Epilog

Hej!
Przepraszam za czas, ale ten rozdział jest dosyć długi i niełatwo się go pisało.
 Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytali to fanfiction i jakimś cudem podobało im się ono. Wymieniałabym z userów, ale tego nie zrobię w obawie, że o kimś zapomnę. W każdym razie chyba dobrze wiecie, kto komentował i tym osobom dziękuję z całego serca, naprawdę, bez was to fanfiction pewnie nie zostałoby napisane, jakkolwiek oklepanie to brzmi. Dziękuję za to, że we mnie wierzyliście.
Epilog pewnie będzie zaskoczeniem dla sporej części osób czytających to ff, ale planowałam takie zakończenie od bardzo dawna, Wiem, że niektóre osoby miały dobre podejrzenia. 
Co do tego, że się pogubiłam, to uwierzcie mi, nie. c: Pisałam już wam, że prawie wszystko okaże się w epilogu i tak też się stanie.
Dlatego jeszcze raz dziękuję i miłego czytania. O tym, że liczę na jakikolwiek komentarz chyba nie trzeba wspominać?
Na koniec mam jeszcze małe pytanko i reklamę.
Zastanawiałyście się kiedyś nad tytułem tego fanfiction?
I zapraszam na moje kolejne fanfiction - legacyfanfiction.blogspot.com, które będę regularnie pisała już wkrótce. Osobiście bardziej podoba mi się Legacy, niż to, ale same ocenicie. c:
______________________________________________________

Louis patrzy na funkcjonariuszy z obawą. Czuje uporczywy ból w brzuchu, który oznacza niepokój. Rzuca krótkie spojrzenie Harry'emu, szybko całuje go w usta i wychodzi czując, że zaraz zwymiotuje, choć nawet nie może jasno powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Ma zdecydowanie złe przeczucia. Zwija się na tym co zwykle krześle, który już, swoją drogą, podpisał, by nikt nie kwestionował tego, że jest jego własnością.
- Jak on się czuje? - słyszy słaby głos. Należy do Zayna, któremu nie pozwolili się spotkać z Harrym tylko dlatego, że Louis powiedział, że jest narzeczonym zielonookiego.
- A jak ty byś się czuł, gdyby to tobie wmawiali, że próbowałeś popełnić samobójstwo?
- Och.
-No właśnie - Tomlinson przewraca oczy z przesadną teatralnością. Nadal nie pała sympatią do tego chłopaka.
- A... - głośno przełyka ślinę. - A czego chce od niego policja? - ma zamknięte oczy i siedzi jakby skurczony w sobie, jakby czwarty rok brał amfetaminę i dodatkowo był w zaawansowanym stadium depresji. Podobnie jak Louis nie spał od kilku dni.
- Przykro mi, ale policja nie wtajemnicza mnie w swoje plany, marzenia i kurwa nie wiem co jeszcze. Uwierzyłbyś? - jego głos załamuje się na ostatnim słowie, a oczy zaczynają się szklić. Po chwili jedna łza spokojnie spływa po policzku, aż na czubek nosa i lekko wirując spada na wyłożoną terakotą podłogę. Nie wie, dlaczego płacze, ale ostatnio odczuwał tak wiele uczuć naraz, że w końcu naprawdę musiał odreagować. Płacz wydawał się dobrym wyjściem, ale nie mógł się załamać, nie przy wszystkich.
Szybko przetarł łzy wierzchem dłoni nawet nie bardzo się z tym kryjąc i wziął kilka szybkich oddechów starając uspokoić. Najrozsądniej byłoby gdyby poszedł do domu, wypłakał się, położył do łóżka i wrócił do szpitala wypoczęty choć odrobinę, ale nie mógł tego zrobić. Nie skoro Harry się wybudził.
- Niall, serio nie sądzisz, że to najgorszy z możliwych momentów? - nagle do jego uszu dociera głos Liama, który chyba próbuje być cicho, ale mu nie wychodzi. Louis podnosi głowę podejrzliwie zwężając oczy.
- Ale, powinniśmy się zachować fair...
- Tak, bardzo fair - syczy. - Nie zamierzam zostać wywalonym ze szkoły.
- O co chodzi? - przerywa zimno Tomlinson, a jego głos jest władczy, głośny i wysoki, wyprany całkowicie z jakichkolwiek uczuć.
- O nic - odpowiada szybko Payne. Zbyt szybko, by czegoś nie było na rzeczy.
- Nie mam ochoty na gierki, gadaj - unosi lekko głos.
- Pamiętasz naszą rozmowę jakiś miesiąc temu, dzień przed tym, jak pierwszy raz rozmawiałeś z Harrym? - pyta, a Louis odpowiada mu z niepewnością kręcąc głową. Od tamtego czasu działo się tyle, że ma wrażenie, jakby minął rok, a nie tylko kilka tygodni. Nie ma takiej możliwości, żeby to pamiętał. - W każdym razie założyliśmy się wtedy o coś - mówi z lekką obawą, a Tomlinson czuje, jakby w tym momencie wylał ktoś na niego wiadro lodowatej wody. To od tego się wszystko zaczęło, gdyby nie ten głupi zakład nigdy nie zakochałby się w Harrym.
- Tak, pamiętam.
- I... chyba wygrałeś.
- I teraz pewnie zastanawiasz się, czy będziesz musiał wskoczyć do basenu Kirkland, czy okażę się wielkoduszny i ci odpuszczę,
- Otóż to.
- Zastanowię się nad tym.
- Ale...
- Jeszcze chcesz się kłócić? - pyta zaciskając zęby. Ciekawe kiedy zrobił się taki zimny i zobojętniały. - Dobrze, zróbmy to.
- Ale...
- Teraz - wstaje i patrzy na niego wkurzony. - No chodź. Popływajmy.
- Louis - jęczy wstając, ale chłopak nie zwraca na niego uwagi. Wychodzi ze szpitala szybkim, pewnym siebie krokiem, a Liam i Niall pędzą za nim czując narastające zdenerwowanie. - Nie zrobisz mi tego, nie możesz. Przyjaźnimy się.
- Zakład to zakład.
Wsiadają do taksówki, a Louis podaje adres kierowcy prosząc, aby się pospieszył.
- Skąd go znasz?
- Przygotowałem się na tą okoliczność już dawno.
Jadą w ciszy, bo Payne już wie, że jest na przegranej pozycji. Wkrótce dojeżdżają na miejsce. Louis mówi taksówkarzowi, aby na nich poczekał i wychodzi na chodnik. Staje przed furtką, za którą widzi wyłożoną kostką ścieżkę prowadzącą pod drzwi. 
- To nic strasznego, Kirkland na pewno jest w szkole - mówi, po czym podchodzi do płotu, który przeskakuje jednym zwinnym ruchem. - Chodźcie - pogania ich, gdy znajduje się już na terenie posesji. Czuje, że to włamanie, ale nie bardzo się nad tym zastanawia. Chce czegoś, co pozwoli mu na chwilę przestać myśleć o Harrym. Obchodzi wokół dom schylając się pod oknami, bo wcale nie jest taki pewny co do tego, że mieszkanie jest puste, aż w końcu staje na brzegu basenu patrząc prosto w dół. Szczerze współczuje swoim przyjaciołom, bo jest naprawdę zimno, a woda nie wydaje się być cieplejsza, niż otaczające go powietrze.
- No, chłopcy. Wskakiwać. Miłej kąpieli - uśmiecha się wrednie odwracając do nich twarzą, po czym odchodzi stając jakieś dwa metry z tyłu, dając im spore pole do popisu.
Liam i Niall patrzą na siebie przez chwilę z ciężkim westchnięciem, po czym zaczynają się rozbierać. Gdy już wszystkie ciuchy leżą na ziemi w bezładnej kupie obaj biorą wielkie wdechy i skaczą ,,na bombę" rozpryskując wszędzie wokół wodę. Louis miał rację, bo po ich wynurzeniu widzi wyraźnie ich gęsią skórkę. Nie wspominając o okropnym trzęsieniu się ciała i szczękaniu zębami. Uśmiecha się lekko uśmiechem, który nie obejmuje oczu i czuje dziwną satysfakcję.
- Zachorujecie, chłopcy - mówi, gdy powoli wychodzą z basenu i szybko wciągają na swoje mokre, nagie ciała ubrania.
Wracają do szpitala w ciszy. Niall i Liam patrzą na siebie z lekkimi uśmiechami, jak gdyby porozumiewali się bez słów, ale Tomlinson nadal jest zimny. Płaci kierowcy i bez słowa wychodzi z taksówki idąc szybko ku wejściu. Gdy jest już niedaleko krzesła, które oficjalnie nazywa swoim zauważa dwóch policjantów ze srogimi minami, którzy rozmawiają ze sobą. Podchodzi do nich z obawą wypisaną na twarzy mając cichą nadzieję, że nie odezwą się oni do niego, ale dobrze wie, że byłoby to zbyt piękne.
- Louis Tomlinson? Ty jesteś narzeczonym Harry'ego Stylesa? - pyta funkcjonariusz bardzo służbowym tonem.
- No... Nie do końca, ale...
- Nie ważne. Wyjaśnisz to na komisariacie.
Louis nawet o nic nie pyta. Po ostatnich tygodniach ma tak dość wszelkich policjantów i lekarzy, że aż rzygać mu się chce na myśl o tych zawodach. Czuje się zmęczony. Bardzo bardzo zmęczony. Dlatego poddaje się woli innych ludzi mając po prostu nadzieję, że to wszystko skończy się jak najprędzej. 
Jeden policjant prowadzi go do samochodu, a drugi zostaje. Louis widzi, jak rozmawia z jakąś pielęgniarką trzymając w ręku notes i długopis, co jest bardzo, bardzo złym znakiem, bo widział wcześniej tę kobietę opiekującą się Harrym. 
Szybko dojeżdżają na miejsce. Po wyjściu chłopak nawet nie odwracając się kieruje się ku wejściu i siada na jednym z krzeseł w korytarzu, na którym, jak pamiętał siedział kiedyś Harry. Cztery krzesła na lewo od niego siedzi Zayn, ale udaje, że go nie zauważył. Jakoś nie ma ochoty na niezręczne rozmowy. Gdy zostaje przywołany odchrząka lekko podnosząc się i kieruje ku otwartym drzwiom. Z niepewną miną siada na fotelu przed biurkiem i zakłada nogę na nogę. Rozgląda się wokół siebie. Na biurku zrobionym z ciemnego drewna leżą jakieś papiery, ołówek i kilka długopisów. Jest też lampka i zamknięty laptop, niedbale postawiony na brzegu. Okno za biurkiem przysłonięte jest zasłonami, a przymknięte żaluzje sprawiają, że pokój jest nieco zacieniony. Na ścianach wiszą jakieś oprawione w ramki dyplomy i jeden obraz abstrakcyjny wyglądający na sztukę współczesną, czyli przedstawiający ... cóż, nic. Szczerze, Louis malował tak, gdy miał trzy lata To żadne arcydzieło.
W końcu do gabinetu wchodzi mężczyzna około czterdziestki. Ma gęste, ciemne włosy, szare oczy i trzyma w ręce jakąś czarną teczkę z napisem, którego chłopak nie może niestety dojrzeć nie zwracając jednocześnie na siebie zbyt wiele uwagi. Tomlinson uśmiecha się udając pewność siebie, choć nie jest to najlepszy pomysł.
- Dzień dobry - mówi fałszywie uprzejmym tonem, ale nie słyszy odpowiedzi. Patrzy, jak mężczyzna siada na swoim miejscu, wyciąga kluczyki ze swojej kieszeni, otwiera szafkę i chwilę w niej grzebie, po czym wyciąga kolejną teczkę i unosi głowę, by spojrzeć na niebieskookiego. 
- Louis Tomlinson? - pyta z walijskim akcentem, na co szatyn kiwa lekko głową.
- Co łączy cię z Harrym Stylesem? - policjant się nie patyczkuje i chłopaka na chwilę zatyka, gdyż jest zdumiony bezpośredniością mężczyzny. Nie wie co odpowiedzieć. Czy prawda może zaszkodzić Harry'emu?
- My...
- Oczywiście wiesz, że składanie...
- Tak, wiem, tylko... - przerywa mu szybko nie chcąc słuchać tego po raz kolejny. - ...nie wiem co odpowiedzieć.
- Prawdę.
I mówi mu prawdę. Mówi o tym, że on i Harry to coś więcej niż przyjaźń. Mówi o tym, jak się poznali jak śpiewali razem i okazało się, że Harry jest bardzo wrażliwy, o tym jak byli razem na imprezie, o tym, jak czuł się, gdy Harry wyjechał by wesprzeć Zayna i co poczuł, gdy okazało się, że Harry i Mulat są razem. Mówi o tym wszystkim i szczerze mówiąc czuje się lepiej. Czuje się, jakby zrzucił z siebie pewien ciężar i może to głupie, ale to uczucie jest naprawdę dobre.
- Wie pan wszystko - mówi po skończeniu z lekkim smutkiem przywołanym wraz z nie tak odległymi wspomnieniami. - Teraz chcę wiedzieć co zarzucacie Harry'emu. Jest oskarżony, wiem to. Tylko o co i na jakiej podstawie?
- Nie jesteś rodziną, więc pewnie nie powinienem ci tego mówić, ale wiem, że go kochasz, a on kocha ciebie i zważając na to, że... - waha się lekko. - Cóż. Harry jest oskarżony o zabicie Eleanor Calder i zlecenie zabójstwa Perrie Edwards. I przyznał się do tego.
Świat Louisa w tym momencie zatrzymuje się. Serce przestaje bić, a dech zamiera w piersiach. Powieka nawet nie drga mu przez chwilę, ale kiedy odzyskuje zdolność myślenia czuje się bardzo słabo.
- Co? - duka z niedowierzaniem patrząc na poważną twarz policjanta. Jakaś jego część nadal ma nadzieję, że to niezwykle niesmaczny żart, ale reszta doskonale wie, że to musi być nieprawdopodobny fakt. 
- Cóż, nie możemy oczywiście zdradzić szczegółów sprawy. Liczę, że jest pan wystarczająco dorosły, by nie trąbić o tym wszem i wobec.
W oczach Louisa pojawiają się łzy, które próbuje powstrzymać, ale nie potrafi. Śmieje się cicho ocierając lekko policzki.
- Dobrze to znosisz - stwierdza funkcjonariusz zgrabnie obracając w palcach elegancki, drogi długopis. Patrzy na niego wyraźnie oceniającym wzrokiem.
- Sądziłem, że teraz już wszystko będzie dobrze, ale widocznie wszechświat postanowił inaczej. Pewnie powinienem się z tym pogodzić.
- Myślę, że powinieneś skontaktować się z jakimś psychologiem.
- Och, przypomniał mi pan. Przeszukaliście może dom Stylesów?

