Epilog

Hej!
Przepraszam za czas, ale ten rozdział jest dosyć długi i niełatwo się go pisało.
 Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytali to fanfiction i jakimś cudem podobało im się ono. Wymieniałabym z userów, ale tego nie zrobię w obawie, że o kimś zapomnę. W każdym razie chyba dobrze wiecie, kto komentował i tym osobom dziękuję z całego serca, naprawdę, bez was to fanfiction pewnie nie zostałoby napisane, jakkolwiek oklepanie to brzmi. Dziękuję za to, że we mnie wierzyliście.
Epilog pewnie będzie zaskoczeniem dla sporej części osób czytających to ff, ale planowałam takie zakończenie od bardzo dawna, Wiem, że niektóre osoby miały dobre podejrzenia. 
Co do tego, że się pogubiłam, to uwierzcie mi, nie. c: Pisałam już wam, że prawie wszystko okaże się w epilogu i tak też się stanie.
Dlatego jeszcze raz dziękuję i miłego czytania. O tym, że liczę na jakikolwiek komentarz chyba nie trzeba wspominać?
Na koniec mam jeszcze małe pytanko i reklamę.
Zastanawiałyście się kiedyś nad tytułem tego fanfiction?
I zapraszam na moje kolejne fanfiction - legacyfanfiction.blogspot.com, które będę regularnie pisała już wkrótce. Osobiście bardziej podoba mi się Legacy, niż to, ale same ocenicie. c:
______________________________________________________

Louis patrzy na funkcjonariuszy z obawą. Czuje uporczywy ból w brzuchu, który oznacza niepokój. Rzuca krótkie spojrzenie Harry'emu, szybko całuje go w usta i wychodzi czując, że zaraz zwymiotuje, choć nawet nie może jasno powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Ma zdecydowanie złe przeczucia. Zwija się na tym co zwykle krześle, który już, swoją drogą, podpisał, by nikt nie kwestionował tego, że jest jego własnością.
- Jak on się czuje? - słyszy słaby głos. Należy do Zayna, któremu nie pozwolili się spotkać z Harrym tylko dlatego, że Louis powiedział, że jest narzeczonym zielonookiego.
- A jak ty byś się czuł, gdyby to tobie wmawiali, że próbowałeś popełnić samobójstwo?
- Och.
-No właśnie - Tomlinson przewraca oczy z przesadną teatralnością. Nadal nie pała sympatią do tego chłopaka.
- A... - głośno przełyka ślinę. - A czego chce od niego policja? - ma zamknięte oczy i siedzi jakby skurczony w sobie, jakby czwarty rok brał amfetaminę i dodatkowo był w zaawansowanym stadium depresji. Podobnie jak Louis nie spał od kilku dni.
- Przykro mi, ale policja nie wtajemnicza mnie w swoje plany, marzenia i kurwa nie wiem co jeszcze. Uwierzyłbyś? - jego głos załamuje się na ostatnim słowie, a oczy zaczynają się szklić. Po chwili jedna łza spokojnie spływa po policzku, aż na czubek nosa i lekko wirując spada na wyłożoną terakotą podłogę. Nie wie, dlaczego płacze, ale ostatnio odczuwał tak wiele uczuć naraz, że w końcu naprawdę musiał odreagować. Płacz wydawał się dobrym wyjściem, ale nie mógł się załamać, nie przy wszystkich.
Szybko przetarł łzy wierzchem dłoni nawet nie bardzo się z tym kryjąc i wziął kilka szybkich oddechów starając uspokoić. Najrozsądniej byłoby gdyby poszedł do domu, wypłakał się, położył do łóżka i wrócił do szpitala wypoczęty choć odrobinę, ale nie mógł tego zrobić. Nie skoro Harry się wybudził.
- Niall, serio nie sądzisz, że to najgorszy z możliwych momentów? - nagle do jego uszu dociera głos Liama, który chyba próbuje być cicho, ale mu nie wychodzi. Louis podnosi głowę podejrzliwie zwężając oczy.
- Ale, powinniśmy się zachować fair...
- Tak, bardzo fair - syczy. - Nie zamierzam zostać wywalonym ze szkoły.
- O co chodzi? - przerywa zimno Tomlinson, a jego głos jest władczy, głośny i wysoki, wyprany całkowicie z jakichkolwiek uczuć.
- O nic - odpowiada szybko Payne. Zbyt szybko, by czegoś nie było na rzeczy.
- Nie mam ochoty na gierki, gadaj - unosi lekko głos.
- Pamiętasz naszą rozmowę jakiś miesiąc temu, dzień przed tym, jak pierwszy raz rozmawiałeś z Harrym? - pyta, a Louis odpowiada mu z niepewnością kręcąc głową. Od tamtego czasu działo się tyle, że ma wrażenie, jakby minął rok, a nie tylko kilka tygodni. Nie ma takiej możliwości, żeby to pamiętał. - W każdym razie założyliśmy się wtedy o coś - mówi z lekką obawą, a Tomlinson czuje, jakby w tym momencie wylał ktoś na niego wiadro lodowatej wody. To od tego się wszystko zaczęło, gdyby nie ten głupi zakład nigdy nie zakochałby się w Harrym.
- Tak, pamiętam.
- I... chyba wygrałeś.
