Rozdział XVII - Kiss Me

Nie przepraszam, bo uprzedzałam, ale chyba jestem w stanie wam to wynagrodzić tym oto rozdziałem. Planuję, by było 20 rozdziałów i epilog, ale nie wiem, czy mi to wyjdzie, zobaczymy.
_____________________________________
- Musisz spać.
- Ale ja nie chcę.
- Masz gorączkę, to przez te twoje głupie pomysły. Czytaj: pseudo romantyczny spacer w deszczu.
- Wcale nie mam żadnej gorączki, odczep się ode mnie.
Harry i Louis kłócą się od dobrych kilku minut i zielonooki ma wrażenie, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Doskonale wie, że Tomlinson jest chory, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie chce on tego przyznać.
- Czekaj. Skąd wiesz, że mam gorączkę? - pyta marszcząc brwi.
- Ha! Czyli przyznajesz, że jesteś chory?
- Co? Nie! Nie to miałem na myśli! - podnosi głos zakłopotany. - Źle to ująłem. Zaraz sprecyzuję! Dlaczego... Na jakiej podstawie twierdzisz, że mam gorączkę? Hm? Tłumacz się teraz chłoptasiu!
Harry śmieje się cicho pod nosem, a Louis ma ochotę rozpłynąć się, bo jest to tak uroczy widok, że mógłby go oglądać do końca życia i nigdy, przenigdy nie miałby dość patrzenia.
- Chłoptasiu?
- Mogłem cię nazwać dziewczynką - Louis wzrusza ramionami i z powrotem zsuwa się na poduszki zakopując w pościeli, a Styles głośno wzdycha.
- Dobrze, kochanie. Idź spać.
- Pod jednym warunkiem.
- Słucham - brunet zakłada ręce na piersi.
- Zaśpiewaj dla mnie.
- Um... okay. Dobrze - mówi niepewnym głosem. Kładzie się obok przyjaciela i obejmuje go od tyłu nos wtulając w miękkie kosmyki włosów. - Co chcesz usłyszeć?
- Coś twojego. Zdecydowanie.
- To ma być...
- Chcesz, bym zasnął, więc spokojne, delikatne...
Harry myśli przez chwilę, aż w końcu przesuwa się nieznacznie i chwilkę wierci, by uzyskać lepszą pozycję. Chce śpiewać wprost do ucha szatyna, chce by to nie były zwykłe słowa. Odchrząka cicho i zaczyna śpiewać.
(x)
- Settle down with me. Cover me up. Cuddle me in. Lie down with me and hold me in your arms.
Louis czuje, że nie zaśnie. Choćby nie wiem co.
- And your heart's against my chest, your lips pressed to my neck. I'm falling for your eyes, but they don't know me yet. And with a feeling I'll forget, I'm in love now.
Przekręca się tak, że leży teraz twarzą w twarz z zielonookim i czuje się jednocześnie niedobrze i najlepiej w swoim życiu. To uczucie przyprawia go o dreszcze i gęsią skórkę, sprawia, że znowu ma ochotę śmiać się jak wariat i płakać tak długo, aż zabiorą go do psychiatryka i zawiną w kaftan bezpieczeństwa. Zdaje sobie sprawę co to jest i boi się tego uczucia, ale jednocześnie czuje się tak wspaniale, tak rześko, jakby umarł i narodził się na nowo, a coś takiego jak smutek, panika, złość miało go nigdy więcej nie dotyczyć.
- Kiss me like you wanna be loved... You wanna be loved... You wanna be loved. This feels like falling in love... Falling in love... We're falling in love.
Ta scena jest tak podobna, ci sami bohaterowie, podobna sceneria i Louis znowu nie może się oprzeć temu wzrokowi. Czuje się słaby i silny jednocześnie, ale coś mówi mu, że tym razem nie zostanie odrzucony. Dlatego to robi.
Całuje go. Długo, rozpaczliwie, jakby Harry był jego ostoją, świecącą mocnym światłem latarnią podczas burzy, jakby był pocieszeniem w depresji, słońcem rozświetlającym ciemność, nadzieją na lepsze jutro, przyjaznym słowem w gorszy dzień, oazą na pustyni, ogniem na biegunie.
Całuje, jakby miał go nigdy więcej nie zobaczyć.
