czym wyprostowała się niczym kapral, przyjęła obojętną minę, odwróciła i poszła zapewne nadal patrolować korytarze.
Harry zaczął się śmiać, wyszedł zza ściany i podszedł do swojej szafki.  Wepchnął do niej swoje książki i z trudem wyciągnął gitarę. Potem jakoś znalazł tekst swojej piosenki bez zwalenia wszystkich rzeczy na siebie i ostrożnie ruszył do wyjścia, ale na szczęście nie spotkał już ani dyrektorki, ani żadnego z innych pedagogów. W końcu pchnął drzwi wyjściowe i wyszedł ze szkoły na oblany słońcem dziedziniec. Spojrzał na murek, na którym jeszcze kilkanaście minut temu rozmawiał z Louis'em. Harry uśmiechnął się szeroko na widok leżącego chłopaka. Wyglądał pięknie, promienie słońca grały w jego jasnobrązowych włosach, znajdujących się jak zwykle w artystycznym nieładzie, i oblewały bladą jeszcze po zimie skórę. Biała koszulka w czarne, cieniutkie paski odsłaniała kawałek nagiej skóry tuż nad linią granatowych spodni. Harry przystanął przygryzając wargę. Tak bardzo chciał w tamtym momencie przejechać dłonią po osłoniętym materiałem torsie chłopaka. Tak bardzo chciał dotknąć swoimi ustami tych delikatnych, różowych warg szatyna, wsunąć pomiędzy nie swój język. Ale nie mógł. Harry potrząsnął głową wprawiając w ruch swoje niesforne kosmyki kręconych włosów i zrobił kilka kroków do przodu, na co Louis podniósł głowę otwierając oczy.
-O, hej - uśmiechnął się, po czym powrócił do siedzącej pozycji. - To w końcu usłyszę twoją perfekcyjną piosenkę?
-Na to wygląda - westchnął Harry siadając koło szatyna, po czym kilka razy przejechał plektronem po strunach patrząc na tekst piosenki. - Darling, I've been waiting for you all my life. Crossed towns and hills, and river for you. All my life. 
Louis rozmarzył się na dźwięk głosu Harry'ego. Brzmiał perfekcyjnie. Mimo, że gdy mówił jego głos miał lekką chrypkę, teraz wyciągał wysokie dźwięki, które brzmiały idealnie. Jego włosy okalały twarz jak aureola sprawiając, że Louis czuł, jakby chłopak był dla niego nieosiągalny. Nierealny. Zbyt perfekcyjny by istnieć. Jak anioł. Harry zdecydowanie wyglądał jak anioł. Harry zdecydowanie brzmiał jak anioł. Dla Louis'a Harry zdecydowanie był aniołem. Jak w tej powieści, gdzie anioły spokojnie chodziły po powierzchni kuli ziemskiej widoczne dla ludzi, którzy uważali ich po prostu za pięknych osobników rasy homo sapiens. Może ta zielonooka osoba z gitarą na kolanach była takim aniołem?
-Louis - chłopak przerwał mu rozmyślania. - Teraz ty.
Szatyn wzdrygnął się uśmiechając szeroko i spojrzał na tekst. 
-Przepraszam, zamyśliłem się. Masz piękny głos - powiedział, a w jego słowach Harry wyraźnie dosłyszał szczerość. Cały rozpromienił się na ten komplement i spuścił wzrok lekko rumieniąc. Opryskliwy, małomówny, nieempatyczny i we wszelkich środowiskach uważany za gbura syn Tego rockmana właśnie się zarumienił? Tomlinson nie mógł w to uwierzyć.
-Graj - powiedział w końcu podnosząc kartkę z tekstem z ławki, ale kiedy Harry szarpnął za struny nie wydał z siebie żadnego dźwięku. - Przepraszam, ale... gdzie skończyłeś?