***
Louis nie wie jak to się stało, że znajduje się w korytarzu budynku sądu ubrany w garnitur, czekając na rozprawę swojego chłopaka. Znowu chce mu się wymiotować, ale czuje, że pójście do łazienki po raz drugi w ciągu dziesięciu minut nie jest najlepszym pomysłem. Wkrótce jakaś pani w wieku około trzydziestu lat wpuszcza ich na salę.
Stara się unormować swój przyspieszony oddech, gdy dwóch policjantów wprowadza Harry'ego. On też ubrany jest w garnitur, a jego włosy są schludnie ułożone. Szatyn nigdy nie widział go w takim stroju i czuje, że to wielka strata, bo uroda chłopaka w tamtym momencie zapiera dech w piersiach.
Zielonooki podczas mówienia cały czas patrzy na Louisa, co wypomina mu swoją drogą sędzia. W jego głosie słychać smutek, wygląda, jakby naprawdę żałował swoich czynów, ale szatyn widzi, że jego oczy są zimne, bez jakiejkolwiek emocji. I to sprawia, że chce mu się płakać bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Tomlinson ma nadzieję, że sąd uwierzy adwokatowi, który stara się udowodnić, że Harry jest chory psychicznie. Ostatecznie lepszy zakład psychiatryczny, niż więzienie, prawda? Gdyby Harry trafił do więzienia to znaczyłoby, że naprawdę jest złym przestępcą, jakkolwiek dziwnie to brzmi w odniesieniu do chłopaka, i chciał śmierci Perrie i Eleanor, a to nie jest prawda, nie? Nie mogą go skazać, nie mogą. Harry nie jest zły, nikt z wyglądem cherubinka nie mógłby być zły.
Poza tym Harry go kocha. Harry go kocha i go nie zostawi. Harry nie mógłby go zostawić. Harry nie mógłby mu zrobić czegoś takiego.
Prawda?

***
Louis przełknął głośno ślinę robiąc nieśmiały krok przez próg. Głowę i ramiona miał nisko opuszczone, a mocny uścisk w brzuchu nie dawał mu oddychać. Najchętniej odwróciłby się i uciekł jak najdalej stąd, ale czuł, że musi to zrobić, musi się z nim spotkać. 
Odchrząka cicho odsuwając krzesło, nadal wpatrując się w swoje białe sznurówki. Już nienawidzi tego miejsca. To psychiatryk. Nikt nie lubi psychiatryków.
- Cześć - słyszy ochrypły głos. Zaciska mocno powieki starając się nie rozpłakać. Wiedział, że to był zły pomysł tu przychodzić. - Nie zamierzasz się do mnie odezwać, prawda? Nie dziwię się. Na twoim miejscu też bym siebie nienawidził. Tylko zastanawiam się, czemu jeszcze chciałeś się ze mną spotkać.
- Nie nienawidzę cię - prawie szepcze. Nadal nie chce podnieść wzroku, bo czuje, że wtedy by się załamał. - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym, ale nie potrafię - prycha śmiejąc się lekko. - To takie żałosne... Nie panujemy nad sobą, nie możemy robić tego co chcemy, czuć to, co chcemy. Czynności wyznaczają nam inni ludzie, bez nich mielibyśmy własną wolę, moglibyśmy być sobą. A z drugiej strony bylibyśmy nikim... Żałosne. Kiedy byłeś w śpiączce bardzo się o ciebie martwiłem, wiesz? - nadal przemawia do swoich kolan. - Modliłem się o ciebie. Jejku, ja nawet nie wierzę w Boga, a to robiłem. Cały czas chciało mi się wymiotować, nie spałem ani nie jadłem, nie mogłem myśleć o niczym innym niż ty. Tak bardzo się bałem, że umrzesz... I nie rozumiałem dlaczego to zrobiłeś. Przecież miałeś wszystko. Miałeś mnie. Mógłbym zrobić dla ciebie wszystko, co tylko byś chciał. Kochałem cię. Bardzo. I nadal kocham - unosi wzrok i przez grzywkę widzi Harry'ego.
Ma szarą skórę i usta bez koloru, wielkie wory pod oczami i dłuższe włosy, które opadają mu falami na twarz. Jest szczuplejszy i wygląda jak wrak człowieka. Jedyne co się w nim nie zmieniło, to oczy. Nadal są wielkie i tak cudownie zielone, że ucisk w brzuchu Louisa się nasila. Kocha go tak bardzo, że to aż boli.
- Dlaczego musisz być taki piękny? - pyta prawie szepcząc, a do jego oczu gwałtownie zaczynają napływać łzy. Harry nadal patrzy na niego bez wyrazu twarzy. - Nic mi nie odpowiesz? Powiedz chociaż ,,nie przychodź tu więcej, bo cię nienawidzę", a będę szczęśliwy.
- Kocham cię, ale nie przychodź tu więcej.
- Dlaczego?
- Jestem chory, Lou. Wylądowałem w psychiatryku, jestem serio popieprzony. Już cię zraniłem, nie chcę więcej.
Wstaje, rzuca krótkie spojrzenie swojemu psychiatrze, który do tej pory siedział za nim i robi kilka kroków w kierunku drzwi mając opuszczoną głowę.
- Znajdź sobie kogoś - szepcze, gdy go mija. - I zaopiekuj się Danielle. Spraw, by nienawidziła mnie jeszcze bardziej, bo wiem, że na to zasługuję. I Louis... - odwraca się do niego na chwilkę. - ... porozmawiaj proszę z moją siostrą, z Gemmą. O jej... problemach związanych z... - przerywa na moment przełykając głośno ślinę. - Ja nigdy nie miałem na to odwagi.
Drzwi zatrzaskują się za chłopakiem i lekarzem i już ich nie ma. Louis chowa twarz w rękach i mały pokój do odwiedzin wypełnia się głośnym szlochem. Zdecydowanie zbyt dużo ostatnio płacze.
To nie tak miało być.
Harry wychowywał się w towarzystwie ojca alkoholika, z dala od dzieci, z dala od placu zabaw i słońca. Des wychował go na odludka z niezdrowo bladą twarzą, który, owszem mógł się zaprzyjaźnić z kimkolwiek zechciał, ale po co? Miał ojca, miał książki, muzykę i dragi. Miał bloga, na którym opisywał swoje życie i miał swój własny świat. A światem tym był Louis Tomlinson.
______________________________
Nienawidzicie mnie teraz?

Rozdział XIX - Bójka

Dlaczego tak słabo komentujecie? :c
To prawdopodobnie jest ostatni rozdział i będzie jeszcze epilog, na który tak bardzo czekacie, bo obiecuję, że wszystko się wyjaśni.
__________________________________________________
- Nie.
- Czy...
- Nie.
- Nawet...
- Nie. Kurwa nie. Przez jebaną godzinę zadajesz mi jebane pytania i na każde z nich, moja jebana odpowiedź to było jebane ,,nie", wiec po prostu postaw jebane ,,x" przy reszcie tych jebanych pytań i kurwa jebana jego mać miejmy to już za sobą.
Patrzą na siebie przez chwilę z zaciekłym wzrokiem, po czym młody, na oko niedoświadczony mężczyzna zaczyna szybko coś pisać  wystawiając lekko język. Harry ma dość. Łapie za czarną podkładkę wyrywając ją psychiatrze z ręki i wyrzuca ją przez otwarte drzwi, a kartki rozsypują się po korytarzu.
Fred wybiega z sali lekkim truchtem i woła pielęgniarkę, po czym spokojnie zabiera się do zbierania luźnych stron.
Kobieta podaje Harry'emu jakieś leki uspokajające, po których czuje senność i dziwne odrętwienie. Zasypia.

***
- Dlaczego on cały czas śpi?
- Pielęgniarka powiedziała, że stale dostaje silne leki uspokajające, bo cały czas się awanturuje. Podobno jak tak dalej będzie, to mogą go nawet zamknąć w psychiatryku.
- Och.
Zayn poprawia się na kolanach Liama i mocniej wtula w jego pierś głowę opierając o ramię chłopaka. Louis patrzy na nich spomiędzy palców śmiejąc się w duchu, bo musiałby być głupcem, by nie widzieć jak na siebie patrzą.
Ale radość jest chwilowa, bo sekundę zajmuje mu przypomnienie sobie, w jak parszywej jest sytuacji.

***
- Weź mnie nie dotykaj - Harry odsuwa się nieznacznie od dłoni swojego ojca, z miną wyrażającą obrzydzenie. - Nagle taki wzorowy ojczulek z ciebie? Weź się ode mnie odpieprz, proszę cię. Nie chcę cię tu. Gemma też może sobie darować przychodzenie - dodaje po chwili z goryczą w głosie. - Mogła mnie nie ratować.
- Czyli jednak próbowałeś się zabić? - pyta wyglądając naprawdę smutno. Jego głowa i ramiona są opuszczone, tak, że gęste, brudne włosy opadają mu na twarz, brwi zmarszczone, a usta ściągnięte. Wygląda, jakby chciał skurczyć się w sobie i zniknąć. Wygląda, jakby był zawstydzony, ale Harry sądzi, że zna prawdę.
Śmieje się.
- Oczywiście, że nie.
- Więc...
- Naćpałem się, okay? Naćpałem się i pewnie przedobrzyłem, dobra? Nie chciałem zaćpać się na śmierć. Chciałem uciec od problemów, tak jak ty praktycznie codziennie. Chciałem tylko zapomnieć, a oni robią ze mnie samobójcę. Wielkie mi halo, mało to w Londynie narkomanów? Niech nimi się zajmą, a nie mnie męczą. Następnym razem po prostu nie będę mieszał tylu dragów, i tyle. Uczymy się na błędach, czy coś tam.
- Następnego razu nie będzie.
Harry patrzy przez chwilę na niego z powątpiewaniem.
- Oboje wiemy, że będzie. Ćpam od czternastego roku życia, nie wspomnę, przez kogo. Myślisz, że uda mi się to tak po prostu porzucić?
- Poślę cię na odwyk.
Des jest całkowicie poważny, ale chłopak parska śmiechem, który cichnie, gdy widzi jego ponury wyraz twarzy.
- Żartujesz.
- Ta. Ubaw po pachy.
- Nie możesz tego zrobić.
- Oczywiście, że mogę.
- Mam osiemnaście lat, nie możesz.
- Albo będziesz robił, co ci każę, albo do końca życia będziesz siedział w psychiatryku.
- Wrócił Des, którego znam.

***
- A ty nadal tu siedzisz? - Louis na dźwięk kpiącego głosu unosi nieznacznie głowę. Siedzi zwinięty w kłębek. Ma nogi podwinięte pod klatkę piersiową i szczelnie obejmuje je ramionami. Wydaje się być lekko wystraszony, gdy dostrzega przed sobą ojca Harry'ego. Niepewnie poprawia na nosie okulary, które nosi zamiast soczewek, gdy jest zmęczony, i spogląda na mężczyznę smutnym wzrokiem.
- Tak - mówi lekko ochrypłym od długiego nieodzywania się głosem.
- Kiedy w końcu odpierdolisz się od mojego syna? - pyta, a chłopak na powrót chowa twarz w kolanach.
- Nigdy - szepcze cicho, ale Des na szczęście tego nie słyszy.
- Zdałem ci pytanie.
- Wiem.
- Więc dlaczego nadal tu jesteś? - podnosi głos.
Louis czuje przypływ odwagi, więc wstaje i próbuje spoglądać mężczyźnie w twarz, co jest trudne, bo jest on dużo wyższy od szatyna, ale mimo jakoś udaje mu się patrzeć w jego oczy ze złością i pewnością siebie, co jest pewnie bardzo nieodpowiedzialne i nieprzemyślane, ale buzują w nim zbierane od kilku dni emocje i czuje, że musi je na kimś wyładować, gdzieś, gdziekolwiek, a Des jest bardzo, bardzo słabym, wręcz fatalnym wyjściem, ale jednocześnie najbardziej przystępnym, więc dlaczego nie?
- To, że na mnie krzyczysz i coś tam mi rozkazujesz nie znaczy, że cię posłucham. Przyzwyczaiłeś się do rozkazywania i pomiatania wszystkimi, prawda? Wszystko musi być tak, jak sobie zażyczysz, a kiedy tylko coś pójdzie nie po twojej myśli od razu wściekasz się. Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, który gdy nie dostanie nowej zabawki od razu ma napady histerii. Szczerze, moje siostry są lepiej wychowane od ciebie.
Mężczyzna przez chwilę kiwa głową, z lekkim, bardzo podejrzanym uśmiechem, po czym zdziela Louisa pięścią w twarz, co naprawdę jest do przewidzenia. Chłopak automatycznie łapie się za nos, który zaczyna obwicie krwawić. Ból jest ogłuszający, ale chłopak szybko podejmuje decyzję i niewiele się nad tym zastanawiając oddaje Desowi, który zatacza się lekko w tył. Jego warga krwawi, ale nie bardzo się tym przejmuje i po prostu rzuca na Louisa całym ciężarem ciała. Już chce go ponownie uderzyć w twarz, ale zostaje odciągnięty przez dwie pielęgniarki. Szatyn śmieje się ochryple, patrząc na niego, choć obraz jest rozmazany, gdyż okulary zgubiły się gdzieś w trakcie bójki.
- Jesteś taki żałosny.
- Jeszcze mnie popamiętasz.
- Nie po tym, jak doniosę na policję o tych wszystkich dragach, które masz w domu.

***
- Patrzcie tutaj - James podnosi głos przywołując wszystkich w pokoju, by podeszli do postawionego przed nim laptopa. Wskazuje palcem na kilka linijek i uśmiecha się będąc lekko podnieconym swoim znaleziskiem, gdy wszystkie pochylone nad nim osoby przebiegają wzrokiem po tekście.
- Zawołajcie tych od Calder!
Wokół robi się wielkie zamieszanie, wszyscy rzucają się albo do drzwi, albo do telefonów lub swoich stanowisk pracy. Po jakimś czasie do pokoju wlewa się sznur kolejnych policjantów, bo każdy chce zobaczyć to, co znajduje się na tym blogu. Wszyscy są szczęśliwi i podekscytowani, że ta sprawa w końcu ruszyła do przodu.
- Zadzwoniliście już do Foster?
- Oczywiście.
Po pół godzinie na całym posterunku wrze, bo nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Radiowóz szybko dojeżdżają do budynku szpitala, który pokonują w biegu. Docierają do pokoju Harry'ego Stylesa, który leży na łóżku rozmawiając z jakimś chłopakiem.
- Musimy cię przesłuchać - mówi zdyszany policjant.