Brunet łapie Louisa za biodra i unosi do góry tak, że teraz mniejszy góruje nad nim, a pocałunek staje się mniej słodki, mniej proszący, a bardziej namiętny. Harry oddycha ciężko przez nos, a Tomlinson już dawno się dusi, ale nie chce, nie potrafi się oderwać. Ociera się lekko kroczem o przyjaciela i czuje, jak ten twardnieje. Uśmiecha się lekko i schodzi pocałunkami na szczękę. Robi malinkę na kawałku skóry łączącym szyję z ramieniem, a potem znowu wraca do ust. Do tych słodkich, malinowych ust, w których jest tak cholernie zakochany i boleśnie tego uczucia świadomy, że czuje, jakby coś miało go zaraz rozerwać od środka. Gdy Harry rozchyla wargi wsuwa do nich swój język, po czym przejeżdża nim po podniebieniu chłopaka. Śmieje się cicho, gdy ten wydaje z siebie jęk i odchyla się do tyłu. Patrzą na siebie zarumienieni, ich oczy błyszczą, a klatki piersiowe unoszą i opadają we wspólnym rytmie. Louis przygryza wargę i sięga dłońmi do koszulki zielonookiego, by ją zdjąć. Udaje mu się to w czasie krótszym, niż by się spodziewał i wraca do całowania ciała przyjaciela ściskając jednocześnie jego pośladki. Przygryza sutki i składa delikatne pocałunki na umięśnionym brzuchu. Schodzi jeszcze niżej i teraz jego twarz znajduje się naprzeciwko krocza Harry'ego. Patrzy na niego przez chwilę spod wachlarza rzęs. Stara się zapamiętać tę chwilę, schować ją pod skórą i nigdy nie pozwolić, by się stamtąd wydostała. Styles wygląda jak uosobienie seksu, a szatyn czuje, że powinien zamówić w kościele mszę dziękczynną za to, że jego oczy dostąpiły zaszczytu oglądania tego cudownego widoku. Unosi się na rękach i z powrotem wpija w usta chłopaka jednocześnie dłonią pieszcząc przez spodnie.
- Kurwa, nie - wydostaje się z ust bruneta po tym, jak wypycha biodra w stronę dotyku przyjaciela. Brunet kładzie ręce na jego ramionach delikatnie od siebie odsuwając. Louis wygląda, jakby był bardzo wkurzony i jednocześnie miał ochotę się rozpłakać.
- Nie zrobisz tego znowu. Nie zrobisz mi tego.
Harry podsuwa się tak, że siedzi i kładzie dłonie na talii Tomlinsona przysuwając go do siebie. Składa krótki, czuły pocałunek na jego ustach i patrzy mu przez chwilę w oczy hardym wzrokiem.
- Zrobimy to, obiecuję. Tylko pozwól mi to wszystko odkręcić. Pozwól mi odkręcić związek z Zaynem. Nie chcę go zdradzić, zrozum. Porozmawiam z nim, przeproszę. Wtedy będziemy mogli być razem.
- Skąd wiesz, że chcę z tobą być? - pyta Louis z lekkim uśmiechem, a Styles już wie, że został udobruchany.
- Skoro nie chcesz, to dlaczego ledwo powstrzymywałeś się od obciągnięcia mi?
- Ja?
- Tak, ty - zielonooki rysuje palcami kółeczka, gdy całują się chwilkę. - Okay. A teraz spać - śmieje się krótko, gdy chłopak posyła mu spojrzenie pod tytułem ,,are you fucking kiddin' me". - Chociaż spróbuj. Dla mnie.
- Dobrze - szatyn schodzi ze Stylesa i kładzie się z powrotem pod kołdrę naciągając ją aż pod samą szyję.
- Dobry chłopczyk - Harry zakłada na siebie koszulkę i posyłając jeszcze jeden uśmiech chłopakowi wychodzi starając się zamknąć drzwi jak najciszej. Szybko pokonuje korytarz, mija salon i już chce wychodzić, gdy drogę zachodzi mu mama Tomlinsona. Brunet nie sądzi, by miała mu coś miłego do powiedzenia, gdy widzi jej zaciętą, zirytowaną minę.
- Um... Louis zasnął, radziłbym nie budzić.
Jest niezręcznie.
- Nick opowiadał mi o tobie.
- Wspaniale? - drapie się po głowie z miną wyrażającą zdenerwowanie i zakłopotanie. - Jeśli mówił coś złego, to pewnie kłamał - próbuje rozładować napięcie słabym żartem, ale twarz kobiety nie staje się ani odrobinę mniej łagodna.