Styles delikatnie przybliżył się tak, że ich ramiona się stykały i musnął opuszkiem palca słowo rozpoczynające trzecią zwrotkę. Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Różnica między nosami wynosiła nie więcej niż dwa centymetry i Harry gdyby chciał z powodzeniem mógłby policzyć wszystkie drobniutkie piegi zdobiące nos szatyna. Harry gdyby chciał z powodzeniem mógłby pokonać te kilka centymetrów drogi między ich wargami i złączyć je w pocałunku, a Louis z pewnością by nie zaprotestował, ale pogłębił go. Chłopak jednak o tym nie wiedział. Spoglądali więc sobie w oczy nie chcąc przestać. Tomlinson mimowolnie oblizał usta. Nie mógł patrzeć dłużej w te perfekcyjne zielone tęczówki, których kolor był tak głęboki, że spokojnie można by go porównać do barwy najwyższej jakości szmaragdu, ale nie mógł też odwrócić wzroku. Harry w końcu opuścił oczy czując, że to, co przed chwilą wydawało się idealne, zamieniło się w coś niezręcznego.
-Mieliśmy śpiewać - wychrypiał. Oboje zdawali sobie sprawę, że to, co zdarzyło się kilkanaście sekund temu było zbyt intymne, by kiedykolwiek o tym wspominać w swoim towarzystwie. By kiedykolwiek o tym wspominać w jakimkolwiek towarzystwie. Ta sytuacja była dziwna, bo mimo, że znali się już dłuższy czas nie zamienili ze sobą słowa. Aż do tego dnia. To było bardzo dziwne. I niezręczne. Zdecydowanie niezręczne.
Louis pokiwał głową w zamyśleniu, a po chwili na jego twarz z powrotem powrócił uśmiech. Spojrzał na kartkę.
-Graj - mruknął, odchrząknął i zaczął śpiewać. - So won't you come here. It's written on my hand. I want it printed on your body, printed on your soul. Your love makes me a different man. I want it into my body, I want it...
Louis przerwał po tym, jak przez chwilę zawiesił wzrok na chłopaku. Chciał tylko zobaczyć, jak zareagował na jego głos. Spodziewał się zobaczyć uśmiech, może zniesmaczenie, ale nigdy nie spodziewałby się, że zobaczy łzy.
-Mój Boże, Harry. Dlaczego płaczesz? - przykucnął, aby spojrzeć na jego twarz, którą osłaniały loki.
-Popełniłem błąd, że pozwoliłem ci śpiewać tą piosenkę - wychrypiał zamykając oczy. Kolejne łzy zostały strącone z jego rzęs i zrobiły mokrą dróżkę na policzkach dostając się do brody i powoli skapując na spodnie.
-Dlaczego? Aż tak źle było? - spytał naiwnie szatyn. 
-Zapomnij - chłopak potrząsnął głową wprawiając w ruch kosmyki powykręcanych w każdą stronę czekoladowych włosów. Przetarł wierzchem dłoni skórę pod oczami, wstał, upchnął gitarę w futerał w który włożył też tekst piosenki, zarzucił sobie na plecy plecak i odwrócił się. Louis patrzył na to wszystko z lekko rozchylonymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nawet nie podniósł się do poziomu twarzy Harry'ego. Po prostu obserwował. Wstał dopiero wtedy, kiedy brunet zbiegł po schodach nie przestając płakać.
-Czekaj - krzyknął pospiesznie zbierając swoje rzeczy i ruszając w pogoń za Styles'em. Mimo, że biegł, z trudem dogonił idącego szybkim krokiem chłopaka.
-Harry, proszę cię, nie płacz. Przecież nic się nie stało. Nie wiem co zrobiłem, ale przepraszam, żałuję. Błagam, nie płacz. Dlaczego to robisz? Zrobię co tylko chcesz, tylko nie płacz, błagam. Obiecuję, że nigdy więcej nie będę śpiewał, okay? Błagam, Harry. Nie płacz. Zrobię wszystko - jego głos też już zaczynał być płaczliwy. Patrzenie na tak smutnego chłopaka sprawiało mu ból, mimo, że do dzisiaj znali się tylko z widzenia. Louis prowadził ten monolog przez kilka przecznic, aż w końcu doszli przed drzwi domu rodziny Styles'ów, gdzie oboje się zatrzymali. 