__________________________________________________
Miłego spekulowania!

Rozdział XVIII - Szafka

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam, że musiałyście czekać tak długo, a ten rozdział nie podoba mi się w dodatku tak bardzo, że aż się za siebie wstydzę. Ale mam nadzieję, że chociaż szablon wam się podoba? c:
________________________
- Hej - mówi Harry cichym, bardziej ochrypłym niż zwykle głosem, na którego dźwięk Danielle unosi głowę. Ma szarą skórę, okropnie podkrążone oczy i czerwony nos. Jej włosy są splątane i przetłuszczone, a biała, luźna koszulka, którą ma na sobie, brudna i Harry krzywi się z obrzydzenia na widok dużej, żółtej plamy na piersi dziewczyny.
- Hej - pociąga nosem z kamienną twarzą. - Czego chcesz? - pyta, po czym hałaśliwie smarka w jakąś zużytą chusteczkę.
- Więc się dowiedziałaś? - pyta posępnie, a twarz Danielle zmienia się diametralnie. Wcześniej wyglądała na lekko zagubioną i dziwnie spokojną, bez uczuć, ale teraz jej twarz wykrzywiła się w paskudnym grymasie postarzającym młodą dziewczynę o co najmniej dziesięć lat.
- Tak - wrzeszczy rozdzierająco z przeraźliwą rozpaczą w głosie, po czym obraca się i rzuca na poduszkę dusząc w sobie szloch, od którego zaczynają jej dygotać ramiona.
Harry patrzy na to chwilę, po czym kładzie się na łóżku obok niej i wyjmuje z jej ręki materiał, który zacisnęła w pięści, po czym delikatnie układa dłoń dziewczyny na swojej piersi. Chce zapytać kto jej powiedział, ale czuje, że to nie jest najlepszy moment i pewnie ma rację. Przyciąga ją i przyciska do siebie swoją dłoń układając na jej łopatkach. Stara się uspokoić Danielle mrucząc coś nieskładnie prosto do jej ucha i przekazując ciepło zmarzniętej dziewczynie, co przynosi efekty, bo po kilkunastu minutach jego koszulka przestaje nasiąkać kolejnymi łzami, ciało dziewczyny nie trzęsie się od spazmów, a jej oddech powoli się wyrównuje. Harry delikatnie gładzi ją po plecach, po czum całuje w czubek głowy uśmiechając się lekko.
- Lepiej?
- Nie. Może. Odrobinę - waha się. - Dziękuję.
- Myślę, że powinnaś się wykąpać.
- Jest aż tak bardzo źle? - odsuwa się od niego tak, by mogli rozmawiać patrząc na siebie i marszczy brwi.
- Nie. Może. Odrobinę - chłopak uśmiecha się i czuje narastającą dumę, gdy na twarzy dziewczyny pojawia się bardzo blady i bardzo nikły grymas przypominający nieco uśmiech, kiedy się przekręci głowę w bok i mocno zmruży oczy, który znika po sekundzie lub dwóch, ale Harry już zdążył go zauważyć, więc uważa to za niebywały sukces.
Danielle powoli wstaje z łóżka, zgarnia kilka rzeczy z podłogi i wyjmuje coś z szafy, po czym wychodzi pociągając lekko nosem, a chłopak decyduje się ogarnąć nieco pokój. Zaczyna od otworzenia szeroko okien, gdyż w niewielkim pokoju zaczyna mu się robić duszno. Zgarnia wszystkie chusteczki do kosza (musi porządnie upychać, żeby się zmieściły) i dokładnie ściele łóżko.
Kiedy jest w trakcie układania poduszek do pokoju wchodzi Danielle. Ma mokre włosy i nadal wygląda, jakby przed chwilą płakała, ale na jej twarzy widnieje delikatny uśmiech, a oczy są bez wyrazu.
- Wymiotowałaś, prawda?
- Tak - nie ma pojęcia, skąd zielonooki to wie, ale nie chce pytać, nie ma na to siły.
- Spróbuj się przespać, wyglądasz okropnie.
- Dzięki - mówi ponuro, po czym wchodzi pod kołdrę opatulając się nią porządnie i zamyka oczy, a Harry wychodzi z pokoju cicho zamykając drzwi.
- Czekaj - zatrzymuje go głos Danielle. - Nie zostaniesz ze mną?
- A chcesz tego? - patrzy na nią stojąc w progu.
- Tak jakby... - mówi nieśmiało.
- To trochę dziwnie, ostatecznie się nie przyjaźnimy.
- Tak, ale zdecydowałeś się tu przyjść i bądź co bądź trochę podniosłeś na duchu. No... nie do końca, ale jednak.
- Przykro mi słońce, ale mam do załatwienia parę spraw - Styles po tych słowach zastanawia się co się z nim takiego dzieje, jeszcze miesiąc temu w życiu nie wypowiedziałby takich słów. - Może poproszę twoją mamę, żeby z tobą posiedziała?
- Nie - dziewczyna natychmiast podnosi się na łóżku szeroko otwierając oczy.
- Czemu?
- Ona... Ona mnie nie akceptuje. Powiedziałam jej jakiś czas temu, że jestem lesbijką, a ona od tamtej pory traktuje mnie inaczej, cały czas krzywo na mnie patrzy... Sprawia, że czuję się winna. A to przecież nie moja wina, że zakochałam się w Eleanor - przerywa na chwilę. - Poznałyśmy się jeszcze w przedszkolu, wiesz? - uśmiecha się smutno i Harry podświadomie czuje, że zapowiada się długa historia. - Od razu ją polubiłam, wydawała się być taka sympatyczna. Zawsze kochałam jej włosy, były takie długie i miękkie. Uwielbiałam je czesać, robić warkoczyki. Moje nigdy się do tego nie nadawały - spuszcza wzrok zastanawiając się nad czymś chwilę. - Zrozumiałam, że ją kocham trzy lata temu. To było jak zobaczyłam ją i Louisa całujących się na imprezie u Jade. Chciałam się upić, ale nie mogłam, więc wróciłam do domu i przeryczałam resztę nocy.
- To wtedy pierwszy raz wymusiłaś wymioty? - pyta Harry, ale po wyrazie twarzy dziewczyny już zna odpowiedź.
- Tak.
- Dlaczego?
- Nie wiem... Ja chyba próbowałam zwrócić na siebie uwagę. Nie akceptowałam siebie, myślałam, że jeśli schudnę Eleanor mnie zauważy. I zauważyła. Dokładnie rok później, też u Jade. Obie piłyśmy, naprawdę dużo. Dużo to znaczy ledwo utrzymywałyśmy się na nogach, to było takie żałosne, nawet nie byłyśmy wtedy pełnoletnie. Miałyśmy spać u Jade, w jednym pokoju, w życiu nie chciałyśmy, żeby rodzice widzieli nas w tym stanie. Położyłyśmy się na łóżku i przytuliłyśmy się do siebie i po prostu pocałowałyśmy. Nie wiem, która zrobiła to pierwsza, to się po prostu stało. Całowałyśmy się do rana, chyba nawet zasnęłyśmy ze złączonymi ustami - dodaje. - Tęsknię za nią, wiesz? Chcę żeby tu była, i mnie przytuliła, i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, chcę żeby mnie całowała i szeptała do ucha jakieś bezsensowne słowa, jak na tych wszystkich komediach romantycznych. Nigdy żadnej razem nie oglądałyśmy... - nagle przerywa patrząc się gdzieś w przestrzeń.
- Powinnaś iść spać.
- Tak - przeciąga sylabę, po czym kładzie się na poduszkach nadal mając zafascynowany wyraz twarzy.
- Dobranoc - mówi cicho Harry, po czym wychodzi zamykając za sobą drzwi.
Mija mamę dziewczyny rzucając jej w biegu krótkie ,,zabierz ją do psychiatry, albo popełni samobójstwo" i szybkim krokiem wychodzi na ulicę. Kobieta wygląda, jakby chciała zadać mu wiele pytań, ale nie zwraca na nią uwagi.
Wyjmuje z wewnętrznej kieszeni kurtki papierosa i zapala go, po czym wkłada do ust zaciągając się dymem. Musi odprężyć się, pomyśleć. Wsiada do autobusu, bo nie chce mu się łapać taksówki nic sobie nie robiąc z zakazu palenia, którą dojeżdża pod pałac westminsterski. Swobodnym krokiem przechodzi na most westminsterski, dłonią wodząc po barierce.
 Zatrzymuje się dokładnie na środku i odwraca się tyłem do pędzących samochodów spoglądając w nurt Tamizy. Rzeka tego dnia jest nieco niespokojna i Harry z przyjemnością patrzy na fale uderzające o stalową konstrukcję. Uśmiecha się, ale jego oczy wyglądają smutno. Niby ma wszystko czego chciał, o czym marzył tak niedawno, ale jednak coś nie daje mu spokoju i jest to coś tak uciążliwego, że nie potrafi przestać o tym myśleć. Coś, co werżnęło mu się w umysł, zadomowiło tam i nie ma zamiaru odejść, chociaż próbowano by to usunąć najrozmaitszymi sposobami.
Dopala papierosa, a potem zapala jeszcze jednego i jednego. Wzdycha, gdy kończy mu się paczka i ze złością rzuca opakowanie w nurt rzeki.
Chłopak myśli o powrocie do Louisa, bo jedynie przy nim może zapomnieć o wszystkim. Ma nadzieję, że chłopak jeszcze śpi, bo chce, by odpoczął, ale mógłby się zakraść do jego pokoju i popatrzeć na niego w ciszy. W końcu decyduje się jednak po prostu wrócić domu, by trochę wypocząć i się odprężyć, by oczyścić umysł, co niestety nie udało mu się po wypaleniu dużej ilości papierosów. Może trawka pomoże. 
Gdy dociera do domu od razu kieruje się do kuchni. Otwiera jedną z niepozornie wyglądających szafek i uśmiecha się na widok jej zawartości. Gdyby policjanci zdecydowali się zrobić rewizję w ich domu na pewno zaskoczyłaby ich mnogość narkotyków znajdujących się w zwykłej szafce kuchennej, w której normalni ludzie trzymają zapewne przyprawy, oliwę z oliwek, albo cokolwiek równie nieszkodliwego. Na najwyższej półce znajduje się heroina, amfetamina i crack, na najniższej haszysz, marihuana i olej haszyszowy, a cała środkowa wypchana jest całkowicie torebkami z kokainą.
Harry wyciąga z jakiejś szuflady dużą, plastikową siatkę na zakupy i zaczyna wpychać do niej wszystkiego po trochu. Z innej szuflady wyciąga kilka szlufek, zwitek bibułek i dwie strzykawki o różnej wielkości i dorzuca je do torby, po czym wychodzi z kuchni i wbiega po schodach kierując się do swojego pokoju. Rozkłada wszystko na stoliku na podłodze w dwóch idealnie równych rzędach, po czym siada po turecku. Sięga po marihuanę, haszysz, crack i olej haszyszowy i ze skupieniem zabiera się za robienie skręta. Po kilku minutach cały pokój wypełniają kłęby gęstego dymu i słodki zapach charakterystyczny dla domu Stylesów.

***
- Budzi się - Harry słyszy podekscytowany głos, kiedy nieprzytomnie uchyla powieki. Czuje suchość w gardle i okropnie boli go głowa. W normalnej sytuacji pewnie pomyślałby, że ma zwykłego kaca, ale to pomieszczenie jest podejrzanie białe, a jakieś natrętne światło świeci mu prosto w twarz dezorientując go.
- Może ktoś to do kurwy nędzy wyłączyć? - mówi podniesionym głosem, po czym zaczyna ochryple kaszleć.
- Och nie, brzmi jakby miał zaraz wypluć płuca, czy to dobrze? - pyta młody, kobiecy głos z wyraźną obawą w głosie.
 - Co się tu dzieje do jasnej cholery? - chrypi Harry podnosząc się na jednej ręce. Unosi wzrok rozglądając się po pomieszczeniu. Jest bardzo, bardzo biało i sterylnie czysto. 
- Och. Szpital - mówi w osłupieniu. - Czemu tu trafiłem?
- Próbowałeś się zabić - odpowiada lekarz poważnym tonem, a Styles wybucha histerycznym śmiechem.
- Kłamiesz.
- Zabawne. Twój ojciec powiedział to samo.