- Więc... - zaczyna kołysać się na piętach.
- Więc jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz mojego syna, to możesz się pożegnać ze swoim penisem.
- Cudownie - uśmiecha się. - Może pani uwierzyć, że jestem przerażony. Wezmę sobie te słowa do serca. Mogę już iść? - wymija ją bezceremonialnie i wychodzi nie czekając na odpowiedź. Szczerzy się niemiłosiernie, gdy wybiera numer Nialla Horana. Dowiaduje się od niego adresu Danielle, po czym zamawia taksówkę. Nic nie może się lepiej układać.
Gdy dojeżdża pod dom dziewczyny nie jest już taki wesoły, ale nadal nie potrafi nie okazać radości chociażby lekko wygiętymi ku górze kącikami ust. Wita się z panią Peazer, która wygląda jakby była zmartwiona i odbywa z nią krótką rozmowę na temat jej córki. Rzeczywiście, gdy Harry wchodzi do jej pokoju Danielle wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy.

Rozdział XVI - Kocham Cię

Sądzę, że było warto czekać, bo... zresztą sami zobaczycie. Obiecuję, że dużo się dzieje.
Autorka wyraża zgodę na ,,skrobniecie ojca Harry'ego przez łeb" (pierwszy raz słyszę takie określenie, ale pewnie pochodzę z zupełnie innej części Polski). A co do bohaterów, to Harry dla mnie jest Harrym z końca 2012, ale ze stylem aka Harry z drugiej połowy roku 2013, a Louis jest Louisem z 2012 roku, a co do jego stylu, to bywa różnie, jak według mnie pasuje do sytuacji. c:
Matko, jak dziwnie się czuję, nazywając siebie autorką, aż się wzruszyłam.
Co do całego fanfiction, to jakoś tak wyszło, że z pewnych wątków zrezygnowałam i pewnie powoli będziemy się zbliżać do końca, chociaż ze mną to nigdy nic nie wiadomo, pewnie wpadnie mi do głowy jakiś niedojebany pomysł, którego będę musiała użyć i się rozciągnie, pożyjemy zobaczymy.
Serdecznie proszę o jakikolwiek komentarz i dziękuję osobom, które komentują, to wiele dla mnie znaczy loves.
____________________________________
Louis uchyla powieki i zamglonym wzrokiem spogląda w górę. Dostrzega Harry'ego, który już nie śpi, tylko się w niego wpatruje. Wciąga głośno powietrze gdy zielonooki sięga do jego twarzy i przeciąga delikatnie palcami najpierw po brwi, wygładzając ją, następnie przeciera kciukiem po policzku i obrysowuje linię ust przyjaciela.
Louis patrzy się jak zafascynowany w jego oczy, które w tym bladym świetle mają wyjątkowo ciemny odcień zieleni. Unosi się trochę na poduszce tak, że ich twarze są na tej samej wysokości, a nosy dzieli milimetr od zderzenia się.
Ma ochotę płakać się i śmiać jednocześnie, odepchnąć go i złączyć wargi w czułym pocałunku, zamknąć oczy i nigdy tego nie zrobić, by móc wieczność patrzeć w te błyszczące tęczówki.
Poddaje się, gdy Harry obejmuje go w pasie przyciągając do siebie. Łączy ich wargi, a Styles sztywnieje pod wpływem jego dotyku, ale nie odtrąca go, nawet nie zabiera dłoni z jego talii. Louis uznaje to za dobry i znak i zaczyna delikatnie poruszać ustami. Już w tym momencie żałuje, że to zrobił, ale nie ma odwrotu. Serce niemal wyrywa mu się z piersi, gdy zielonooki przenosi swoją wielką dłoń wyżej na jego plecy i bardziej przyciska do swojego ciała, leniwie oddając pocałunek, ale nie daje tego po sobie poznać. Unosi rękę i opuszkami palców dotyka zarysu szczęki Harry'ego. Decyduje się rozchylić usta i delikatnie przejeżdża językiem po dolnej wardze przyjaciela, który natychmiast się odsuwa. Patrzą się na siebie chwilę w milczeniu. Mina Stylesa jest surowa i ciężko oddycha przez nos, natomiast Louis jest bardzo niepewny tego, jak zareaguje chłopak.