- I teraz pewnie zastanawiasz się, czy będziesz musiał wskoczyć do basenu Kirkland, czy okażę się wielkoduszny i ci odpuszczę,
- Otóż to.
- Zastanowię się nad tym.
- Ale...
- Jeszcze chcesz się kłócić? - pyta zaciskając zęby. Ciekawe kiedy zrobił się taki zimny i zobojętniały. - Dobrze, zróbmy to.
- Ale...
- Teraz - wstaje i patrzy na niego wkurzony. - No chodź. Popływajmy.
- Louis - jęczy wstając, ale chłopak nie zwraca na niego uwagi. Wychodzi ze szpitala szybkim, pewnym siebie krokiem, a Liam i Niall pędzą za nim czując narastające zdenerwowanie. - Nie zrobisz mi tego, nie możesz. Przyjaźnimy się.
- Zakład to zakład.
Wsiadają do taksówki, a Louis podaje adres kierowcy prosząc, aby się pospieszył.
- Skąd go znasz?
- Przygotowałem się na tą okoliczność już dawno.
Jadą w ciszy, bo Payne już wie, że jest na przegranej pozycji. Wkrótce dojeżdżają na miejsce. Louis mówi taksówkarzowi, aby na nich poczekał i wychodzi na chodnik. Staje przed furtką, za którą widzi wyłożoną kostką ścieżkę prowadzącą pod drzwi. 
- To nic strasznego, Kirkland na pewno jest w szkole - mówi, po czym podchodzi do płotu, który przeskakuje jednym zwinnym ruchem. - Chodźcie - pogania ich, gdy znajduje się już na terenie posesji. Czuje, że to włamanie, ale nie bardzo się nad tym zastanawia. Chce czegoś, co pozwoli mu na chwilę przestać myśleć o Harrym. Obchodzi wokół dom schylając się pod oknami, bo wcale nie jest taki pewny co do tego, że mieszkanie jest puste, aż w końcu staje na brzegu basenu patrząc prosto w dół. Szczerze współczuje swoim przyjaciołom, bo jest naprawdę zimno, a woda nie wydaje się być cieplejsza, niż otaczające go powietrze.
- No, chłopcy. Wskakiwać. Miłej kąpieli - uśmiecha się wrednie odwracając do nich twarzą, po czym odchodzi stając jakieś dwa metry z tyłu, dając im spore pole do popisu.
Liam i Niall patrzą na siebie przez chwilę z ciężkim westchnięciem, po czym zaczynają się rozbierać. Gdy już wszystkie ciuchy leżą na ziemi w bezładnej kupie obaj biorą wielkie wdechy i skaczą ,,na bombę" rozpryskując wszędzie wokół wodę. Louis miał rację, bo po ich wynurzeniu widzi wyraźnie ich gęsią skórkę. Nie wspominając o okropnym trzęsieniu się ciała i szczękaniu zębami. Uśmiecha się lekko uśmiechem, który nie obejmuje oczu i czuje dziwną satysfakcję.
- Zachorujecie, chłopcy - mówi, gdy powoli wychodzą z basenu i szybko wciągają na swoje mokre, nagie ciała ubrania.
Wracają do szpitala w ciszy. Niall i Liam patrzą na siebie z lekkimi uśmiechami, jak gdyby porozumiewali się bez słów, ale Tomlinson nadal jest zimny. Płaci kierowcy i bez słowa wychodzi z taksówki idąc szybko ku wejściu. Gdy jest już niedaleko krzesła, które oficjalnie nazywa swoim zauważa dwóch policjantów ze srogimi minami, którzy rozmawiają ze sobą. Podchodzi do nich z obawą wypisaną na twarzy mając cichą nadzieję, że nie odezwą się oni do niego, ale dobrze wie, że byłoby to zbyt piękne.
- Louis Tomlinson? Ty jesteś narzeczonym Harry'ego Stylesa? - pyta funkcjonariusz bardzo służbowym tonem.
- No... Nie do końca, ale...
- Nie ważne. Wyjaśnisz to na komisariacie.
Louis nawet o nic nie pyta. Po ostatnich tygodniach ma tak dość wszelkich policjantów i lekarzy, że aż rzygać mu się chce na myśl o tych zawodach. Czuje się zmęczony. Bardzo bardzo zmęczony. Dlatego poddaje się woli innych ludzi mając po prostu nadzieję, że to wszystko skończy się jak najprędzej. 
Jeden policjant prowadzi go do samochodu, a drugi zostaje. Louis widzi, jak rozmawia z jakąś pielęgniarką trzymając w ręku notes i długopis, co jest bardzo, bardzo złym znakiem, bo widział wcześniej tę kobietę opiekującą się Harrym. 
Szybko dojeżdżają na miejsce. Po wyjściu chłopak nawet nie odwracając się kieruje się ku wejściu i siada na jednym z krzeseł w korytarzu, na którym, jak pamiętał siedział kiedyś Harry. Cztery krzesła na lewo od niego siedzi Zayn, ale udaje, że go nie zauważył. Jakoś nie ma ochoty na niezręczne rozmowy. Gdy zostaje przywołany odchrząka lekko podnosząc się i kieruje ku otwartym drzwiom. Z niepewną miną siada na fotelu przed biurkiem i zakłada nogę na nogę. Rozgląda się wokół siebie. Na biurku zrobionym z ciemnego drewna leżą jakieś papiery, ołówek i kilka długopisów. Jest też lampka i zamknięty laptop, niedbale postawiony na brzegu. Okno za biurkiem przysłonięte jest zasłonami, a przymknięte żaluzje sprawiają, że pokój jest nieco zacieniony. Na ścianach wiszą jakieś oprawione w ramki dyplomy i jeden obraz abstrakcyjny wyglądający na sztukę współczesną, czyli przedstawiający ... cóż, nic. Szczerze, Louis malował tak, gdy miał trzy lata To żadne arcydzieło.