Rozdział XVII - Kiss Me

Nie przepraszam, bo uprzedzałam, ale chyba jestem w stanie wam to wynagrodzić tym oto rozdziałem. Planuję, by było 20 rozdziałów i epilog, ale nie wiem, czy mi to wyjdzie, zobaczymy.
_____________________________________
- Musisz spać.
- Ale ja nie chcę.
- Masz gorączkę, to przez te twoje głupie pomysły. Czytaj: pseudo romantyczny spacer w deszczu.
- Wcale nie mam żadnej gorączki, odczep się ode mnie.
Harry i Louis kłócą się od dobrych kilku minut i zielonooki ma wrażenie, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Doskonale wie, że Tomlinson jest chory, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie chce on tego przyznać.
- Czekaj. Skąd wiesz, że mam gorączkę? - pyta marszcząc brwi.
- Ha! Czyli przyznajesz, że jesteś chory?
- Co? Nie! Nie to miałem na myśli! - podnosi głos zakłopotany. - Źle to ująłem. Zaraz sprecyzuję! Dlaczego... Na jakiej podstawie twierdzisz, że mam gorączkę? Hm? Tłumacz się teraz chłoptasiu!
Harry śmieje się cicho pod nosem, a Louis ma ochotę rozpłynąć się, bo jest to tak uroczy widok, że mógłby go oglądać do końca życia i nigdy, przenigdy nie miałby dość patrzenia.
- Chłoptasiu?
- Mogłem cię nazwać dziewczynką - Louis wzrusza ramionami i z powrotem zsuwa się na poduszki zakopując w pościeli, a Styles głośno wzdycha.
- Dobrze, kochanie. Idź spać.
- Pod jednym warunkiem.
- Słucham - brunet zakłada ręce na piersi.
- Zaśpiewaj dla mnie.
- Um... okay. Dobrze - mówi niepewnym głosem. Kładzie się obok przyjaciela i obejmuje go od tyłu nos wtulając w miękkie kosmyki włosów. - Co chcesz usłyszeć?
- Coś twojego. Zdecydowanie.
- To ma być...
- Chcesz, bym zasnął, więc spokojne, delikatne...
Harry myśli przez chwilę, aż w końcu przesuwa się nieznacznie i chwilkę wierci, by uzyskać lepszą pozycję. Chce śpiewać wprost do ucha szatyna, chce by to nie były zwykłe słowa. Odchrząka cicho i zaczyna śpiewać.
(x)
- Settle down with me. Cover me up. Cuddle me in. Lie down with me and hold me in your arms.
Louis czuje, że nie zaśnie. Choćby nie wiem co.
- And your heart's against my chest, your lips pressed to my neck. I'm falling for your eyes, but they don't know me yet. And with a feeling I'll forget, I'm in love now.
Przekręca się tak, że leży teraz twarzą w twarz z zielonookim i czuje się jednocześnie niedobrze i najlepiej w swoim życiu. To uczucie przyprawia go o dreszcze i gęsią skórkę, sprawia, że znowu ma ochotę śmiać się jak wariat i płakać tak długo, aż zabiorą go do psychiatryka i zawiną w kaftan bezpieczeństwa. Zdaje sobie sprawę co to jest i boi się tego uczucia, ale jednocześnie czuje się tak wspaniale, tak rześko, jakby umarł i narodził się na nowo, a coś takiego jak smutek, panika, złość miało go nigdy więcej nie dotyczyć.
- Kiss me like you wanna be loved... You wanna be loved... You wanna be loved. This feels like falling in love... Falling in love... We're falling in love.
Ta scena jest tak podobna, ci sami bohaterowie, podobna sceneria i Louis znowu nie może się oprzeć temu wzrokowi. Czuje się słaby i silny jednocześnie, ale coś mówi mu, że tym razem nie zostanie odrzucony. Dlatego to robi.
Całuje go. Długo, rozpaczliwie, jakby Harry był jego ostoją, świecącą mocnym światłem latarnią podczas burzy, jakby był pocieszeniem w depresji, słońcem rozświetlającym ciemność, nadzieją na lepsze jutro, przyjaznym słowem w gorszy dzień, oazą na pustyni, ogniem na biegunie.
Całuje, jakby miał go nigdy więcej nie zobaczyć.
Brunet łapie Louisa za biodra i unosi do góry tak, że teraz mniejszy góruje nad nim, a pocałunek staje się mniej słodki, mniej proszący, a bardziej namiętny. Harry oddycha ciężko przez nos, a Tomlinson już dawno się dusi, ale nie chce, nie potrafi się oderwać. Ociera się lekko kroczem o przyjaciela i czuje, jak ten twardnieje. Uśmiecha się lekko i schodzi pocałunkami na szczękę. Robi malinkę na kawałku skóry łączącym szyję z ramieniem, a potem znowu wraca do ust. Do tych słodkich, malinowych ust, w których jest tak cholernie zakochany i boleśnie tego uczucia świadomy, że czuje, jakby coś miało go zaraz rozerwać od środka. Gdy Harry rozchyla wargi wsuwa do nich swój język, po czym przejeżdża nim po podniebieniu chłopaka. Śmieje się cicho, gdy ten wydaje z siebie jęk i odchyla się do tyłu. Patrzą na siebie zarumienieni, ich oczy błyszczą, a klatki piersiowe unoszą i opadają we wspólnym rytmie. Louis przygryza wargę i sięga dłońmi do koszulki zielonookiego, by ją zdjąć. Udaje mu się to w czasie krótszym, niż by się spodziewał i wraca do całowania ciała przyjaciela ściskając jednocześnie jego pośladki. Przygryza sutki i składa delikatne pocałunki na umięśnionym brzuchu. Schodzi jeszcze niżej i teraz jego twarz znajduje się naprzeciwko krocza Harry'ego. Patrzy na niego przez chwilę spod wachlarza rzęs. Stara się zapamiętać tę chwilę, schować ją pod skórą i nigdy nie pozwolić, by się stamtąd wydostała. Styles wygląda jak uosobienie seksu, a szatyn czuje, że powinien zamówić w kościele mszę dziękczynną za to, że jego oczy dostąpiły zaszczytu oglądania tego cudownego widoku. Unosi się na rękach i z powrotem wpija w usta chłopaka jednocześnie dłonią pieszcząc przez spodnie.
- Kurwa, nie - wydostaje się z ust bruneta po tym, jak wypycha biodra w stronę dotyku przyjaciela. Brunet kładzie ręce na jego ramionach delikatnie od siebie odsuwając. Louis wygląda, jakby był bardzo wkurzony i jednocześnie miał ochotę się rozpłakać.
- Nie zrobisz tego znowu. Nie zrobisz mi tego.
Harry podsuwa się tak, że siedzi i kładzie dłonie na talii Tomlinsona przysuwając go do siebie. Składa krótki, czuły pocałunek na jego ustach i patrzy mu przez chwilę w oczy hardym wzrokiem.
- Zrobimy to, obiecuję. Tylko pozwól mi to wszystko odkręcić. Pozwól mi odkręcić związek z Zaynem. Nie chcę go zdradzić, zrozum. Porozmawiam z nim, przeproszę. Wtedy będziemy mogli być razem.
- Skąd wiesz, że chcę z tobą być? - pyta Louis z lekkim uśmiechem, a Styles już wie, że został udobruchany.
- Skoro nie chcesz, to dlaczego ledwo powstrzymywałeś się od obciągnięcia mi?
- Ja?
- Tak, ty - zielonooki rysuje palcami kółeczka, gdy całują się chwilkę. - Okay. A teraz spać - śmieje się krótko, gdy chłopak posyła mu spojrzenie pod tytułem ,,are you fucking kiddin' me". - Chociaż spróbuj. Dla mnie.
- Dobrze - szatyn schodzi ze Stylesa i kładzie się z powrotem pod kołdrę naciągając ją aż pod samą szyję.
- Dobry chłopczyk - Harry zakłada na siebie koszulkę i posyłając jeszcze jeden uśmiech chłopakowi wychodzi starając się zamknąć drzwi jak najciszej. Szybko pokonuje korytarz, mija salon i już chce wychodzić, gdy drogę zachodzi mu mama Tomlinsona. Brunet nie sądzi, by miała mu coś miłego do powiedzenia, gdy widzi jej zaciętą, zirytowaną minę.
- Um... Louis zasnął, radziłbym nie budzić.
Jest niezręcznie.
- Nick opowiadał mi o tobie.
- Wspaniale? - drapie się po głowie z miną wyrażającą zdenerwowanie i zakłopotanie. - Jeśli mówił coś złego, to pewnie kłamał - próbuje rozładować napięcie słabym żartem, ale twarz kobiety nie staje się ani odrobinę mniej łagodna.
- Więc... - zaczyna kołysać się na piętach.
- Więc jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz mojego syna, to możesz się pożegnać ze swoim penisem.
- Cudownie - uśmiecha się. - Może pani uwierzyć, że jestem przerażony. Wezmę sobie te słowa do serca. Mogę już iść? - wymija ją bezceremonialnie i wychodzi nie czekając na odpowiedź. Szczerzy się niemiłosiernie, gdy wybiera numer Nialla Horana. Dowiaduje się od niego adresu Danielle, po czym zamawia taksówkę. Nic nie może się lepiej układać.
Gdy dojeżdża pod dom dziewczyny nie jest już taki wesoły, ale nadal nie potrafi nie okazać radości chociażby lekko wygiętymi ku górze kącikami ust. Wita się z panią Peazer, która wygląda jakby była zmartwiona i odbywa z nią krótką rozmowę na temat jej córki. Rzeczywiście, gdy Harry wchodzi do jej pokoju Danielle wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy.

Rozdział XVI - Kocham Cię

Sądzę, że było warto czekać, bo... zresztą sami zobaczycie. Obiecuję, że dużo się dzieje.
Autorka wyraża zgodę na ,,skrobniecie ojca Harry'ego przez łeb" (pierwszy raz słyszę takie określenie, ale pewnie pochodzę z zupełnie innej części Polski). A co do bohaterów, to Harry dla mnie jest Harrym z końca 2012, ale ze stylem aka Harry z drugiej połowy roku 2013, a Louis jest Louisem z 2012 roku, a co do jego stylu, to bywa różnie, jak według mnie pasuje do sytuacji. c:
Matko, jak dziwnie się czuję, nazywając siebie autorką, aż się wzruszyłam.
Co do całego fanfiction, to jakoś tak wyszło, że z pewnych wątków zrezygnowałam i pewnie powoli będziemy się zbliżać do końca, chociaż ze mną to nigdy nic nie wiadomo, pewnie wpadnie mi do głowy jakiś niedojebany pomysł, którego będę musiała użyć i się rozciągnie, pożyjemy zobaczymy.
Serdecznie proszę o jakikolwiek komentarz i dziękuję osobom, które komentują, to wiele dla mnie znaczy loves.
____________________________________
Louis uchyla powieki i zamglonym wzrokiem spogląda w górę. Dostrzega Harry'ego, który już nie śpi, tylko się w niego wpatruje. Wciąga głośno powietrze gdy zielonooki sięga do jego twarzy i przeciąga delikatnie palcami najpierw po brwi, wygładzając ją, następnie przeciera kciukiem po policzku i obrysowuje linię ust przyjaciela.
Louis patrzy się jak zafascynowany w jego oczy, które w tym bladym świetle mają wyjątkowo ciemny odcień zieleni. Unosi się trochę na poduszce tak, że ich twarze są na tej samej wysokości, a nosy dzieli milimetr od zderzenia się.
Ma ochotę płakać się i śmiać jednocześnie, odepchnąć go i złączyć wargi w czułym pocałunku, zamknąć oczy i nigdy tego nie zrobić, by móc wieczność patrzeć w te błyszczące tęczówki.
Poddaje się, gdy Harry obejmuje go w pasie przyciągając do siebie. Łączy ich wargi, a Styles sztywnieje pod wpływem jego dotyku, ale nie odtrąca go, nawet nie zabiera dłoni z jego talii. Louis uznaje to za dobry i znak i zaczyna delikatnie poruszać ustami. Już w tym momencie żałuje, że to zrobił, ale nie ma odwrotu. Serce niemal wyrywa mu się z piersi, gdy zielonooki przenosi swoją wielką dłoń wyżej na jego plecy i bardziej przyciska do swojego ciała, leniwie oddając pocałunek, ale nie daje tego po sobie poznać. Unosi rękę i opuszkami palców dotyka zarysu szczęki Harry'ego. Decyduje się rozchylić usta i delikatnie przejeżdża językiem po dolnej wardze przyjaciela, który natychmiast się odsuwa. Patrzą się na siebie chwilę w milczeniu. Mina Stylesa jest surowa i ciężko oddycha przez nos, natomiast Louis jest bardzo niepewny tego, jak zareaguje chłopak.
- P - przepraszam - jąka się. Ma wielką ochotę się rozpłakać, wrócić do domu Liama, zwinąć w kłębek w jakimś kącie i zniknąć z deszczowego Londynu pojawiając się na jakiejś wysepce na Karaibach, gdzie nikt go nie zna. Zbyt kusząca propozycja, by chociaż jej nie rozważyć.
- Louis.
- Tak?
- Wyjdź.
- Ale ja...
- Wyjdź.
- Przepraszam.
- Wyjdź.
- Dlaczego?
- Nie chcę zrobić czegoś, czego mógłbym potem żałować.

***
- Harry, krwawisz - mówi Zayn, po czym delikatnie przejeżdża kciukiem po mocno zaczerwienionej wardze swojego chłopaka patrząc na niego z czułością wypisaną na twarzy, a Styles chce jęknąć na ten widok. Jak mógł być taki głupi i wejść w ten związek? Jak mógł być taki głupi i odtrącić wczoraj Louisa? Jak może być taki głupi, że nadal siedzi w miejscu i wpatruje się w namiętnie całujących Eleanor i Tomlinsona?
- Dzisiaj moich rodziców nie ma w domu - mówi dziewczyna głosem, który pewnie w jej mniemaniu uchodzi za przepełniony pożądaniem i jest kwintesencją seksapilu, ale zamiast tego Harry'emu robi się niedobrze. - Więc moglibyśmy...
- Tak, jasne El - zielonooki ponownie zaciska pięści i wraca do gryzienia wargi, gdy Louis, jego Louis, obejmuje ją silnie w pasie i znowu całuje, jedną dłoń wplatając w długie włosy Calder. - Bardzo potrzebuję dobrego seksu, dawno tego nie robiliśmy - dodaje, gdy odsuwają się od siebie z głośnym mlaśnięciem.
Styles pęka. Gwałtownie wstaje i wybiega ze szkoły nawet nie kłopocząc się z zabraniem plecaka, a szatyn wie, że osiągnął cel. Jego uśmiech automatycznie się poszerza i staje bardziej szczery, pojawiają się drobne zmarszczki wokół oczu. Wie, że w domu swojej dziewczyny cały czas będzie myślał tylko o nim, wie, że będzie zastanawiał się, jakby było robić to z n i m, ale teraz już ma pewność, że wygra zakład. Prędzej, czy później. Dwa tygodnie, które mu zostały w zupełności wystarczą.
Zayn zauważa dziwne zachowanie Harry'ego.
Nikt nie zauważa Danielle, która ucieka do łazienki i po chwili zamiast cichego szlochu w pustym pomieszczeniu rozlega się odgłos wymiotowania.

***
Zayn stoi patrząc znudzonym wzrokiem na zwykły, duży, rodzinny dom oświetlony policyjnymi syrenami. Cały ogród jest w taśmie, wszędzie stoją jacyś ludzie i kręcą się podirytowani mundurowi, którzy starają się rozpędzić mały tłum. W sumie to go to nie dziwi. To się nazywa mieć wrodzonego pecha. Wie, że tym razem pójdzie siedzieć. Za niewinność, oczywiście, ale ten zbieg okoliczności nie przejdzie. Nie uda mu się.
Widzi zapłakanych rodziców Eleanor, chłopaka, z którym ma geografię. Na imię ma chyba Colin i widocznie jest sąsiadem dziewczyny, bo stoi w kapciach - króliczkach na chodniku i przypatruje się wszystkiemu oczami wielkimi jak spodki i z ręką zakrywającą usta. Chyba widział ich na przerwie jak rozmawiali, może się przyjaźnili. Musi być w szoku.
Zayn wie, że jutro do jego domu zapuka dwóch funkcjonariuszy, którzy zabiorą go na komisariat. Nie ma alibi. Zamkną go w pierdlu. A prawdziwy zabójca, kimkolwiek on jest, pozostanie na wolności.
Z tego, co udało mu się podsłuchać, to Eleanor została zabita tak samo jak Perrie. Na pewno skojarzą te dwa fakty. I teraz nikogo już nie będzie obchodziło, że nie ma dowodów. Jest tego boleśnie świadomy.
Wzdycha głośno decydując się odejść, żeby poużalać się nad sobą w zaciszu swojego pokoju, ale jego wzrok pada na Louisa, który idzie w stronę domu swojej dziewczyny z nisko pochyloną głową. Ma na sobie ciemne, chyba granatowe Vansy, grube skarpetki w jakieś wzorki, bardzo obcisłe czarne rurki i lekko podwinięty, luźny sweter. Do jego oczu widocznie dociera światło bijące wciąż od syren, bo podnosi głowę ze zmarszczonymi brwiami. Gwałtownie przyspiesza kroku, gdy widzi zamieszanie. Zayn obserwuje, jak chłopak zaczepia truchtającego policjanta zapewne pytając o to, co się dzieje. Rozmawiają chwilę, a potem Tomlinson idzie za funkcjonariuszem do budynku.
Malik odchodzi. Nie ma tu nic więcej do roboty.

***
Harry siedzi pochylając się nisko nad swoją kartką. Trwa biologia, a oni mają właśnie kartkówkę. Naprawdę gówno go obchodzą jakieś mitochondria nie mitochondria i to, do czego one służą, ale próbuje się jednak choć trochę wysilić, by zadowolić surową nauczycielkę.
Z zaciekawieniem unosi głowę, gdy w całej klasie rozlegają się dwa stanowcze puknięcia w drzwi, które otwierają się sekundę potem.
Na widok policjantów Zayn uśmiecha się wszystkowiedząco i tylko czeka, aż usłyszy swoje nazwisko z ich ust. Mężczyźni wywołują go i Tomlinsona, który pojawił się dziś w szkole z podkrążonymi oczami.
Jeszcze nikt z uczniów z wyjątkiem Louisa, Zayna i Collina nie wie o tym, co stało się z Eleanor. Danielle wygląda na zrozpaczoną, że nie może się do niej dodzwonić, ale nie domyśla się prawdy i niewiedza w tym wypadku jest błogosławieństwem.
Harry protestuje, gdy chłopcy wstają ze swoich miejsc, więc on też zostaje zabrany z klasy. Gdy idą korytarzem chce mu się śmiać i wie, że to jest chore, ale nie przejmuje się tym i po prostu udaje zdezorientowanego całą sytuacją ukrywając rozbawienie pod zmarszczonymi brwiami i skierowanymi w dół kącikami ust.
Na komisariacie dostaje pytania, których spodziewał się usłyszeć (,,Czy Zayn/Louis zachowywali się ostatnio dziwnie? Czy mówili ci o swoich planach na wczorajszy wieczór? Czy wysyłali ci niepokojące wiadomości?"). Decyduje się zaczekać na korytarzu aż inni policjanci skończą przesłuchiwać jego przyjaciół. Po tym, czego się dowiedział nie ma już ochoty wracać na lekcje. Kupuje M&M's w automacie i wolno je zjada przeżuwając każdy orzeszek dokładnie pięćdziesiąt razy, chociaż i tak pod koniec jest to już tak dokładnie zmielona papka, że inne powinny się za siebie wstydzić i brać z niej przykład. Robi to od tak. Dla zabicia czasu. Koło dwunastej widzi panią Foster, która mija go typowym dla siebie dziarskim krokiem i wchodzi bez pukania do jednego z wielu pomieszczeń, jakby była u siebie. Widocznie przyjechała tu, by pomóc w sprawie.
Godzinę później z jednego z pokoi wychodzi Louis. Jego włosy są potargane, skóra szara, a oczy jeszcze bardziej podkrążone, jeśli to w ogóle możliwe. Opada na krzesło nie zwracając uwagi na przyjaciela i chowa twarz w dłoniach. Wygląda na kompletnie wyczerpanego.
- Zabierz mnie do domu - szepcze,  a jego głos przyprawia Harry'ego o ciarki.
- Do Liama?
- Nie.
- Dok...
- Do mamy.
- Okay.