-Harry, proszę - wyszeptał. Chłopak z lokami popatrzył na niego chwilę. W jego oczach wciąż błyszczały łzy, ale nie lały się już strumieniami. No i zniknęły te przepiękne iskierki, które pojawiały się, gdy się uśmiechał. Przygryzł delikatnie wargę zamyślając się, po czym otworzył futerał opierając go na nodze. Wyciągnął z niego kartkę z tekstem All My Life, wepchnął ją bez słowa do dłoni Louis'a, otworzył drzwi, przeszedł przez nie i bezceremonialnie nimi trzasnął zostawiając oszołomionego chłopaka na zewnątrz. Po chwili spojrzał na tekst. Nie miał pojęcia, dlaczego Harry mu go dał, ale coś musiało być na rzeczy. Dopiero teraz zauważył króciutki dopisek u dołu kartki zapisany tym samym charakterem pisma, co piosenka.
,,Dla mamy."
Des oczywiście usłyszał huk, ale nie przejął się nim. Jego syn pewnie pokłócił się z którymś z nauczycieli i dlatego jest zdenerwowany. Nie było potrzeby ruszenia się z wygodnej kanapy, ale rodzicielski obowiązek jednak tego wymagał, aby spytał się, co się dzieje w szkole. 
-Harry - zawołał szybko słysząc, że jego syn wchodził już po schodach. Chłopak szybko przetarł oczy i wrócił na parter.
-Tak tato? - spytał wchodząc do salonu i mając nadzieję, że Des nie zauważy jak bardzo wcześniej płakał.
-Harry... Dlaczego płakałeś? Coś się stało? 
-Nie, to nic takiego. Nie ważne tato, możesz mi wierzyć - odpowiedział. Zawsze był świetnym kłamcą, potrafił wymyślić świetną wymówkę niezależnie od sytuacji, ale teraz nie miał na to ani siły, ani ochoty.
-Wiesz, że możesz mi mówić o wszystkim.
-Wiem, wiem.
-Więc dlaczego teraz nie powiesz mi prawdy? Nie płacze się bez powodu.
-Bez powodu nie, ale to na prawdę nie było nic takiego. Nie wiem, czemu się rozpłakałem, na prawdę. Nie zwracaj na mnie uwagi.
-Jesteś moim synem i...
-I spokojnie popalasz sobie przy mnie marihuanę. Nie zgrywaj przykładnego ojca, okay? Jeśli mówię, że to nic takiego, to mówię prawdę - po tych słowach odwrócił się i gdy był już w pokoju i pragnął jedynie włączyć komputer i porozmawiać z Zaynem, rozległ się dzwonek do drzwi. Było to dziwne, bo o tej porze raczej nieczęsto zdarzało się, aby ktoś pragnął zawitać do ich domu. Harry nadstawił więc uszu. Chciał się dowiedzieć tylko, kto to taki. Zadrżał, gdy usłyszał ten wyjątkowy głos. Niepowtarzalny. Idealny. Nie mógł się pomylić. To zdecydowanie musiał być Louis.
-Dzień dobry, czy zastałem Harry'ego? - przywitał się grzecznie. - Jestem jego kolegą ze szkoły. Mam do niego pewną sprawę.
-Jaką? - spytał Des.
-To dosyć prywatna sprawa, chciałbym o tym porozmawiać z Harry'm.
-Gadaj, dlaczego mój syn się rozpłakał, mały pedale.

Rozdział II - Piosenka

Na początku chciałam tylko napisać, że jestem wam wszystkim bardzo wdzięczna za komentarze, nawet nie wiecie jak wiele to dla mnie znaczy. Szczególnie chciałabym podziękować @Little_Liar_xx, za poświęcenie mi swojego czasu i dostarczenie pomysłów na kontynuację tego ff, wcale nie jesteś taka słaba w pisaniu, jak myślisz. Dziękuję za wsparcie przy pisaniu obu moich fanfików, słońce.
Co do tekstu, to mam nadzieję, że się poprawiłam i tym razem się nie pogubicie. Rozdział wyszedł krótki, za co przepraszam, ale pisałam na szybko, nie miałam weny i chciałam jak najszybciej dodać.