W końcu do gabinetu wchodzi mężczyzna około czterdziestki. Ma gęste, ciemne włosy, szare oczy i trzyma w ręce jakąś czarną teczkę z napisem, którego chłopak nie może niestety dojrzeć nie zwracając jednocześnie na siebie zbyt wiele uwagi. Tomlinson uśmiecha się udając pewność siebie, choć nie jest to najlepszy pomysł.
- Dzień dobry - mówi fałszywie uprzejmym tonem, ale nie słyszy odpowiedzi. Patrzy, jak mężczyzna siada na swoim miejscu, wyciąga kluczyki ze swojej kieszeni, otwiera szafkę i chwilę w niej grzebie, po czym wyciąga kolejną teczkę i unosi głowę, by spojrzeć na niebieskookiego. 
- Louis Tomlinson? - pyta z walijskim akcentem, na co szatyn kiwa lekko głową.
- Co łączy cię z Harrym Stylesem? - policjant się nie patyczkuje i chłopaka na chwilę zatyka, gdyż jest zdumiony bezpośredniością mężczyzny. Nie wie co odpowiedzieć. Czy prawda może zaszkodzić Harry'emu?
- My...
- Oczywiście wiesz, że składanie...
- Tak, wiem, tylko... - przerywa mu szybko nie chcąc słuchać tego po raz kolejny. - ...nie wiem co odpowiedzieć.
- Prawdę.
I mówi mu prawdę. Mówi o tym, że on i Harry to coś więcej niż przyjaźń. Mówi o tym, jak się poznali jak śpiewali razem i okazało się, że Harry jest bardzo wrażliwy, o tym jak byli razem na imprezie, o tym, jak czuł się, gdy Harry wyjechał by wesprzeć Zayna i co poczuł, gdy okazało się, że Harry i Mulat są razem. Mówi o tym wszystkim i szczerze mówiąc czuje się lepiej. Czuje się, jakby zrzucił z siebie pewien ciężar i może to głupie, ale to uczucie jest naprawdę dobre.
- Wie pan wszystko - mówi po skończeniu z lekkim smutkiem przywołanym wraz z nie tak odległymi wspomnieniami. - Teraz chcę wiedzieć co zarzucacie Harry'emu. Jest oskarżony, wiem to. Tylko o co i na jakiej podstawie?
- Nie jesteś rodziną, więc pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale wiem, że go kochasz, a on kocha ciebie i zważając na to, że... - waha się lekko. - Cóż. Harry jest oskarżony o zabicie Eleanor Calder i zlecenie zabójstwa Perrie Edwards. I przyznał się do tego.
Świat Louisa w tym momencie zatrzymuje się. Serce przestaje bić, a dech zamiera w piersiach. Powieka nawet nie drga mu przez chwilę, ale kiedy odzyskuje zdolność myślenia czuje się bardzo słabo.
- Co? - duka z niedowierzaniem patrząc na poważną twarz policjanta. Jakaś jego część nadal ma nadzieję, że to niezwykle niesmaczny żart, ale reszta doskonale wie, że to musi być nieprawdopodobny fakt. 
- Cóż, nie możemy oczywiście zdradzić szczegółów sprawy. Liczę, że jest pan wystarczająco dorosły, by nie trąbić o tym wszem i wobec.
W oczach Louisa pojawiają się łzy, które próbuje powstrzymać, ale nie potrafi. Śmieje się cicho ocierając lekko policzki.
- Dobrze to znosisz - stwierdza funkcjonariusz zgrabnie obracając w palcach elegancki, drogi długopis. Patrzy na niego wyraźnie oceniającym wzrokiem.
- Sądziłem, że teraz już wszystko będzie dobrze, ale widocznie wszechświat postanowił inaczej. Pewnie powinienem się z tym pogodzić.
- Myślę, że powinieneś skontaktować się z jakimś psychologiem.
- Och, przypomniał mi pan. Przeszukaliście może dom Stylesów?

***
Louis nie wie jak to się stało, że znajduje się w korytarzu budynku sądu ubrany w garnitur, czekając na rozprawę swojego chłopaka. Znowu chce mu się wymiotować, ale czuje, że pójście do łazienki po raz drugi w ciągu dziesięciu minut nie jest najlepszym pomysłem. Wkrótce jakaś pani w wieku około trzydziestu lat wpuszcza ich na salę.
Stara się unormować swój przyspieszony oddech, gdy dwóch policjantów wprowadza Harry'ego. On też ubrany jest w garnitur, a jego włosy są schludnie ułożone. Szatyn nigdy nie widział go w takim stroju i czuje, że to wielka strata, bo uroda chłopaka w tamtym momencie zapiera dech w piersiach.