***
Jadą w ciszy. Louis wygląda przez okno, a Harry obserwuje go. Teraz dopiero czuje, jak zmęczony jest, ale i tak nie może równać się z szatynem.
Nie zamieniają też słowa gdy wchodzą po schodach do rodzinnego mieszkania Tomlinsona. Drzwi otwiera im Jay, która natychmiast zagarnia swojego najstarszego syna w ciasny uścisk, ale on tylko mruczy ,,mamo", przeciągając sylaby. Kobieta wypuszcza go z objęć, patrzy na niego przez chwilę i natychmiast zabiera do pokoju, gdzie na łóżku leży świeża pościel, a kurze są dokładnie starte. Widać wiedziała lub miała nadzieję, że Louis wróci do domu lada dzień.
Chłopak w ubraniu rzuca się na łóżko i nie rusza się przez kilka dobrych minut.
- Ja się nim zajmę - mówi Harry.
- Ale...
- Proszę.
- Dobrze.
Styles podchodzi do szatyna i delikatnie zsuwa mu z nóg buty i skarpetki, po czym delikatnie głaszcze go po głowie myśląc, że ten śpi.
- Kocham cię, wiesz? - niebieskooki odzywa się, a jego głos jest zagłuszony przez kołdrę. To całkowita prawda, ale brunet nie może się dowiedzieć jak bardzo jest w nim zauroczony. Jeszcze nie teraz.
Przewraca go na plecy, ściąga mu spodnie, a następnie przykrywa kołdrą, po czym przysuwa krzesło do łóżka i siada na nim, jakby był czuwającym przy łóżku chorego. Czeka aż oddech przyjaciela unormuje się, a na twarz wstąpi delikatny uśmiech. Gdy to się dzieje z jego oka wypływa samotna łza.
- Nie wiem.
Zdaje sobie sprawę, że wpadł.
Na dobre.

Rozdział XV - Ciepło

Chciałam tylko napisać, że dziękuję za wszystkie komentarze. Oprócz tego teraz rozdziały mogą zacząć nie pojawiać się regularnie (i tak się nie pojawiały, lel, ale się przynajmniej starałam i nie czekałyście dłużej niż dwa tygodnie), bo zaczął się rok szkolny, a nawet nie wiecie jak bardzo zależy mi na dobrych ocenach.
Co do Legacy, to przepraszam was z całego serca, ale zacznę je kontynuować dopiero po zakończeniu tego. Wiem, że to nie fair w stosunku do was, dlatego jeszcze raz przepraszam, ale po prostu nie dam rady pisać dwóch fanfików jednocześnie. Muszę zebrać pomysły na nie i w ogóle. To też w sumie zaczęłam pod wpływem impulsu i wyszło nie najgorzej, ale nie dam rady. Przepraszam.
Co do rozdziału, to nie podoba mi się, ale trudno, sami osądźcie.
_____________________________________
- Ile mam czekać? - Louis krzyknął nerwowo tupiąc nogą. Stoi pod drzwiami obserwując stojącego w potokach deszczu Harry'ego. Jego obcisłe spodnie powoli przesiąkają wodą, ale rozmawia z taksówkarzem głowę chowając w oknie, co sprawia, że przynajmniej jego loki nie staną się jeszcze bardziej mokre. 
Tomlinson ma okazję podziwiać tyłek zielonookiego i w normalnej sytuacji by nie narzekał, ale teraz jest mu okropnie zimno i nawet jego bielizna jest przemoczona, a to nie jest zbyt komfortowe, więc musi ponarzekać. 
Tak dla zasady.
Głowa Stylesa powoli wynurza się z taksówki, krótko dziękuje kierowcy, odwraca się i patrzy chwilkę na szatyna, który dopiero teraz zdaje sobie sprawę jak ohydnie musi wyglądać cały mokry i z oklapniętymi włosami. Spuszcza wzrok zawstydzony. On nie miał prawa go tak widzieć, jest idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej.
 Mimo to Harry spogląda na niego z delikatnym uśmiechem, wygląda na rozluźnionego, w jego oczach pobłyskuje coś wyglądającego jak szczęście. 
To szczery uśmiech. 
Taki, którego jeszcze miesiąc temu próżno było szukać na twarzy bruneta.
I to jest cudowne.
Louis decyduje się przerwać niezręczną ciszę. Odchrząkuje lekko i pyta: - Wchodzimy?
Harry czuje się głupio z faktem, że tak gapił się na przyjaciela.
- Tak, jasne. Wchodź śmiało.
Tomlinson odwraca się i uchyla drzwi, a następnie obraca się, by poczekać na zielonookiego. Nie chce wchodzić pierwszy, jest pełen obaw co do pana Stylesa, który ostatnim razem nie potraktował go zbyt miło. Wolał nie wiedzieć jakie słowa popłynęłyby z jego ust, gdyby wszedł do jego domu bez pukania, będąc jednocześnie bardzo przemoczonym.
Harry kilkoma długimi krokami pokonał  dzielącą ich przestrzeń, złapał za klamkę i ukłonił się po raz drugi dzisiejszego dnia gestem zapraszając gościa do środka. Louis wszedł niepewnie i zdjął Vansy, w których była woda. Ponownie otworzył drzwi, zamknięte uprzednio przez zielonookiego i wylał ją. Ustawił równo buty i stanął twarzą w twarz z przyjacielem. 
Stanowczo zbyt blisko.
Patrzą się na siebie może kilka sekund, a może godzinę, aż w końcu szatyn przerywa ciszę.
- Harry?
- Tak?
- Ja... Stoimy w kałuży - stwierdza, a Styles natychmiast cofa się o krok i patrzy na podłogę. Rzuca ciche ,,kurwa", na co Tommo śmieje się perliście. - Chodźmy na górę.
- Tak. Myślę, że to dobry pomysł - mówi, po czym łapie przyjaciela za rękę. Odwraca się i prawie wchodzi w twarz swojego ojca. - Hej tato! - mówi z udawanym entuzjazmem, jednak fałszu nie da się wychwycić. - Co tam?
- Gdzie byłeś? - Des pyta ponuro wpatrując się w niego, jakby był wkurzony i miał ochotę coś zrobić swojemu jedynemu synowi. Jego głos jest szorstki, chropowaty i Tomlinson czuje, jak przez jego ciało przechodzą ciarki. Sądzi, że powinien wyszarpnąć nadgarstek z dłoni wyższego chłopaka, ale nie potrafi tego zrobić.
- W Bradford; mówiłem ci, że wyjeżdżam - odpowiada nadal głupio się szczerząc. Cofa się na bezpieczną odległość, bo stanie tak blisko mężczyzny jest dosyć nieprzyjemne. Widoczne Des dawno zaniedbał mycie zębów. I ogólnie branie prysznica. Uśmiechanie się to nienajlepszy pomysł i doskonale sobie zdaje z tego sprawę, ale nie może przestać. Nie w tamtym momencie. 
- Zwinąłeś moją kartę - bardziej stwierdza, niż pyta Des. Nadal jest przerażająco ponury, jego włosy są zmierzwione, ale nie w ten uroczy sposób, jak u Louisa. Są potargane, przetłuszczone, brudne i zbyt długie jak na pięćdziesięciolatka, a jego oczy ciemne, prawie czarne.
- To nie prawda, musiałeś ją gdzieś zapodziać - odpowiada Harry jednocześnie machając lekceważąco ręką.
- Sugerujesz, że kłamię?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu...
- Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem kłamcą?
Styles bardzo chce się roześmiać, ale wie, że nie może. Jego ojciec nie przyjmuje do świadomości żadnej informacji i wszystko przekręca, ale powiedzenie mu tego byłoby co najmniej nierozsądne. Do jaskini smoka się nie wchodzi, prawda?
- Nie zasugerowałem, że jesteś kłamcą. Karta mogła ci się gdzieś zwyczajnie zapodziać - Harry tłumaczy cierpliwie, wyraźnie wypowiadając każde słowo. - Jeśli chcesz poszukam jej razem z tobą, musiała gdzieś zginąć w tym bałaganie. Razem raz dwa ją znajdziemy!
Ryzykuje sporo, zwłaszcza, że jest z nim Tomlinson, ale musi sprawić, że Des się uspokoi, zapali skręta albo chociaż jedno z jego ulubionych kubańskich cygar i odpręży.
- Jestem pewien, że to ty ukradłeś tę kartę. Oddaj ją.
Obaj mówią spokojnie, ale w całym holu panuje wyraźnie wyczuwalne napięcie.
- Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że jej nie ukradłem?! - Harry unosi głos wyrzucając w górę ręce, a Tomlinson gratuluje mu w myślach umiejętności aktorskich. W jego głosie naprawdę słychać oburzenie. - Jak możesz mnie o to posądzać?!
Przez chwilę patrzą na siebie nie mrugając. Zielonooki ze złością, jego ojciec emanując spokojem i czymś niepokojącym, tajemniczym, czego nie da się opisać, trzeba poczuć.
- Dobrze - mówi mężczyzna spokojnie. - Dobrze.
Nagle mocno łapie swojego syna za szyję i przyciska do ściany. Louis cofa się patrząc na tę scenę z przerażeniem, nie mając pojęcia co zrobić. Harry wygląda jakby zaczynało powoli braknąć mu tchu, ale nadal jego twarz jest dumna i wyniosła.
- Mówię to ostatni raz. Nie będę się więcej powtarzać - mówi Des ostrym głosem. - Masz mi oddać moją kartę bankomatową, albo się policzymy. Rozumiesz?
Trzyma syna jeszcze chwilę, po czym pluje na niego i puszcza. Harry wodzi za mężczyzną wrogim wzrokiem, gdy ten kieruje się w stronę salonu, po czym palcami ściera ślinę z twarzy. Strzepuje ją z obrzydzeniem i patrzy zimno na Louisa. Nie wie czego się po nim spodziewać. Może on teraz nim gardzi i nie chce go znać? Może czuje się obrzydzony i zaraz wybiegnie? A może jest zniesmaczony jego sytuacją rodzinną i nie chce przyjaźnić się z kimś, kogo ojciec nie jest do końca zrównoważony?
Jakaś cząstka Stylesa wie, że to niemożliwe, że każdy, tylko nie Louis, ale Harry nie jest nauczony myśleć optymistycznie. To do niego nie pasuje. Nie pasuje do jego reputacji ,,tego, który z nikim nie rozmawia i wszystkich ma głęboko w dupie, a jego mina jest zawsze ponura".
I Louis chyba zdaje sobie sprawę z niewesołych myśli zielonookiego, bo szybko pokonuje dzielące ich metry, zarzuca ręce na szyję i przyciąga do ciasnego przytulenia, którym chce przekazać wszystko, czego nie może słowami, i może to jest banalne i takie przewidywalne i nudne, ale jest też piękne i prawdziwe, i nikt nie może tego kwestionować.
Harry jest skołowaciały. Nie oddaje uścisku, po prostu patrzy się przed siebie, ale nic nie widzi. Nie myśli.
Tylko istnieje.
Po minucie lub dwóch Tomlinson odrywa się od chłopaka i zaczyna wpatrywać się w jego oczy, jak gdyby dzięki tej czynności mógł odczytać jego myśli. Wzrok nadal ma pusty, dlatego Louis stara się wyrwać go z transu delikatnie i z czułością przejeżdżając opuszkiem kciuka po jego policzku. Styles zerka w dół patrząc na niego zimno. Jego wyraz twarzy nie zmienił się od nieprzyjemnej rozmowy z ojcem - nadal jest niesamowicie wyniosły.
- Harry, powiedz coś - mówi, a brunet patrzy na niego z góry. Teraz bardziej smutno. Chwilę zajmuje mu zorientowanie się, że Louis nie ma złych zamiarów. Wzdychając przeciera twarz dłońmi, na których znajduje się kilka sygnetów i obrączek, po czym cicho mówi ,,chodźmy", kładąc rękę na plecach Tomlinsona, by skierować go ku schodom. Brzmi na zmęczonego, wręcz wyczerpanego. Wspinają się w ciszy, Harry cały czas idzie za mniejszym, ma spuszczoną głowę.
- Harry, ja... - zaczyna Louis, gdy drzwi zamykają się za nimi z ponurym trzaskiem.
- Nie. Proszę nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - pyta, a w jego oczach widać smutek i błaganie, więc Louis ulega.
- Dobrze - prawie szepcze i odwraca się w stronę okna. Pogoda powoli się poprawia, zza ciężkich, szarych chmur przenikają nieśmiałe promienie słońca. Nie zwraca uwagi na Stylesa, który znika za drzwiami, a po chwili słuchać lejącą się do umywalki wodę. Wraca po trzech minutach z czerwoną twarzą i lokami, które są nieco bardziej mokre przy twarzy. Patrzy przez sekundę na Louisa z lekko rozchylonymi ustami i wybałuszonymi oczami, po czym bez słowa łapie go za nadgarstek i prowadzi do łazienki.
- Boże, Lou - mruczy pod nosem.
- Co? - uśmiecha się lekko chłopak widząc zmianę w jego zachowaniu.
- Rozchorujesz się i to będzie moja wina. Pod prysznic. Już. W tamtej szafce masz ręczniki.
Mówi, wskazuje odpowiednią półkę i wychodzi, po czym rzuca się na łóżko wydając z siebie głośny, przeciągły jęk. Po kilku minutach orientuje się, że nie powinien tak leżeć, ponieważ jest mokry, więc szybko wstaje i podchodzi do ogromnej, czarnej szafy. Ściąga z siebie koszulkę,  a następnie jakoś zdejmuje spodnie i skarpetki. Stoi kilka minut lekko przygarbiony wpatrując się tępo w jeden punkt. W końcu niewiele myśląc wyciąga byle które dresy i jakąś starą koszulkę i odwraca się, a jego wzrok natychmiast ląduje na Louisie, który stoi w drzwiach prowadzących do łazienki mając na sobie jedynie, luźno przepasany w biodrach, biały ręcznik.
Gapią się na siebie kilka minut wodząc wzrokiem po nagich torsach i zarysowanych mięśniach brzucha, po tatuażach, które odszyfrować mogli jedynie oni sami.
Znów jest niezręcznie, ale w pewien sposób miło. Harry czuje, jak jego ciało rozgrzewa się pod wpływem wzroku szatyna, który jest lekko zarumieniony po gorącej kąpieli, jego włosy są kompletnie potargane i sterczą we wszystkie strony, a oczy błyszczą.
- Hej - wydusza z siebie w końcu Styles, a brzmi na kompletnie oczarowanego. 
- Cześć.
- Teraz przestanę się na ciebie gapić i się ubiorę - mówi ostrożnie bardzo powoli się pochylając, by założyć spodnie.
- Okay, nie krępuj się - Louis z szerokim uśmiechem rozkłada się w fotelu. - Kiedy skończysz, mógłbyś mi pożyczyć jakieś ciuchy? Trochę mi zimno w tym ręczniku.
Harry pierwszy raz w życiu się rumieni. To nie jest dobre.
- Tak, jasne - wciąga na siebie koszulkę, a potem wyciąga z szafy dresy, najmiększy sweter, jaki udało mu się znaleźć i grube skarpetki, po czym rzuca je w kierunku przyjaciela. Stoi tyłem czekając, aż się ubierze, a gdy słyszy głośne ,,już", obraca się. Sweter jest trochę przyduży, a spodnie muszą być podwinięte, ale nie jest tak źle. Uśmiecha się i wolno podchodzi do Louisa okrążając go i oglądając tak, jakby był drapieżnikiem, który przygląda się swojej sparaliżowanej ofierze przed rzuceniem się na nią. Gdy Tomlinson najmniej się tego spodziewa, łapie go i podnosi trzymając tak, jak pannę młodą, a następnie kładzie na łóżku jedną ręką jednocześnie odgarniając na bok kołdrę i koc. Opatula go ciasno, tak, że nie może się ruszyć, a spod grubej warstwy pościeli wystaje tylko głowa chłopaka, co daje raczej zabawny widok. Jest mu bardzo, bardzo gorąco, ale nie chce sprawić Harry'emu przykrości. Zamiast tego decyduje się kokietować.
- Harry? - pyta przygryzając wargę.
- Tak?
- Nadal mi zimno.
- Przynieść więcej koców?
 - Przytul mnie.
-Um... Okay - mówi zielonooki wzruszając lekko ramionami, jakby chciał powiedzieć ,,co mi szkodzi". Wchodzi, a właściwie wciska się do utworzonego z pościeli kokonu i obejmuje ramieniem Louisa, który natychmiast oplatuje jego talię wciskając twarz w zagłębienie szyi. Czuje jego oddech na obojczyku i wie, że to jest złe. Ma chłopaka, ale jakoś nie może w tamtej chwili o nim myśleć. Jest odrobinę spięty, ale rozluźnia się po kilku minutach.
- Cieplej?
- Tak.