_________________________________________________________
Louis przygryzł wargę, gdy patrzył jak Harry bazgrze coś w swoim zeszycie, z którym się nie rozstawał. Chłopak gapił się na niego już dobre dziesięć minut i nie mógł przestać. W sumie to nawet nie chciał. Od rozpoczęcia się przerwy dosyć bezczelnie spoglądał na niego non stop, żałując w duchu, że musi mrugać. Patrzył się, jak śliczny chłopak z dołeczkami odgarnia włosy, jak wyjmuje coś z torby, jak zapisuje coś w dzienniku i wreszcie teraz, jak ewidentnie coś maluje. Harry nigdy z nikim nie rozmawiał na przerwach, co było dosyć dziwne, zważając na to, że gdyby tylko chciał każda dziewczyna mogłaby być na jego zawołanie. Nawet teraz, gdy wiadomo było już, że woli chłopców.
-Cześć kochanie - uroczy głos przerwał Louis'owi rozmyślania.
-Hej - odpowiedział chłopak z bladym uśmiechem. Wstał z ławki i przytulił swoją dziewczynę. - Co teraz będziesz miała?
-Chemię, a ty? - spytała cmokając go w usta, co Harry obrzucił zirytowanym spojrzeniem, na szczęście niezauważonym przez nikogo.
-Angielski - odpowiedział rozluźniając uścisk. Ponownie opadł na ławkę i usadził Eleanor na swoich kolanach.
-Czemu nie przyszłaś do mnie wcześniej? - wymruczał wsuwając twarz w jej gęste włosy.
-Musiałam pomóc Danielle w odrobieniu zaległej pracy domowej z matematyki, wiesz, że sobie nie radzi.
-Tak. To aż dziwne, bo przecież z fizyki jest świetna... Powinna się bardziej przyłożyć, jeśli chce być dalej kujonem.
-Nie mów tak o mojej najlepszej przyjaciółce.
-Ale to prawda - powiedział Louis wzruszając ramionami, na co Eleanor westchnęła. Chłopak podniósł się i objął dziewczynę w talii.
-Gdzie idziemy? - spytała.
-Na dwór, muszę zapalić.
-Wiesz, że...
-Tak, tak wiem - przerwał jej spoglądając na Harry'ego, który właśnie wstawał z ławki zgarniając swoje rzeczy. Louis spróbował przejść koło niego nie zwracając na siebie uwagi, ale się nie udało. Jak zwykle musiało pójść coś nie tak, jak pójść powinno. Tomlinson wymijając Styles'a zaczepił go ramieniem i z rąk drugiego posypały się książki, zeszyty i luźne kartki. Louis popatrzył na to lekko oszołomiony i zaczął wszystko zbierać. Harry pochylił się i zaczął porządkować kartki z zaciśniętymi w cienką linię ustami. Nie miał zamiaru wypowiadać ani jednego słowa. Nagle szatyn wyciągnął spomiędzy stron podręcznika do historii zapisaną kartkę. Piosenka. O cholera.
Zrób coś Styles - uporczywy głos w głowie chłopaka odezwał się, ale ten tylko stał i patrzył się, jak Louis wodzi oczami po odręcznie zapisanych literach.
-Oddaj to - warknął w końcu, ale Tomlinson nie zareagował.
-Darling, I've been waiting for you all my life. Crossed towns and hills, and rivers for you, all my life. Now I'm wandering in the dark now, cause we need to make it through. So please walk beside me in all I do - przeczytał.
-Oddasz mi to w końcu?
-To jest...
-Oddawaj - Harry był już na prawdę wkurzony. Louis wystawił go na kompletne pośmiewisko, po jaką cholerę czytał ten głupi tekst?! Po jaką cholerę w ogóle to napisał?!
-So won't you come here, it's written on my hand. I want it printed on your body, printed on your soul. Your love makes me a different man, I want it so into my body, I want it so into me.* - kontynuował Louis wpatrując się w kartkę.
-Skończyłeś?
-O kim jest ta piosenka? - spytał Tomlinson nienaturalnym głosem nie zważając na niewielki tłumek, który zebrał się wokół nich. Brzmiał, jakby był zafascynowany, a jego głos był lekko ochrypły i to była dziwna sytuacja.