Zielonooki podczas mówienia cały czas patrzy na Louisa, co wypomina mu swoją drogą sędzia. W jego głosie słychać smutek, wygląda, jakby naprawdę żałował swoich czynów, ale szatyn widzi, że jego oczy są zimne, bez jakiejkolwiek emocji. I to sprawia, że chce mu się płakać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Tomlinson ma nadzieję, że sąd uwierzy adwokatowi, który stara się udowodnić, że Harry jest chory psychicznie. Ostatecznie lepszy zakład psychiatryczny, niż więzienie, prawda? Gdyby Harry trafił do więzienia to znaczyłoby, że naprawdę jest złym przestępcą, jakkolwiek dziwnie to brzmi w odniesieniu do chłopaka, i chciał śmierci Perrie i Eleanor, a to nie jest prawda, nie? Nie mogą go skazać, nie mogą. Harry nie jest zły, nikt z wyglądem cherubinka nie mógłby być zły.
Poza tym Harry go kocha. Harry go kocha i go nie zostawi. Harry nie mógłby go zostawić. Harry nie mógłby mu zrobić czegoś takiego.
Prawda?

***
Louis przełknął głośno ślinę robiąc nieśmiały krok przez próg. Głowę i ramiona miał nisko opuszczone, a mocny uścisk w brzuchu nie dawał mu oddychać. Najchętniej odwróciłby się i uciekł jak najdalej stąd, ale czuł, że musi to zrobić, musi się z nim spotkać. 
Odchrząka cicho odsuwając krzesło, nadal wpatrując się w swoje białe sznurówki. Już nienawidzi tego miejsca. To psychiatryk. Nikt nie lubi psychiatryków.
- Cześć - słyszy ochrypły głos. Zaciska mocno powieki starając się nie rozpłakać. Wiedział, że to był zły pomysł tu przychodzić. - Nie zamierzasz się do mnie odezwać, prawda? Nie dziwię się. Na twoim miejscu też bym siebie nienawidził. Tylko zastanawiam się, czemu jeszcze chciałeś się ze mną spotkać.
- Nie nienawidzę cię - prawie szepcze. Nadal nie chce podnieść wzroku, bo czuje, że wtedy by się załamał. - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym, ale nie potrafię - prycha śmiejąc się lekko. - To takie żałosne... Nie panujemy nad sobą, nie możemy robić tego co chcemy, czuć to, co chcemy. Czynności wyznaczają nam inni ludzie, bez nich mielibyśmy własną wolę, moglibyśmy być sobą. A z drugiej strony bylibyśmy nikim... Żałosne. Kiedy byłeś w śpiączce bardzo się o ciebie martwiłem, wiesz? - nadal przemawia do swoich kolan. - Modliłem się o ciebie. Jejku, ja nawet nie wierzę w Boga, a to robiłem. Cały czas chciało mi się wymiotować, nie spałem ani nie jadłem, nie mogłem myśleć o niczym innym niż ty. Tak bardzo się bałem, że umrzesz... I nie rozumiałem dlaczego to zrobiłeś. Przecież miałeś wszystko. Miałeś mnie. Mógłbym zrobić dla ciebie wszystko, co tylko byś chciał. Kochałem cię. Bardzo. I nadal kocham - unosi wzrok i przez grzywkę widzi Harry'ego.
Ma szarą skórę i usta bez koloru, wielkie wory pod oczami i dłuższe włosy, które opadają mu falami na twarz. Jest szczuplejszy i wygląda jak wrak człowieka. Jedyne co się w nim nie zmieniło, to oczy. Nadal są wielkie i tak cudownie zielone, że ucisk w brzuchu Louisa się nasila. Kocha go tak bardzo, że to aż boli.
- Dlaczego musisz być taki piękny? - pyta prawie szepcząc, a do jego oczu gwałtownie zaczynają napływać łzy. Harry nadal patrzy na niego bez wyrazu twarzy. - Nic mi nie odpowiesz? Powiedz chociaż ,,nie przychodź tu więcej, bo cię nienawidzę", a będę szczęśliwy.
- Kocham cię, ale nie przychodź tu więcej.
- Dlaczego?
- Jestem chory, Lou. Wylądowałem w psychiatryku, jestem serio popieprzony. Już cię zraniłem, nie chcę więcej.
Wstaje, rzuca krótkie spojrzenie swojemu psychiatrze, który do tej pory siedział za nim i robi kilka kroków w kierunku drzwi mając opuszczoną głowę.
- Znajdź sobie kogoś - szepcze, gdy go mija. - I zaopiekuj się Danielle. Spraw, by nienawidziła mnie jeszcze bardziej, bo wiem, że na to zasługuję. I Louis... - odwraca się do niego na chwilkę. - ... porozmawiaj proszę z moją siostrą, z Gemmą. O jej... problemach związanych z... - przerywa na moment przełykając głośno ślinę. - Ja nigdy nie miałem na to odwagi.
Drzwi zatrzaskują się za chłopakiem i lekarzem i już ich nie ma. Louis chowa twarz w rękach i mały pokój do odwiedzin wypełnia się głośnym szlochem. Zdecydowanie zbyt dużo ostatnio płacze.
To nie tak miało być.