Rozdział XIV - Deszcz

Hej! Chciałam tylko napisać, że ja nie chichoczę, ale się śmieję i też nie przepadam za Zarrym, ale musicie jeszcze odrobinkę, odrobineczkę wytrzymać. Kilka rozdziałów, wierzę w was. Ale będzie dużo Louisa, więc na pewno dacie sobie radę. Przepraszam za opóźnienie, ale wypadł mi wyjazd i nie mogłam napisać szybciej, naprawdę. Co do Legacy, to nie mam pojęcia kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale postaram się go napisać jak najszybciej (Kogo ja oszukuję? Weny nie mam.). Link pojawi się tu. Z fanfików, które tam znajdziecie powoli piszę również ,,Four Seasons", który akurat jest czteroczęściowym oneshotem, ale to tak na marginesie. To tyle. Miłego czytania. Nie zrażajcie się tym, co napisałam na początku, bo Larry pojawi się w tym rozdziale, więc nie spinać dupek.
________________________________________________

Harry obudził się twardy. I natychmiast wpadł w panikę. To nie powinno się zdarzyć. Nigdy. Nigdy przenigdy. Kurwakurwakurwakurwakurwakurwa. To już raz miało miejsce. Ale wtedy był sam. Co prawda było niezręcznie, gdy jego ojciec wszedł do pokoju, ale teraz było gorzej. Teraz leżał w objęciach Zayna. I musi natychmiast wymyślić coś, by się z nich wyplątać, przemknąć niezauważalnie do łazienki i sobie ulżyć. W przeciwnym wypadku będzie musiał kłamać. Kłamanie w sumie nie jest takie złe. Podobno niektórzy ludzie robią to dwa, trzy razy dziennie. Ale nie powinien okłamywać swojego chłopaka. Chociaż z drugiej strony ,,miałem mokry sen z moim przyjacielem, co jemy na śniadanie?" nie wchodziło w grę. Więc najlepsza opcja to ta z niebudzeniem Malika i obciągnięciem sobie po cichu. A potem mógłby udawać, że nic nie miało takiego miejsca. Nigdy.
Powoli poruszył się, delikatnie, by sprawdzić, czy na ten ruch Zayn nie obudzi się, ale on nadal spał sobie cicho. Harry odczekał więc sekundę i przesunął się w dół, tak, że teraz ręce przyjaciela nie oplatały go już w pasie, ale w piersiach. Było to złym posunięciem, ponieważ teraz było mu nie dość, że niewygodnie, to jeszcze musiał mieć uniesione do góry ręce. Obrócił się więc plecami do Mulata i ponownie odczekał kilka chwil. Zaczął powoli rozplątywać palce chłopaka i po kilku minutach był już wolny, ale na jego nieszczęście Malik poruszył się i lekko rozchylił powieki.
- Hej - uśmiechnął się delikatnie przecierając oczy i lekko rozciągając. - Co tam?
Kurwakurwakurwakurwa. Kurwa. 
- Nic ciekawego. A tam? - Harry odwzajemnia uśmiech starając się ukryć zdenerwowanie. 
- Też. Co robisz?
- Miałem iść do łazienki.
- Okay, to idź. Ja tu sobie jeszcze chwilkę poleżę. Tylko wróć do mnie!
Harry nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście wyskakuje spod kołdry i starając się nie biec dochodzi do drzwi. Wychodzi nie oglądając się i, teraz już pędem, dociera do łazienki szczęśliwie nie spotykając nikogo. Siada na brzegu wanny dysząc ciężko, wcale nie z powodu zmęczenia. Jak to w ogóle mogło się stać? Jak? J a k do cholery? Przecież nie widział go tyle czasu, nie myślał o nim zbyt wiele. Prawie wcale. Więc jak? Jakim cudem? Powoli wsuwa swoją dłoń w luźne dresy, w których spał i delikatnie ujmuje w dłoń swojego penisa, po czym pociera go kciukiem. Chce jęknąć, ale przypomina sobie, że ktoś może go usłyszeć, więc wpycha sobie pięść do gardła zagłuszając dźwięki. Pracując ręką przypomina sobie swój sen. Nie powinien. Zdecydowanie nie powinien, ale to jest silniejsze od niego. Przypomina sobie leżącego pod nim Louisa. Był spocony, a jego grzywka była w większym niż zazwyczaj nieładzie. Miał lekko rozchylone usta, a jego błękitne oczy błyszczały.
Harry zdecydował, że nie wytrzyma. Ściąga z siebie spodnie i wchodzi pod prysznic. Odgłos odbijania się kropel wody od brodzika świetnie tłumi wszelkie jęki i przekleństwa. I zielonooki nie musi już się powstrzymywać przed wypowiedzeniem jednego czy drugiego ,,kurwa".
A potem wyobraża sobie dochodzącego Louisa i to jest dla niego zbyt wiele.
Dochodzi z cichym ,,Lou" na ustach, i jeśli jeszcze dziesięć minut temu zastanawiał się, czy nie powiedzieć Zaynowi o swoim śnie teraz ma pewność, że to jest najgorsze, co może zrobić.

***
Louis siedzi z twarzą w dłoniach, a Niall i Liam poklepują go pocieszająco po plecach. Ostatnio tylko chodził i na wszystkich wrzeszczał, jakby miał zespół napięcia przedmiesiączkowego, a jego złość osiągnęła punkt kulminacyjny dzisiaj rano, gdy obudził się koło jakiegoś chłopaka, który, to karygodne, przytulał się do niego. Wyobrażacie sobie taką bezczelność? Kiedy Tomlinson zaprosił go wczoraj do domu Payna nie spodziewał się, że potraktuje on to poważnie. Nie spodziewał się, że obudzi się z kimś w łóżku. Nie spodziewał się, że ten ktoś będzie go przytulał. A już na pewno nie spodziewał się, że ta bezimienna osoba (to mógł być David, ale pewności nie miał), po wywrzeszczeniu jej w twarz, że ma się wynosić, bo nie jest mile widziana będzie jeszcze mówiła, że miała nadzieję, że to będzie ,,coś więcej". Cóż, po bardzo ochrypniętym od krzyków ,,wypierdalaj" nadzieja zaginęła bezpowrotnie.
Teraz Louis walczył z łzami siedząc na swoim nowym łóżku i miał ochotę odtrącić ręce pocieszająco złożone na jego ramionach, ale nie miał serca. Przyjaciele się o niego troszczyli. Jako jedyni. Nie mógł okazać się ostatnią suką. Niebieskooki nie wiedział co się z nim dzieje. To było dziwne. Mężczyźni nie zachowują się jak rozwydrzone dziewczynki, które nie dostały najnowszej sikającej Baby Born. A wahania nastroju na pewno nie są w stylu Tomlinsona. 
- Może jesteś w ciąży? - pyta delikatnie Liam, na co Niall parska śmiechem. Louisa pewnie też by to rozbawiło, gdyby nie był w rozsypce. - Louis co się dzieje? Od kilku dni chodzisz, jakbyś chciał kogoś zabić, a teraz jeszcze to. Ten chłopak był naprawdę przestraszony. Sprawiał wrażenie miłego, nie powinieneś go tak traktować - mówi, a jego głos jest spokojny, kojący. Tomlinson nie porusza się. - Lou. Proszę powiedz nam o co chodzi.
- Kiedy ja nie wiem, okay?! - podnosi się gwałtownie, krzycząc. - Nie wiem, rozumiecie?!
Niall i Liam rzucają sobie szybkie spojrzenie, które Tomlinson dostrzega i wie, że nie jest dobrze. W filmach zawsze coś takiego oznacza, że oni wiedzą więcej od niego. Albo mają słuszne podejrzenia. Louis patrzy na nich przez chwilę oczami wodząc od jednego do drugiego, po czym bez słowa wychodzi z domu szybko i niedokładnie wkładając buty, a następnie zbiega po schodach. Głośno wdycha chłodne powietrze i pewnie gdyby nie był w parszywym humorze uśmiechnąłby się. Tego dnia pada w Londynie, co nie jest zbytnio dziwne zważając na porę roku, ale on narzuca kaptur na głowę i nie przejmując się ciężkimi kroplami deszczu spadającymi kaskadami z nieba, moczącymi mu wystającą spod kaptura grzywkę, kieruje się w stronę parku. 
Wokół niego ludzie spacerują pod parasolami, albo gdzieś się spieszą przepychając między ludźmi w czarnych płaszczach, czarne taksówki stoją w korkach, z autobusów wysypują się ludzie, ale nic nie ma zamiaru się zatrzymać, pozostać w miejscu choć na chwilę. Nie widać nawet turystów z drogimi aparatami, ale siedzą oni zapewne w modnych, przytulnych kawiarenkach ukrywając się przed deszczem. Gdzieś w tym wszystkim jest Louis. Zdecydowanie marznie i zdecydowanie będzie potem chory, ale kogo to obchodzi?
Idzie kilkanaście minut udając, że nie widzi krzywych spojrzeń przechodniów, a jego dłonie nie są kompletnie skostniałe. Gdy dociera na miejsce opada ciężko na ławkę i patrzy się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Jest kompletnie przemoczony i już ma lekki katar, ale jest jakby nieobecny duchem. Osoba patrząca z boku mogłaby pomyśleć, że chłopak nad czymś rozmyśla, ale jego umysł w rzeczywistości jest pusty.
Bezczynne siedzenie przerwał mu dźwięk dochodzący z kieszeni jego spodni. Powoli rozgląda się wokół, jakby nie wiedział co się dzieje, a potem z trudem wyciąga telefon, który zdążył zabrać ze sobą wychodząc z domu. Jest mokry, ale na szczęście działa. Szatyn delikatnie przeciera ekran rękawem, co ma nie wiadomo jaki cel, po czym odbiera nie patrząc na numer.
- Halo? - mówi ochrypniętym głosem.
- Louis?
To Harry. Dzwoni Harry. To zdecydowanie głos Harry'ego. Tomlinson uśmiecha się, a świat na moment staje się mniej szary, piękniejszy. To żałosne, ale szatyn stara się o tym nie myśleć. Nikt nie zakochuje się tak szybko. A na pewno nie on.
- Tak. Hej. Dlaczego dzwonisz? - w jego głosie nie pobrzmiewa złość, ale smutek.
- Nie mogę już porozmawiać ze swoim przyjacielem?
- Nie mówię, że nie możesz. Po prostu dawno się nie odzywałeś - odpowiada. Wstaje z ławki i swobodnym krokiem udaje się... nigdzie. Idzie przed siebie nie mając pojęcia dokąd.
- Tak... Przepraszam. Po prostu sporo się działo.
- Więc kiedy wrócisz, by mi to wszystko opowiedzieć? - pyta z udawanym entuzjazmem. Szczerze powiedziawszy ma w dupie to, czy Zayna uniewinniono, czy nie. Chce tylko, żeby Harry wrócił do Londynu. Chce wygrać zakład i mieć to już wszystko z głowy. Chce być z Harrym. Prawda jest smutna i nieco deprymująca, i pewnie się do niej nie przyzna, ale przynajmniej wie na czym stoi. Nie kocha Harry'ego, to nieprawda, ale chce z nim chodzić. Bardzo.
- Za jakąś godzinę, tak sądzę - odpowiada, a Louis czuje, jak jego serce podskakuje szczęśliwie. Żałosne. Powinien się za to spoliczkować.
- Naprawdę? To świetnie! - tym razem jest naprawdę wesoły. - Na który peron mam przyjść i gdzie?
- Euston, dziewiąty, ale naprawdę nie musisz...
- Ale chcę - wtrąca się mówiąc głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Okay - Harry poddaje się. 
- Będę czekał. 
-Świetnie.
Louis rozgląda się wokół siebie próbując odgadnąć, gdzie się znajduje. Po kilku minutach stwierdza, że jest na ulicy Charringtona, więc nie jest byt daleko dworca i może się przespacerować, skoro i tak już przyzwyczaił się, że woda chlupocze mu w butach, gdy idzie.
Gdy w końcu dochodzi do budynku nie czuje już prawie całego ciała, nie tylko dłoni i stóp, ale robi mu się nieco cieplej, gdy siada na jednej z ławek zwijając się w kłębek. Pod dachem przynajmniej nie spadają na niego kolejne krople wody, które właściwie i tak już spływały po nim, bo jego ciuchy były ciężkie i przesiąknięte wodą. Zaczyna je powoli wyżymać, by choć trochę wyschły. Na dworcu jest ciepło, ze względu na multum ludzi przepychających się na odpowiednie perony, czekających na pociągi i wysiadających z nich. Kilka osób patrzy na niego z lekkim obrzydzeniem, czego Louis kompletnie nie rozumie. Może i jest przemoczony, może i jego ciało jest pomarszczone, może i wygląda jak bezdomny, ale to jeszcze nie jest powód do patrzenia na niego, jakby był striptizerką w roboczym ubraniu w muzułmańskim kraju.
Siedzi i obserwuje ludzi. Patrzy jak jakaś piegowata dziewczyna wypada z pociągu i rzuca się w ramiona jakiegoś przystojnego mężczyzny, który wygląda, jakby grał w hiszpańskich pornosach (nie, że jakieś oglądał, o trzeciej w nocy, ze słuchawkami na uszach, kiedy cała jego rodzina spała, tak nie było). Patrzy na jakieś japońskie małżeństwo, które tuli do swojej piersi dwudziestoletniego syna (nie, wcale nie gapi się na jego tyłek). Patrzy się na parę, która całuje się ręce zanurzając głęboko pod ubraniem partnera. A potem patrzy się na bezdomną kobietę, która siedzi zwinięta na ławce koło niego i dyskretnie przesuwa się wciskając bardziej w podłokietnik, a kiedy uśmiecha się ona do niego, odwzajemnia uśmiech rozszerzając oczy i kiwając lekko głową, po czym wstaje, przechodzi dziesięć metrów i siada na innej ławce czując się mniej niezręcznie i trochę bardziej bezpiecznie.
W końcu pociąg z Bradford wjeżdża na peron i Louis czuje przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, jakby wypił łyk gorącej herbaty usadawiając się przed trzaskającym kominkiem. Podnosi się powoli z ławki i z lekkim uśmiechem staje na nogach. Po kilku minutach wychodzi Harry z Zaynem. Okazuje się, że Malik jest pięknym Mulatem. Tomlinson zachłysta się własną śliną i kaszle cicho z wybałuszonymi oczami. Starając się wrócić do siebie mruga kilka razy i nerwowo poprawia koszulkę. Unosi wzrok i widzi Harry'ego, który obraca się wokół własnej osi rozglądając. Już chce pomachać, ale widzi, jak Zayn łapie mocno zielonookiego za ramię i tłumaczy coś przez chwilę, a potem całuje krótko. 
Serce Louisa robi się ciężkie, a następnie powoli opada w dół brzucha zahaczając o żołądek i plącząc się w jelita. Czuje, że mu niedobrze, przypomina mu się, że jest mokry i chce do domu. Nie do domu Liama, do swojego własnego pokoju. Chce wczołgać się pod kołdrę, przytulić do poduszki, zasnąć i nigdy nie obudzić. Ale przede wszystkim chce wyrwać Zaynowi wątrobę i patrzeć, jak się wykrwawia. Po tym gorąca czekolada nie byłaby zła. Już chce się odwrócić i po prostu uciec z tamtego miejsca, gdzieś daleko, gdziekolwiek, ale słyszy wybijający się w ogólnym zgiełku chropowaty głos.
- Louis!
Zaciska zęby wolno odwracając się. Szok zmienił się najpierw w smutek, a teraz smutek zmienił się w złość. Przyjmuje na twarz uśmiech, który wygląda raczej jak grymas i w myślach stale powtarza tylko ,,dlaczego ja?" przeplatając to najbardziej wymyślnymi przekleństwami, jakie tylko zdoła wyciągnąć z zakamarków pamięci. 
- Hej - wycedza, gdy Harry stoi już przed nim. Nagle robi mu się na powrót okropnie zimno. Przez jego ciało przechodzi dreszcz. - Cieszę się, że już przyjechaliście.
- Louis, ty drżysz. I jesteś mokry.
- Co ty nie powiesz? 
Jest wkurzony. Bardzo.
- Louis, rozchorujesz się.
- Możliwe.
- Musisz natychmiast się przebrać.
- Prawdopodobne.
- Chodź, zabiorę cię do domu.
- Co? - pyta nienaturalnie wysokim głosem. Harry odwraca się.
- Zayn, muszę go zawieść do domu, przepraszam, dasz radę dotrzeć na swoją ulicę? - pyta. Mulat otwiera usta, by coś powiedzieć, prawdopodobnie, że wolałby, żeby Styles z nim pojechał, ale nie ma szansy.
- Nie musisz ze mną nigdzie jechać, tak w ogóle to cześć, - Louis zwraca się do Malika - daj sobie spokój.
- Nie - odpowiada krótko, po czym podchodzi do Louisa, łapie w pół i przekłada przez ramię. Następnie schyla się po swoją torbę i przeprasza swojego chłopaka za to, że z nim nie pojedzie. Zachowuje się jak kompletny kutas, w końcu Zayn jest pierwszy raz sam w tak ogromnym mieście i jeśli się zgubi, to nie będzie to nic dziwnego, ale może wziąć taksówkę, prawda? To byłby rozsądny wybór zważając na ilość i wielkość bagaży.
Louis tymczasem wierzga nogami pięściami obijając kręgosłup zielonookiego.
- Uspokój się - mówi Harry, gdy wychodzą z budynku dworca na zatłoczoną ulicę.
O tej porze ludzie wracają z pracy lub szkoły, więc trudno jest znaleźć miejsce siedzące w autobusie, a nawet przepchać się gdziekolwiek nie będąc przy tym wymiętoszonym przez tłum. Zresztą czynności te utrudnia pogoda i ociekający wodą chłopak, który wcale nie chce znieruchomieć lub chociaż przestać wrzeszczeć jak zarzynana świnia. Nie pomagają też ludzie, którzy patrzą na ciebie, jakbyś właśnie kogoś zabijał na ich oczach. Mimo to Harry'emu udaje się w końcu złapać jakąś taksówkę. Wkłada do niej chłopaka, a następnie sam wsiada dyktując przy tym kierowcy adres. Louis ze złością poprawia koszulkę i bluzę próbując odzyskać resztki godności, a następnie opiera się patrząc tępym wzrokiem w okno. Nie odzywa się przez całą podróż ignorując pytania bruneta, który jest rozbawiony całą sytuacją. Gdy dojeżdżają pod willę Stylesów Harry wyskakuje przed Louisem i okrąża taksówkę. 
- Mademoiselle - otwiera drzwi kłaniając się nisko. Tomlinson wyskakuje prosto w kałużę brudząc tym samym spodnie przyjaciela. Uśmiecha się lekko i nadal nie odzywając kieruje w stronę domu.