- P - przepraszam - jąka się. Ma wielką ochotę się rozpłakać, wrócić do domu Liama, zwinąć w kłębek w jakimś kącie i zniknąć z deszczowego Londynu pojawiając się na jakiejś wysepce na Karaibach, gdzie nikt go nie zna. Zbyt kusząca propozycja, by chociaż jej nie rozważyć.
- Louis.
- Tak?
- Wyjdź.
- Ale ja...
- Wyjdź.
- Przepraszam.
- Wyjdź.
- Dlaczego?
- Nie chcę zrobić czegoś, czego mógłbym potem żałować.

***
- Harry, krwawisz - mówi Zayn, po czym delikatnie przejeżdża kciukiem po mocno zaczerwienionej wardze swojego chłopaka patrząc na niego z czułością wypisaną na twarzy, a Styles chce jęknąć na ten widok. Jak mógł być taki głupi i wejść w ten związek? Jak mógł być taki głupi i odtrącić wczoraj Louisa? Jak może być taki głupi, że nadal siedzi w miejscu i wpatruje się w namiętnie całujących Eleanor i Tomlinsona?
- Dzisiaj moich rodziców nie ma w domu - mówi dziewczyna głosem, który pewnie w jej mniemaniu uchodzi za przepełniony pożądaniem i jest kwintesencją seksapilu, ale zamiast tego Harry'emu robi się niedobrze. - Więc moglibyśmy...
- Tak, jasne El - zielonooki ponownie zaciska pięści i wraca do gryzienia wargi, gdy Louis, jego Louis, obejmuje ją silnie w pasie i znowu całuje, jedną dłoń wplatając w długie włosy Calder. - Bardzo potrzebuję dobrego seksu, dawno tego nie robiliśmy - dodaje, gdy odsuwają się od siebie z głośnym mlaśnięciem.
Styles pęka. Gwałtownie wstaje i wybiega ze szkoły nawet nie kłopocząc się z zabraniem plecaka, a szatyn wie, że osiągnął cel. Jego uśmiech automatycznie się poszerza i staje bardziej szczery, pojawiają się drobne zmarszczki wokół oczu. Wie, że w domu swojej dziewczyny cały czas będzie myślał tylko o nim, wie, że będzie zastanawiał się, jakby było robić to z n i m, ale teraz już ma pewność, że wygra zakład. Prędzej, czy później. Dwa tygodnie, które mu zostały w zupełności wystarczą.
Zayn zauważa dziwne zachowanie Harry'ego.
Nikt nie zauważa Danielle, która ucieka do łazienki i po chwili zamiast cichego szlochu w pustym pomieszczeniu rozlega się odgłos wymiotowania.

***
Zayn stoi patrząc znudzonym wzrokiem na zwykły, duży, rodzinny dom oświetlony policyjnymi syrenami. Cały ogród jest w taśmie, wszędzie stoją jacyś ludzie i kręcą się podirytowani mundurowi, którzy starają się rozpędzić mały tłum. W sumie to go to nie dziwi. To się nazywa mieć wrodzonego pecha. Wie, że tym razem pójdzie siedzieć. Za niewinność, oczywiście, ale ten zbieg okoliczności nie przejdzie. Nie uda mu się.
Widzi zapłakanych rodziców Eleanor, chłopaka, z którym ma geografię. Na imię ma chyba Colin i widocznie jest sąsiadem dziewczyny, bo stoi w kapciach - króliczkach na chodniku i przypatruje się wszystkiemu oczami wielkimi jak spodki i z ręką zakrywającą usta. Chyba widział ich na przerwie jak rozmawiali, może się przyjaźnili. Musi być w szoku.
Zayn wie, że jutro do jego domu zapuka dwóch funkcjonariuszy, którzy zabiorą go na komisariat. Nie ma alibi. Zamkną go w pierdlu. A prawdziwy zabójca, kimkolwiek on jest, pozostanie na wolności.
Z tego, co udało mu się podsłuchać, to Eleanor została zabita tak samo jak Perrie. Na pewno skojarzą te dwa fakty. I teraz nikogo już nie będzie obchodziło, że nie ma dowodów. Jest tego boleśnie świadomy.
Wzdycha głośno decydując się odejść, żeby poużalać się nad sobą w zaciszu swojego pokoju, ale jego wzrok pada na Louisa, który idzie w stronę domu swojej dziewczyny z nisko pochyloną głową. Ma na sobie ciemne, chyba granatowe Vansy, grube skarpetki w jakieś wzorki, bardzo obcisłe czarne rurki i lekko podwinięty, luźny sweter. Do jego oczu widocznie dociera światło bijące wciąż od syren, bo podnosi głowę ze zmarszczonymi brwiami. Gwałtownie przyspiesza kroku, gdy widzi zamieszanie. Zayn obserwuje, jak chłopak zaczepia truchtającego policjanta zapewne pytając o to, co się dzieje. Rozmawiają chwilę, a potem Tomlinson idzie za funkcjonariuszem do budynku.