Harry wychowywał się w towarzystwie ojca alkoholika, z dala od dzieci, z dala od placu zabaw i słońca. Des wychował go na odludka z niezdrowo bladą twarzą, który, owszem mógł się zaprzyjaźnić z kimkolwiek zechciał, ale po co? Miał ojca, miał książki, muzykę i dragi. Miał bloga, na którym opisywał swoje życie i miał swój własny świat. A światem tym był Louis Tomlinson.
______________________________
Nienawidzicie mnie teraz?

Rozdział XIX - Bójka

Dlaczego tak słabo komentujecie? :c
To prawdopodobnie jest ostatni rozdział i będzie jeszcze epilog, na który tak bardzo czekacie, bo obiecuję, że wszystko się wyjaśni.
__________________________________________________
- Nie.
- Czy...
- Nie.
- Nawet...
- Nie. Kurwa nie. Przez jebaną godzinę zadajesz mi jebane pytania i na każde z nich, moja jebana odpowiedź to było jebane ,,nie", wiec po prostu postaw jebane ,,x" przy reszcie tych jebanych pytań i kurwa jebana jego mać miejmy to już za sobą.
Patrzą na siebie przez chwilę z zaciekłym wzrokiem, po czym młody, na oko niedoświadczony mężczyzna zaczyna szybko coś pisać  wystawiając lekko język. Harry ma dość. Łapie za czarną podkładkę wyrywając ją psychiatrze z ręki i wyrzuca ją przez otwarte drzwi, a kartki rozsypują się po korytarzu.
Fred wybiega z sali lekkim truchtem i woła pielęgniarkę, po czym spokojnie zabiera się do zbierania luźnych stron.
Kobieta podaje Harry'emu jakieś leki uspokajające, po których czuje senność i dziwne odrętwienie. Zasypia.

***
- Dlaczego on cały czas śpi?
- Pielęgniarka powiedziała, że stale dostaje silne leki uspokajające, bo cały czas się awanturuje. Podobno jak tak dalej będzie, to mogą go nawet zamknąć w psychiatryku.
- Och.
Zayn poprawia się na kolanach Liama i mocniej wtula w jego pierś głowę opierając o ramię chłopaka. Louis patrzy na nich spomiędzy palców śmiejąc się w duchu, bo musiałby być głupcem, by nie widzieć jak na siebie patrzą.
Ale radość jest chwilowa, bo sekundę zajmuje mu przypomnienie sobie, w jak parszywej jest sytuacji.

***
- Weź mnie nie dotykaj - Harry odsuwa się nieznacznie od dłoni swojego ojca, z miną wyrażającą obrzydzenie. - Nagle taki wzorowy ojczulek z ciebie? Weź się ode mnie odpieprz, proszę cię. Nie chcę cię tu. Gemma też może sobie darować przychodzenie - dodaje po chwili z goryczą w głosie. - Mogła mnie nie ratować.
- Czyli jednak próbowałeś się zabić? - pyta wyglądając naprawdę smutno. Jego głowa i ramiona są opuszczone, tak, że gęste, brudne włosy opadają mu na twarz, brwi zmarszczone, a usta ściągnięte. Wygląda, jakby chciał skurczyć się w sobie i zniknąć. Wygląda, jakby był zawstydzony, ale Harry sądzi, że zna prawdę.
Śmieje się.
- Oczywiście, że nie.
- Więc...
- Naćpałem się, okay? Naćpałem się i pewnie przedobrzyłem, dobra? Nie chciałem zaćpać się na śmierć. Chciałem uciec od problemów, tak jak ty praktycznie codziennie. Chciałem tylko zapomnieć, a oni robią ze mnie samobójcę. Wielkie mi halo, mało to w Londynie narkomanów? Niech nimi się zajmą, a nie mnie męczą. Następnym razem po prostu nie będę mieszał tylu dragów, i tyle. Uczymy się na błędach, czy coś tam.
- Następnego razu nie będzie.
Harry patrzy przez chwilę na niego z powątpiewaniem.
- Oboje wiemy, że będzie. Ćpam od czternastego roku życia, nie wspomnę, przez kogo. Myślisz, że uda mi się to tak po prostu porzucić?
- Poślę cię na odwyk.
Des jest całkowicie poważny, ale chłopak parska śmiechem, który cichnie, gdy widzi jego ponury wyraz twarzy.
- Żartujesz.
- Ta. Ubaw po pachy.
- Nie możesz tego zrobić.
- Oczywiście, że mogę.
- Mam osiemnaście lat, nie możesz.
- Albo będziesz robił, co ci każę, albo do końca życia będziesz siedział w psychiatryku.
- Wrócił Des, którego znam.

***
- A ty nadal tu siedzisz? - Louis na dźwięk kpiącego głosu unosi nieznacznie głowę. Siedzi zwinięty w kłębek. Ma nogi podwinięte pod klatkę piersiową i szczelnie obejmuje je ramionami. Wydaje się być lekko wystraszony, gdy dostrzega przed sobą ojca Harry'ego. Niepewnie poprawia na nosie okulary, które nosi zamiast soczewek, gdy jest zmęczony, i spogląda na mężczyznę smutnym wzrokiem.
- Tak - mówi lekko ochrypłym od długiego nieodzywania się głosem.
- Kiedy w końcu odpierdolisz się od mojego syna? - pyta, a chłopak na powrót chowa twarz w kolanach.
- Nigdy - szepcze cicho, ale Des na szczęście tego nie słyszy.
- Zdałem ci pytanie.
- Wiem.