-A co cię to interesuje?! - w końcu wyrwał mu stronę i szybko pozbierał z podłogi resztę swoich rzeczy. Przecisnął się przez ludzi, energicznym krokiem przeszedł przez korytarz, pchnął drzwi ewakuacyjne i odetchnął świeżym powietrzem. Usiadł na murku i zaczął roztrzęsionymi rękami porządkować książki, niektóre wkładając do torby, a niektóre układając obok siebie.
-Harry - usłyszał lekko chwiejny głos. Piękny, delikatny głos. Piękny mimo wszystko. Ale co z tego?
Harry nie podnosząc głowy pokazał rozmówcy środkowy palec.
-Przepraszam, okay? - powiedział Louis nie zważając na gest chłopaka. - Przepraszam, że wziąłem tą kartkę, przepraszam, że przeczytałem twoją śliczną piosenkę, przepraszam, że zachowałem się jak idiota. Przepraszam.
Harry uniósł głowę, popatrzył w błękitne oczy Tomlinsona i nie odzywając się wrócił do układania podręczników.
-Nic mi nie powiesz? - spytał poirytowanym głosem szatyn. - Ja cię przepraszam, a ty się nawet nie odezwiesz? Wiesz co, zachowujesz się jak dziecko. Zachowałem się jak dupek, ale przeprosiłem i kultura wymagałaby, żeby coś na to odpowiedzieć.
Harry przerwał czynność i zamknął oczy. Nie miał pojęcia co zrobić, czuł się zagubiony. Louis miał rację, zachowywał się jak dziecko.
-Przepraszam - powiedział po jakiejś minucie ciszy.
-Co? - odezwał się starszy chłopak piskliwym głosem na co Styles uniósł głowę.
-Przepraszam za to, że nie odpowiedziałem. Przyjmuję przeprosiny.
-Aha. Um. To dobrze. Czyli... czyli wszystko spoko?
-Tak - odpowiedział Harry głosem bez wyrazu.
-A ta piosenka...
-Hm?
-Bardzo mi się podoba. Mógłbyś mi ją kiedyś zaśpiewać?
-Dlaczego? - Harry zwęził oczy.
-Podobno dobrze śpiewasz, chciałbym to usłyszeć - stwierdził Louis, ale chłopak nie zrobił się mniej podejrzliwy.
-Ty podobno też trochę śpiewasz.
-I co w związku z tym? Nie jestem w tym najlepszy.
-Zaśpiewamy ją razem - powiedział Harry tak jakby było to już ustalone.
-To twoja piosenka.
-I co z tego?
-Nie powinienem jej śpiewać - odpowiedział Louis zakłopotanym głosem.
-Bo?
-Bo to twoja piosenka.
-No i?
-No i... nie powinienem jej śpiewać? - przygryzł wargę uśmiechając się lekko.
-Weź skończ - powiedział Styles krytycznym tonem.
-No co?
-Albo zaśpiewamy ją razem, albo w ogóle nie usłyszysz jak śpiewam. Wybieraj.
-Dlaczego mnie do tego zmuszasz?
-Czy ja ci coś nakazuję? To wolny kraj, nie musisz nic robić.
-Ale jeśli tego nie zrobię nie usłyszę twojego pięknego głosu - skomplementował Harry'ego Louis, jednak chłopak wziął to za żart.
-Właśnie.
-Czyli jednak nie mam wyboru?
-Obawiam się, że nie - stwierdził z uśmiechem Styles.
-Ale dlaczego muszę z tobą śpiewać?
-Też chciałbym usłyszeć twój głos. Na pewno jest dobry.
Starszy chłopak wydał z siebie przeciągły jęk.
-Masz gitarę? - spytał.
-Jasne - Harry odpowiedział wstając, po czym zebrał swoje rzeczy i skierował swoje kroki w kierunku drzwi wejściowych.
-Gdzie idziesz?
-A widzisz, żebym miał przy sobie jakikolwiek instrument?
-To ja zostanę tutaj - krzyknął za nim Louis, po czym położył się na murku podkładając ręce pod głowę. Miał lekcje, ale co z tego. Wszystko wyglądało na to, że właśnie zbliżył się do Harry'ego Styles'a i była szansa, że nawet wygra ten zakład. Może to nie był taki głupi pomysł?
_________________________________________________________
*piosenka, którą ,,napisał" Harry to All My Life, Eda Sheerana