Rozdział XIII - Rozprawa

!!! WAŻNE !!!
W sumie to miałam nie pisać tego rozdziału (dlatego opublikowałam go z małym opóźnieniem), ale stwierdziłam, że trzeba dać mu ostatnią szansę i nie poddawać się tak szybko, jak to było w przypadku Mental.
Sprawa wygląda tak, że mam dość informowania sześćdziesięciu osób o nowym rozdziale, kiedy czyta go tylko kilka. Chcę mieć jakiś jasny obraz dla kogo piszę dlatego jeśli czytasz to fanfiction napisz pod rozdziałem swój user + mile widziany jakiś komentarz dotyczący rozdziału (chyba niektóre z was myślą, że trzeba mieć konto google, aby komentować; otóż nie trzeba). Będę robiła nową listę. Jeśli ktoś nie mógł skomentować, bo był na wakacjach, czy coś w tym stylu, to niech pisze pod kolejnymi rozdziałami (o ile takowe się pojawią), że chciałby być dalej informowany. 
Po drugie, to zaczęłam pisać następne ff, niektóre z was o tym wiedzą. Link macie tutaj. Jest to sam prolog, zamierzam przenieść jego pisanie na Tumblr, dowiecie się o tym i dam wam wtedy linka, ale jakby ktoś chciał zobaczyć, czy jest warte czytania, to zapraszam. Będę informowała, jeśli ktoś sobie zażyczy. To by było na tyle.
Mam wrażenie, że kompletnie zepsułam ten rozdział, wszystko jest w nim nie tak i żeby był dobrze musiałabym zmienić rozdział dwunasty, a tego zrobić nie mogłam, więc jest jak jest.
Miłego czytania.
__________________________________________ 
Harry przekręca się w pościeli, łapie komórkę i patrzy chwilkę na wyświetlacz półprzytomnym wzrokiem. Jest dopiero siódma, a on nadal jest zaspany. Wczoraj z Zaynem oglądali do późna jakiś film, teraz nawet nie jest w stanie przypomnieć sobie jego tytułu, ale kogo to obchodzi. Odkłada telefon i wydaje z siebie odgłos bardzo przypominający mruczenie kota przekręcając się tak, że leży twarzą we włosach przyjaciela. Obejmuje go w talii brodę układając mu na ramieniu. Udaje, że śpi, ale Harry wie, że jest inaczej.
- Hej - mówi gardłowym głosem przeciągając samogłoskę. - Co tam? - wtula się w niego bardziej, wsuwając kolano między jego nogi. 
- Ładnie pachniesz - mówi, a Harry parska śmiechem na ten komplement. 
- Dziękuję. Ty też. 
- Dzięki. 
Leżą przez chwilę w ciszy, napawając się swoim towarzystwem, świetnie wpasowanymi w siebie ciałami, a Styles z przyjemnością zauważa, że nie myśli zbyt dużo o Louisie. Prawie wcale. I nie jest pewien, czy to dobrze, czy źle, ale dobrze mu z tym. Bo pewnie Louisa nigdy nie będzie mógł tak przytulać, całować, jak Zayna. Może to było tylko zauroczenie? Może to Malik jest tym jedynym? 
Ale mało który chłopak w tym wieku myśli o znalezieniu swojej drugiej połówki, z którą będzie mógł być do końca swoich dni, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i smutku. A mimo to z brunetem dogaduje się jak z nikim i jest on taki cudowny, i przytulaśny, i rozumie go prawie w każdej sprawie i już nie może się doczekać kiedy będą mogli spacerować razem ulicami Londynu. I co z tego, że Zayn nie jest Louisem? Co z tego, że nie ma delikatnych rysów twarzy, i delikatnego głosu, i takiego tyłka, że można tylko marzyć, żeby usiadł na twojej twarzy? To nie ważne, bo Malik przynajmniej go chce i może go mieć przy sobie cały czas.
- O czym myślisz? - pyta brązowooki po kilku minutach ciszy.
- Naprawdę dobrze się tu z tobą leży - odpowiada i rzuca okiem trochę w dół. Zayn uśmiecha się. - A ty?
- O nas.
Dosyć prosta odpowiedź, a zbija z tropu.
- Co masz na myśli?
- Ja... Myślisz, że powinniśmy spróbować? - pyta z wahaniem, po czym delikatnie, niepewnie, kładzie swoją dłoń na tej spoczywającej na jego brzuchu, należącej do Harry'ego. Chłopak nie odsuwa się, więc Zayn uznaje to za dobry znak, ale nadal czuje dziwny ucisk w brzuchu. Ten niekomfortowy stan mógł pogłębić lub usunąć tylko Styles.
- Co masz na myśli? - pyta zielonooki układając brodę bardziej na jego bicepsie, by móc swobodniej patrzeć na twarz bruneta.
- No... Ja... Podobam ci się? - natychmiast po zadaniu pytania zamyka oczy marszcząc brwi, jakby miało go to uchronić przed jeszcze niewypowiedzianymi wyrazami, ostrymi jak sztylet lub przeciwnie, sprawiającymi radość, lekkimi i delikatnymi jak piórko, niosącymi szczęście.
- Tak - odpowiada spokojnie, bez zastanowienia. - A czemu pytasz? - mówi, jakby słowa ,,myślisz, że powinniśmy spróbować?" nigdy nie zostały wypowiedziane.
- Może... może powinniśmy... skoro i tak już się całujemy i w ogóle...
- Wczoraj powiedziałeś mi, że twoja dziewczyna nawet zmasakrowana wyglądała pięknie, a teraz chcesz wchodzić ze mną w związek? Nie uważasz, że to za wcześnie? Nie wspominając o tym, że Perrie umarła naprawdę niedawno, i... - mówi, a w jego głosie pobrzmiewa gorycz i przemądrzałość.
- Dobrze, rozumiem - przerywa mu Zayn spuszczając wzrok.
- To nie znaczy, że nie chcę z tobą być, po prostu to nieodpowiednie i obciążyłoby cię. No wiesz... Zabiłeś ją, bo chciałeś być ze mną, a ona stała ci na drodze do szczęścia, czy coś w tym stylu.
- Tak, to prawdopodobne - kiwa głową z zasępionym wyrazem twarzy.
- Ale przecież nie musimy nikomu mówić - stwierdza z lekkim, nieco łobuzerskim uśmiechem, a Zayn niemal natychmiast podnosi głowę patrząc mu głęboko w oczy.
- Co masz na myśli?
- Że możemy nikomu nie mówić - odpowiada pochylając nieco głowę do przodu wraz z wypowiadanymi słowami i rozszerzając oczy, dając do zrozumienia, że to, co mówi jest najoczywistszą rzeczą na świecie.
- Och.
- Och?
- Och.
- To tak, czy? - pyta Styles marszcząc brwi, na co Mulat parska śmiechem.
- Tak.
Przekręca się w ten sposób, że leżą teraz przyciśnięci do siebie torsami i całuje Harry'ego delikatnie w nos, na co ten chichocze* cicho.
Nie wstają z łóżka jeszcze przez pół godziny spędzając czas bez żadnej rozmowy. W końcu jednak podnoszą się i ubierają nadal nic nie mówiąc, posyłając sobie tylko porozumiewawcze uśmiechy. Schodzą na dół i niespiesznie przygotowują sobie śniadanie. Jedzą w ciszy, którą przerywa głośne otworzenie drzwi przez mamę Zayna. Podnoszą oboje głowy znad swoich misek płatków i patrzą się, jak załadowana zakupami stawia je na wyspie kuchennej. Gdy już chaotycznie uporała się z torbami bez słowa zabiera im naczynia sprzed nosa i bezceremonialnie wstawia do zlewu, po czym łapie w dłonie ich koszulki zmuszając nastolatków do podniesienia się.
- Mamo, co ty robisz? Zwariowałaś?! - pyta Malik próbując odzyskać resztki godności poprawiając ubranie.
- Oczywiście, że nie. To ty jesteś jakiś niedorozwinięty, że siedzisz tu jeszcze - mówi rozedrganym głosem, a Harry powstrzymuje się, żeby nie parsknąć śmiechem. Bo która matka mówi tak do swojego syna?! - Masz natychmiast iść pod prysznic. Twoja przyszłość wisi na włosku, a ty sobie tu żarty stroisz. Umówiłam ci...
- Jaki włosek, co ty mówisz? - przerywa jej unosząc głos. - Daj spokój.
- Skoro chcesz trafić do więzienia to proszę bardzo! - krzyczy, a Styles pewnie powinien czuć się nieswojo słuchając tej kłótni, ale zamiast tego po prostu z całej siły stara się nie śmiać.
- Nie przesadzasz troszeczkę?
- Dzisiaj masz rozprawę ty kretynie! - wyrzuca ręce do góry, a Harry słysząc to pokłada się ze śmiechu na podłodze. W pokoju zapada cisza, ale on zdaje się na to nie zważać. W końcu ociera załzawione oczy, podnosi się z klęczek i z cichym pomrukiem przypominającym ,,przepraszam" siada znowu na stołku barowym, ale nadal nie jest zażenowany. Nie jest mu też szkoda przyjaciela, który wygląda na trochę ogłupiałego i skołowaciałego gdy wydusza z siebie ciche i odrobinę zrozpaczone ,,co?".
- Zapomniałeś o rozprawie? Gratulacje! Po prostu na całym świecie jedynie ty mogłeś to zrobić!
- Ale ja przecież nawet nie wiem jak mam zeznawać - mówi i wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Przecież miałeś spotkanie z prawnikiem trzy dni temu. Nie powiedział ci jaką ustalił linię obrony?
Zayn dokładnie pamięta dlaczego nie poszedł omówić z tym facetem spraw, bądź co bądź, ważnych. Był wtedy na zakupach z Harrym. W centrum handlowym. To nie tak, że nie poszedł tam specjalnie. Po prostu zapomniał o tym. A teraz czuł się jak idiota i nie wiedział co powiedzieć.
- Nie poszedłem - wydusił w końcu z siebie ochrypniętym głosem.
- Słucham?! - kobieta krzyknęła, a jej głos drgał z wściekłości. - Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego i nieodpowiedzialnego?! Czy wiesz, że przez swoją głupotę możesz trafić do pierdla?! - łapie w dwa palce nasadę nosa i oddycha głośno próbując się uspokoić. - Masz szczęście, że umówiłam cię na jeszcze jedno spotkanie. Godzinę przed rozprawą. Jeśli się tam nie zjawisz każę rozpowiedzieć klawiszom wśród więźniów, że jesteś gejem. Zrozumiano? - dodaje hardo, a Mulat potulnie kiwa głową. - Świetnie.
Kobieta bierze się za rozpakowywanie zakupów, a nastolatkowie wybiegają z kuchni. Zwalniają dopiero, gdy znajdują się już w pokoju Malika. Dyszą ciężko opierając się plecami o drewniane drzwi.
- Twoja mama jest straszna - stwierdza Harry.
- Wiem.
- Powinna szkolić żołnierzy.
- Wiem.