- Więc dlaczego nadal tu jesteś? - podnosi głos.
Louis czuje przypływ odwagi, więc wstaje i próbuje spoglądać mężczyźnie w twarz, co jest trudne, bo jest on dużo wyższy od szatyna, ale mimo jakoś udaje mu się patrzeć w jego oczy ze złością i pewnością siebie, co jest pewnie bardzo nieodpowiedzialne i nieprzemyślane, ale buzują w nim zbierane od kilku dni emocje i czuje, że musi je na kimś wyładować, gdzieś, gdziekolwiek, a Des jest bardzo, bardzo słabym, wręcz fatalnym wyjściem, ale jednocześnie najbardziej przystępnym, więc dlaczego nie?
- To, że na mnie krzyczysz i coś tam mi rozkazujesz nie znaczy, że cię posłucham. Przyzwyczaiłeś się do rozkazywania i pomiatania wszystkimi, prawda? Wszystko musi być tak, jak sobie zażyczysz, a kiedy tylko coś pójdzie nie po twojej myśli od razu wściekasz się. Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, który gdy nie dostanie nowej zabawki od razu ma napady histerii. Szczerze, moje siostry są lepiej wychowane od ciebie.
Mężczyzna przez chwilę kiwa głową, z lekkim, bardzo podejrzanym uśmiechem, po czym zdziela Louisa pięścią w twarz, co naprawdę jest do przewidzenia. Chłopak automatycznie łapie się za nos, który zaczyna obwicie krwawić. Ból jest ogłuszający, ale chłopak szybko podejmuje decyzję i niewiele się nad tym zastanawiając oddaje Desowi, który zatacza się lekko w tył. Jego warga krwawi, ale nie bardzo się tym przejmuje i po prostu rzuca na Louisa całym ciężarem ciała. Już chce go ponownie uderzyć w twarz, ale zostaje odciągnięty przez dwie pielęgniarki. Szatyn śmieje się ochryple, patrząc na niego, choć obraz jest rozmazany, gdyż okulary zgubiły się gdzieś w trakcie bójki.
- Jesteś taki żałosny.
- Jeszcze mnie popamiętasz.
- Nie po tym, jak doniosę na policję o tych wszystkich dragach, które masz w domu.

***
- Patrzcie tutaj - James podnosi głos przywołując wszystkich w pokoju, by podeszli do postawionego przed nim laptopa. Wskazuje palcem na kilka linijek i uśmiecha się będąc lekko podnieconym swoim znaleziskiem, gdy wszystkie pochylone nad nim osoby przebiegają wzrokiem po tekście.
- Zawołajcie tych od Calder!
Wokół robi się wielkie zamieszanie, wszyscy rzucają się albo do drzwi, albo do telefonów lub swoich stanowisk pracy. Po jakimś czasie do pokoju wlewa się sznur kolejnych policjantów, bo każdy chce zobaczyć to, co znajduje się na tym blogu. Wszyscy są szczęśliwi i podekscytowani, że ta sprawa w końcu ruszyła do przodu.
- Zadzwoniliście już do Foster?
- Oczywiście.
Po pół godzinie na całym posterunku wrze, bo nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Radiowóz szybko dojeżdżają do budynku szpitala, który pokonują w biegu. Docierają do pokoju Harry'ego Stylesa, który leży na łóżku rozmawiając z jakimś chłopakiem.
- Musimy cię przesłuchać - mówi zdyszany policjant.

__________________________________________________
Miłego spekulowania!

Rozdział XVIII - Szafka

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam, że musiałyście czekać tak długo, a ten rozdział nie podoba mi się w dodatku tak bardzo, że aż się za siebie wstydzę. Ale mam nadzieję, że chociaż szablon wam się podoba? c:
________________________
- Hej - mówi Harry cichym, bardziej ochrypłym niż zwykle głosem, na którego dźwięk Danielle unosi głowę. Ma szarą skórę, okropnie podkrążone oczy i czerwony nos. Jej włosy są splątane i przetłuszczone, a biała, luźna koszulka, którą ma na sobie, brudna i Harry krzywi się z obrzydzenia na widok dużej, żółtej plamy na piersi dziewczyny.
- Hej - pociąga nosem z kamienną twarzą. - Czego chcesz? - pyta, po czym hałaśliwie smarka w jakąś zużytą chusteczkę.
- Więc się dowiedziałaś? - pyta posępnie, a twarz Danielle zmienia się diametralnie. Wcześniej wyglądała na lekko zagubioną i dziwnie spokojną, bez uczuć, ale teraz jej twarz wykrzywiła się w paskudnym grymasie postarzającym młodą dziewczynę o co najmniej dziesięć lat.
- Tak - wrzeszczy rozdzierająco z przeraźliwą rozpaczą w głosie, po czym obraca się i rzuca na poduszkę dusząc w sobie szloch, od którego zaczynają jej dygotać ramiona.
Harry patrzy na to chwilę, po czym kładzie się na łóżku obok niej i wyjmuje z jej ręki materiał, który zacisnęła w pięści, po czym delikatnie układa dłoń dziewczyny na swojej piersi. Chce zapytać kto jej powiedział, ale czuje, że to nie jest najlepszy moment i pewnie ma rację. Przyciąga ją i przyciska do siebie swoją dłoń układając na jej łopatkach. Stara się uspokoić Danielle mrucząc coś nieskładnie prosto do jej ucha i przekazując ciepło zmarzniętej dziewczynie, co przynosi efekty, bo po kilkunastu minutach jego koszulka przestaje nasiąkać kolejnymi łzami, ciało dziewczyny nie trzęsie się od spazmów, a jej oddech powoli się wyrównuje. Harry delikatnie gładzi ją po plecach, po czum całuje w czubek głowy uśmiechając się lekko.
- Lepiej?
- Nie. Może. Odrobinę - waha się. - Dziękuję.
- Myślę, że powinnaś się wykąpać.
- Jest aż tak bardzo źle? - odsuwa się od niego tak, by mogli rozmawiać patrząc na siebie i marszczy brwi.
- Nie. Może. Odrobinę - chłopak uśmiecha się i czuje narastającą dumę, gdy na twarzy dziewczyny pojawia się bardzo blady i bardzo nikły grymas przypominający nieco uśmiech, kiedy się przekręci głowę w bok i mocno zmruży oczy, który znika po sekundzie lub dwóch, ale Harry już zdążył go zauważyć, więc uważa to za niebywały sukces.
Danielle powoli wstaje z łóżka, zgarnia kilka rzeczy z podłogi i wyjmuje coś z szafy, po czym wychodzi pociągając lekko nosem, a chłopak decyduje się ogarnąć nieco pokój. Zaczyna od otworzenia szeroko okien, gdyż w niewielkim pokoju zaczyna mu się robić duszno. Zgarnia wszystkie chusteczki do kosza (musi porządnie upychać, żeby się zmieściły) i dokładnie ściele łóżko.
Kiedy jest w trakcie układania poduszek do pokoju wchodzi Danielle. Ma mokre włosy i nadal wygląda, jakby przed chwilą płakała, ale na jej twarzy widnieje delikatny uśmiech, a oczy są bez wyrazu.
- Wymiotowałaś, prawda?
- Tak - nie ma pojęcia, skąd zielonooki to wie, ale nie chce pytać, nie ma na to siły.
- Spróbuj się przespać, wyglądasz okropnie.
- Dzięki - mówi ponuro, po czym wchodzi pod kołdrę opatulając się nią porządnie i zamyka oczy, a Harry wychodzi z pokoju cicho zamykając drzwi.
- Czekaj - zatrzymuje go głos Danielle. - Nie zostaniesz ze mną?
- A chcesz tego? - patrzy na nią stojąc w progu.
- Tak jakby... - mówi nieśmiało.
- To trochę dziwnie, ostatecznie się nie przyjaźnimy.
- Tak, ale zdecydowałeś się tu przyjść i bądź co bądź trochę podniosłeś na duchu. No... nie do końca, ale jednak.
- Przykro mi słońce, ale mam do załatwienia parę spraw - Styles po tych słowach zastanawia się co się z nim takiego dzieje, jeszcze miesiąc temu w życiu nie wypowiedziałby takich słów. - Może poproszę twoją mamę, żeby z tobą posiedziała?
- Nie - dziewczyna natychmiast podnosi się na łóżku szeroko otwierając oczy.
- Czemu?
- Ona... Ona mnie nie akceptuje. Powiedziałam jej jakiś czas temu, że jestem lesbijką, a ona od tamtej pory traktuje mnie inaczej, cały czas krzywo na mnie patrzy... Sprawia, że czuję się winna. A to przecież nie moja wina, że zakochałam się w Eleanor - przerywa na chwilę. - Poznałyśmy się jeszcze w przedszkolu, wiesz? - uśmiecha się smutno i Harry podświadomie czuje, że zapowiada się długa historia. - Od razu ją polubiłam, wydawała się być taka sympatyczna. Zawsze kochałam jej włosy, były takie długie i miękkie. Uwielbiałam je czesać, robić warkoczyki. Moje nigdy się do tego nie nadawały - spuszcza wzrok zastanawiając się nad czymś chwilę. - Zrozumiałam, że ją kocham trzy lata temu. To było jak zobaczyłam ją i Louisa całujących się na imprezie u Jade. Chciałam się upić, ale nie mogłam, więc wróciłam do domu i przeryczałam resztę nocy.
- To wtedy pierwszy raz wymusiłaś wymioty? - pyta Harry, ale po wyrazie twarzy dziewczyny już zna odpowiedź.
- Tak.
- Dlaczego?
- Nie wiem... Ja chyba próbowałam zwrócić na siebie uwagę. Nie akceptowałam siebie, myślałam, że jeśli schudnę Eleanor mnie zauważy. I zauważyła. Dokładnie rok później, też u Jade. Obie piłyśmy, naprawdę dużo. Dużo to znaczy ledwo utrzymywałyśmy się na nogach, to było takie żałosne, nawet nie byłyśmy wtedy pełnoletnie. Miałyśmy spać u Jade, w jednym pokoju, w życiu nie chciałyśmy, żeby rodzice widzieli nas w tym stanie. Położyłyśmy się na łóżku i przytuliłyśmy się do siebie i po prostu pocałowałyśmy. Nie wiem, która zrobiła to pierwsza, to się po prostu stało. Całowałyśmy się do rana, chyba nawet zasnęłyśmy ze złączonymi ustami - dodaje. - Tęsknię za nią, wiesz? Chcę żeby tu była, i mnie przytuliła, i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, chcę żeby mnie całowała i szeptała do ucha jakieś bezsensowne słowa, jak na tych wszystkich komediach romantycznych. Nigdy żadnej razem nie oglądałyśmy... - nagle przerywa patrząc się gdzieś w przestrzeń.