***
- Może pan przestać?! To irytujące - mówi jakiś nieogolony mężczyzna z żółtym melonikiem na głowie, ubrany w ciemnozielony garnitur i z ognistoczerwoną teczką stojącą obok niego. Wygląda raczej zabawnie, ale Harry nie ma ochoty wymyślać głupich żartów na jego temat, bo jest zajęty denerwowaniem się. Swoją drogą on w czarnych obcisłych spodniach i luźnej koszulce z Led Zeppelin w tym samym kolorze również nie wygląda, jakby pasował do tamtego miejsca.
Znajdują się w budynku sądu, a za ścianą i ciężkimi mahoniowymi drzwiami właśnie odbywa się rozprawa dotycząca zabójstwa Perrie Edwards. Chłopak od prawie dwóch godzin chodzi od jednego końca korytarza do drugiego przemierzając podłogę wyłożoną wykładziną. Co jakieś piętnaście minut siadał, a jego noga podrygiwała nerwowo przez chwilę, po czym ponownie wstawał. W pewnym momencie posunął się nawet do tego, że zaczął robić pompki, ale po dwustu powtórzeniach wykonanych w rekordowo krótkim czasie zrezygnował powracając do chodzenia. W końcu drzwi prowadzące na salę sądową otwierają się, a Malik wychodzi z nimi z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Nie jest szczęśliwy, ani smutny, ani nawet zły. Jest całkowicie opanowany, jego dłonie i twarz nie błyszczą od potu. Jak zwykle wygląda jak milion dolarów. Nic dziwnego, skoro ma na sobie drogi garnitur, który prawnik polecił mu założyć. Podobno stwierdził, że będzie to wyglądało ,,profesjonalnie", czy coś w tym stylu. Tak więc stoi tam, patrząc się na przyjaciela, a ludzie za nim wylewają się z sali. Niektórzy pogrążeni są w ciszy, niektórzy zawzięcie o czymś dyskutują, a inni jeszcze obrzucają Mulata podejrzliwym lub pogardliwym spojrzeniem.
W końcu chłopak odzywa się cicho, tak, że w normalnej sytuacji pewnie tylko stojąca za nim Patricia, rozmawiająca teraz z prawnikiem, mogłaby to usłyszeć, ale Harry i tak czuje się, jakby głos przyjaciela płynął z ogromnego głośnika ryczącego mu wprost do gardła.
- Uniewinniony.
Przez głowę Stylesa przemyka szybko, że musi sobie pogratulować kretynizmu, bo przecież gdyby Zayn został skazany wyprowadzono by go w kajdankach, ale nie obchodzi go to teraz. Myśl ucieka gdzieś pomiędzy tym jak na jego twarz wstępuje wielki uśmiech, a tym, gdy pokonuje kilka metrów w ciągu sekundy i rzuca na przyjaciela, by złączyli się w ciasnym uścisku. Uznaje za sukces fakt, że jeszcze się nie całują, ale są w miejscu publicznym, muszą zachować klasę. No. ,,Klasę".
I Harry naprawdę nie wie dlaczego daje się namówić na kolację z całą rodziną Malika.
I Harry naprawdę nie wie jakim cudem właśnie wdaje się w dyskusję z ojcem Zayna na temat przewagi Manchesteru nad Barceloną.
I Harry naprawdę nie wie dlaczego na talerzu przed nim leży kalafior, skoro go nie cierpi, ale nie przejmuje się tym, bo jest szczęśliwy. Jest najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi. I chciałby tylko zaciągnąć Zayna do łóżka i w gratulacyjnym prezencie obciągnąć mu, co bezsprzecznie zrobi, gdy tylko ten wieczór dobiegnie końca. Tak więc czeka starając się być czarującym wobec całej rodziny chłopaka i udawać absolutnie nieznudzonego.
Kiedy znajdują się już w pokoju Malika Harry przyciska go do ściany biodrami, ale nie całuje patrząc na niego przez chwilę. Ich oczy błyszczą, a oddechy urywają się.
-Gratulacje - mówi Styles, po czym łączy ich wargi w delikatnym, pełnym czułości pocałunku.
-Dzięki - uśmiecha się Malik. - Udało mi się. Co prawda nadal nie złapali tego, kto ją zabił, to jednak mnie uniewinnili.
- Ale... Wobec tego nadal mogą się ciebie czepiać.
- Niby tak, ale nieważne. Będę mógł z tobą wyjechać za kilka dni.
- Mogę teraz zrobić to, co miałem w planach? - pyta zsuwając dłonie na uda przyjaciela i podnosząc go tak, że oplótł nogi w jego talii.
- Zakładam, że twoje plany nie przewidują pójścia do łóżka w celu zaśnięcia, więc tak - odpowiada z uśmiechem, po czym składa szybki pocałunek na jego ustach. Harry przenosi go na pościel, po czym szybko ściąga  marynarkę z jego ramion. Całuje go w szyję robiąc malinkę, liżąc i ssąc tak, by została na tygodnie. Nie przejmuje się tym, że jego rodzice mogą ją zobaczyć. Odkleja się od Zayna i ściąga swoją koszulkę przez głowę, po czym atakuje usta przyjaciela. Malik rozchyla je lekko, a Harry korzysta z okazji wślizgując się między jego wargi. Przejeżdża językiem po jego podniebieniu i mruczy, gdy Mulat zaczyna odwzajemniać ruchy. Nie przerywając pocałunku Styles próbuje rozpiąć guziki jego białej koszuli i jakimś cudem udaje mu się to po pięciu minutach. Zayn ociera się o jego krocze, po czym ciągnie za szlufkę jego dżinsów. Rozpina jego, kompletnie niepotrzebny zważając na ciasność ubrania, pasek, po czym przesuwa kciukiem nad linią spodni lekko nim pocierając, drażniąc się.
- Po prostu to zrób kurwa - Harry dyszy mu w szyję, po czym przejeżdża językiem od obojczyka do ucha. Zayn śmieje się krótko, po czym szarpie za guzik rozpinając go. Z niemałym wysiłkiem zdejmuje dżinsy chłopaka, po czym łapie ciężko oddech. Przyciąga go do siebie trzymając za plecy i składa na ustach długi, namiętny pocałunek. Odrywa się od niego i sięga do swojego rozporka, by również się rozebrać, ale Styles powstrzymuje go swoimi dłońmi.
- Ja to zrobię - mówi, po czym zsuwa spodnie od garnituru z tyłka nastolatka. - Wiesz, jest coś, o czym myślałem podczas kolacji.
Leży teraz przedramiona opierając po obu stronach głowy Zayna, tak, że musi mieć nieco pochyloną głowę, by móc patrzeć na swojego chłopaka.
- Tak?
- Tak.
- I co jest tak ważne, że zaprzątało twoje myśli, kochanie?
- Sądzę, że wiesz... Powinienem ci dać coś w prezencie. Jako gratulacje i w ogóle.
- Och tak? - Zayn uśmiecha się szeroko przeciągając samogłoskę.
- Tak. Więc zgadzasz się, żebym dał ci ten mały souvenir?
-Oczywiście - odpowiada, a gdyby stał, zapewne dygnąłby jak pensjonarka.
- Okay - wzdycha Harry przesuwając tak, że jego nos znajdował się naprzeciw pępka. - Dupa do góry - klepie go lekko w pośladek, a gdy ten się podnosi zsuwa zgrabnym ruchem jego bokserki. Przesuwa językiem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się gumka bielizny, po czym zsuwa się niżej. Zayn czuje, jak ciepły oddech chłopaka owiewa jego penisa, przez co staje się jeszcze bardziej podniecony, a oddech przyspiesza. Oboje są już pokryci cienką warstwą potu, którą Malik chce po prostu zlizać z ciała zielonookiego. Głośno jęczy, gdy Styles, teraz usadowiony pomiędzy nogami Mulata pracuje nad główką, ale stara się powstrzymać, bo w końcu za ścianami śpią jego siostry i rodzice.
Jest szczęśliwy.
Bardzo bardzo szczęśliwy.

***
Gdy budzą się następnego dnia, Zayn z okropnym bólem tyłka, a Harry gardła, nie jest już tak niezręcznie, jak tego ranka, gdy pierwszy raz uprawiali seks. Po prostu leżą przytuleni w promieniach słonecznych wpadających przez sporej wielkości okno wyglądające jak te, z epoki wiktoriańskiej i cieszą się chwilą. Tak. To ostatnio chyba ich ulubione określenie. Zdecydowanie.
Wstają niechętnie po godzinie, gdy burczenie w ich brzuchach staje się trochę zbyt głośne, by je zignorować. Schodzą po drewnianych schodach na dół, w samych bokserkach. W kuchni jest któraś z sióstr Malika, chyba Safaa, która zaszczyca ich jednym spojrzeniem, gdy wchodzą, a potem powraca do krojenia w kostkę pomidorów.
- Cześć - mówi Zayn nieco urażony, siadając przy wyspie kuchennej razem z Harrym.
- Cześć - odpowiada nie podnosząc wzroku.
 - Co robisz? - marszczy brwi, gdy dziewczynka wrzuca wszystko do miski, a następnie zalewa warzywa oliwą z oliwek i octem winnym.
- Bruschetta.
- Zrobisz i nam? - pyta proszącym głosem.
- Nie - odpowiada, po czym spokojnie bierze się za siekanie czosnku.
- Dzięki.
- Nie ma za co dziękować - odpowiada, po czym kończy danie, wkłada je do piekarnika i wychodzi z pomieszczenia kierując się najwidoczniej do salonu, bo po minucie rozlega się intro Spongeboba.
- Jest wredna - mówi Zayn z ciężkim westchnięciem zsuwając się z krzesła. - Co chcesz na śniadanie?
- Płatki będą okay.
- Okay - wyciąga z półki paczkę Cheerios i dwie miseczki, po czym podchodzi do lodówki, by wziąć mleko.
- Zayn! - Safaa wrzeszczy z salonu. - Mama kazała ci coś przekazać!
- Co?! - odwrzaskuje chłopak. Widocznie w tym domu darcie się jest na porządku dziennym.
- Słyszeli was!
Nastolatkowie zamierają w bezruchu, patrzą na siebie przerażonym wzrokiem, a po chwili wybuchają śmiechem. No cóż, w tym nie ma nic zabawnego, ale to naprawdę, naprawdę dziwna sytuacja. Zielonooki zastanawia się przez minutę, czy będą musieli potem wysłuchać długiego kazania na temat zabezpieczeń i tego typu rzeczy, pewnie tak, ale co go to obchodzi w tamtej chwili?
Carpe Diem, prawda?
Harry miał rację. Koło dwunastej usiedli razem z Zaynem na kanapie, z ramionami ciasno przylegającymi do ciała, jakby próbowali zniknąć i wysłuchali długiego monologu na temat chorób przenoszonych drogą płciową, prezerwatyw i tego typu rzeczy. Mulat odetchnął z ulgą, gdy jego rodzice nie skomentowali faktu, że uprawiał seks z  c h ł o p a k i e m. Zdziwił się, ale nie narzekał. Tego samego dnia rozpoczęły się pierwsze przygotowania do przeprowadzki. Rodzina Malików zaczęła upychać wszystkie drobniejsze rzeczy do pudeł, więc zrobił się niesamowity harmider. Zayn postanowił, że jego rodzice i siostry poradzą sobie sami i bezceremonialnie wyszedł razem z Harrym z domu. Za kilka dni będą już w Londynie, więc Mulat chciał pokazać chłopakowi co ciekawsze miejsca w Bradford, których jeszcze nie zdążyli odwiedzić.
Wrócili późnym wieczorem, po drodze do domu odwiedzając jeszcze kilku przyjaciół brązowookiego. Większość bibelotów była już pochowana. Ze ścian zniknęły obrazy i lustra, na stolikach nie widać już było wazonów i małych szklanych figurek, a na kanapie nie leżały już różnokolorowe poduszki. Zniknęły poustawiane w strategicznych miejscach świece, książki. Dom jakby stracił charakter, ale to nie było ważne. Za dwa dni rano miała przyjechać ciężarówka firmy przeprowadzkowej, która miała przewieść meble i pudła do Londynu. Jeszcze tylko chwila, a Zayn pójdzie do szkoły razem z Harrym, pozna Louisa, i Danielle, i Eleanor, i Kirkland, i tych wszystkich ludzi, których Styles tak bardzo nie cierpiał. W sumie nie rozmawiali o tym, jak czuje się z tym Malik. Musiał on w końcu opuścić rodzinną miejscowość, w której wychowywał się od dziecka, wszystkich przyjaciół, znajome miejsca, a zamieszkać w ogromnej metropolii, pełnej seryjnych zabójców, świrów, pedofilów i gwałcicieli.
Ale co tam, nie przejmujmy się, carpe diem, prawda?
Cieszmy się chwilą.
Yolo.
________________________________________
*Nienawidzę tego słowa z całego serca, ale tutaj nie mogłam nie użyć.