- Powinnaś iść spać.
- Tak - przeciąga sylabę, po czym kładzie się na poduszkach nadal mając zafascynowany wyraz twarzy.
- Dobranoc - mówi cicho Harry, po czym wychodzi zamykając za sobą drzwi.
Mija mamę dziewczyny rzucając jej w biegu krótkie ,,zabierz ją do psychiatry, albo popełni samobójstwo" i szybkim krokiem wychodzi na ulicę. Kobieta wygląda, jakby chciała zadać mu wiele pytań, ale nie zwraca na nią uwagi.
Wyjmuje z wewnętrznej kieszeni kurtki papierosa i zapala go, po czym wkłada do ust zaciągając się dymem. Musi odprężyć się, pomyśleć. Wsiada do autobusu, bo nie chce mu się łapać taksówki nic sobie nie robiąc z zakazu palenia, którą dojeżdża pod pałac westminsterski. Swobodnym krokiem przechodzi na most westminsterski, dłonią wodząc po barierce.
 Zatrzymuje się dokładnie na środku i odwraca się tyłem do pędzących samochodów spoglądając w nurt Tamizy. Rzeka tego dnia jest nieco niespokojna i Harry z przyjemnością patrzy na fale uderzające o stalową konstrukcję. Uśmiecha się, ale jego oczy wyglądają smutno. Niby ma wszystko czego chciał, o czym marzył tak niedawno, ale jednak coś nie daje mu spokoju i jest to coś tak uciążliwego, że nie potrafi przestać o tym myśleć. Coś, co werżnęło mu się w umysł, zadomowiło tam i nie ma zamiaru odejść, chociaż próbowano by to usunąć najrozmaitszymi sposobami.
Dopala papierosa, a potem zapala jeszcze jednego i jednego. Wzdycha, gdy kończy mu się paczka i ze złością rzuca opakowanie w nurt rzeki.
Chłopak myśli o powrocie do Louisa, bo jedynie przy nim może zapomnieć o wszystkim. Ma nadzieję, że chłopak jeszcze śpi, bo chce, by odpoczął, ale mógłby się zakraść do jego pokoju i popatrzeć na niego w ciszy. W końcu decyduje się jednak po prostu wrócić domu, by trochę wypocząć i się odprężyć, by oczyścić umysł, co niestety nie udało mu się po wypaleniu dużej ilości papierosów. Może trawka pomoże. 
Gdy dociera do domu od razu kieruje się do kuchni. Otwiera jedną z niepozornie wyglądających szafek i uśmiecha się na widok jej zawartości. Gdyby policjanci zdecydowali się zrobić rewizję w ich domu na pewno zaskoczyłaby ich mnogość narkotyków znajdujących się w zwykłej szafce kuchennej, w której normalni ludzie trzymają zapewne przyprawy, oliwę z oliwek, albo cokolwiek równie nieszkodliwego. Na najwyższej półce znajduje się heroina, amfetamina i crack, na najniższej haszysz, marihuana i olej haszyszowy, a cała środkowa wypchana jest całkowicie torebkami z kokainą.
Harry wyciąga z jakiejś szuflady dużą, plastikową siatkę na zakupy i zaczyna wpychać do niej wszystkiego po trochu. Z innej szuflady wyciąga kilka szlufek, zwitek bibułek i dwie strzykawki o różnej wielkości i dorzuca je do torby, po czym wychodzi z kuchni i wbiega po schodach kierując się do swojego pokoju. Rozkłada wszystko na stoliku na podłodze w dwóch idealnie równych rzędach, po czym siada po turecku. Sięga po marihuanę, haszysz, crack i olej haszyszowy i ze skupieniem zabiera się za robienie skręta. Po kilku minutach cały pokój wypełniają kłęby gęstego dymu i słodki zapach charakterystyczny dla domu Stylesów.

***
- Budzi się - Harry słyszy podekscytowany głos, kiedy nieprzytomnie uchyla powieki. Czuje suchość w gardle i okropnie boli go głowa. W normalnej sytuacji pewnie pomyślałby, że ma zwykłego kaca, ale to pomieszczenie jest podejrzanie białe, a jakieś natrętne światło świeci mu prosto w twarz dezorientując go.
- Może ktoś to do kurwy nędzy wyłączyć? - mówi podniesionym głosem, po czym zaczyna ochryple kaszleć.
- Och nie, brzmi jakby miał zaraz wypluć płuca, czy to dobrze? - pyta młody, kobiecy głos z wyraźną obawą w głosie.
 - Co się tu dzieje do jasnej cholery? - chrypi Harry podnosząc się na jednej ręce. Unosi wzrok rozglądając się po pomieszczeniu. Jest bardzo, bardzo biało i sterylnie czysto. 
- Och. Szpital - mówi w osłupieniu. - Czemu tu trafiłem?
- Próbowałeś się zabić - odpowiada lekarz poważnym tonem, a Styles wybucha histerycznym śmiechem.
- Kłamiesz.
- Zabawne. Twój ojciec powiedział to samo.