Malik odchodzi. Nie ma tu nic więcej do roboty.

***
Harry siedzi pochylając się nisko nad swoją kartką. Trwa biologia, a oni mają właśnie kartkówkę. Naprawdę gówno go obchodzą jakieś mitochondria nie mitochondria i to, do czego one służą, ale próbuje się jednak choć trochę wysilić, by zadowolić surową nauczycielkę.
Z zaciekawieniem unosi głowę, gdy w całej klasie rozlegają się dwa stanowcze puknięcia w drzwi, które otwierają się sekundę potem.
Na widok policjantów Zayn uśmiecha się wszystkowiedząco i tylko czeka, aż usłyszy swoje nazwisko z ich ust. Mężczyźni wywołują go i Tomlinsona, który pojawił się dziś w szkole z podkrążonymi oczami.
Jeszcze nikt z uczniów z wyjątkiem Louisa, Zayna i Collina nie wie o tym, co stało się z Eleanor. Danielle wygląda na zrozpaczoną, że nie może się do niej dodzwonić, ale nie domyśla się prawdy i niewiedza w tym wypadku jest błogosławieństwem.
Harry protestuje, gdy chłopcy wstają ze swoich miejsc, więc on też zostaje zabrany z klasy. Gdy idą korytarzem chce mu się śmiać i wie, że to jest chore, ale nie przejmuje się tym i po prostu udaje zdezorientowanego całą sytuacją ukrywając rozbawienie pod zmarszczonymi brwiami i skierowanymi w dół kącikami ust.
Na komisariacie dostaje pytania, których spodziewał się usłyszeć (,,Czy Zayn/Louis zachowywali się ostatnio dziwnie? Czy mówili ci o swoich planach na wczorajszy wieczór? Czy wysyłali ci niepokojące wiadomości?"). Decyduje się zaczekać na korytarzu aż inni policjanci skończą przesłuchiwać jego przyjaciół. Po tym, czego się dowiedział nie ma już ochoty wracać na lekcje. Kupuje M&M's w automacie i wolno je zjada przeżuwając każdy orzeszek dokładnie pięćdziesiąt razy, chociaż i tak pod koniec jest to już tak dokładnie zmielona papka, że inne powinny się za siebie wstydzić i brać z niej przykład. Robi to od tak. Dla zabicia czasu. Koło dwunastej widzi panią Foster, która mija go typowym dla siebie dziarskim krokiem i wchodzi bez pukania do jednego z wielu pomieszczeń, jakby była u siebie. Widocznie przyjechała tu, by pomóc w sprawie.
Godzinę później z jednego z pokoi wychodzi Louis. Jego włosy są potargane, skóra szara, a oczy jeszcze bardziej podkrążone, jeśli to w ogóle możliwe. Opada na krzesło nie zwracając uwagi na przyjaciela i chowa twarz w dłoniach. Wygląda na kompletnie wyczerpanego.
- Zabierz mnie do domu - szepcze,  a jego głos przyprawia Harry'ego o ciarki.
- Do Liama?
- Nie.
- Dok...
- Do mamy.
- Okay.

***
Jadą w ciszy. Louis wygląda przez okno, a Harry obserwuje go. Teraz dopiero czuje, jak zmęczony jest, ale i tak nie może równać się z szatynem.
Nie zamieniają też słowa gdy wchodzą po schodach do rodzinnego mieszkania Tomlinsona. Drzwi otwiera im Jay, która natychmiast zagarnia swojego najstarszego syna w ciasny uścisk, ale on tylko mruczy ,,mamo", przeciągając sylaby. Kobieta wypuszcza go z objęć, patrzy na niego przez chwilę i natychmiast zabiera do pokoju, gdzie na łóżku leży świeża pościel, a kurze są dokładnie starte. Widać wiedziała lub miała nadzieję, że Louis wróci do domu lada dzień.
Chłopak w ubraniu rzuca się na łóżko i nie rusza się przez kilka dobrych minut.
- Ja się nim zajmę - mówi Harry.
- Ale...
- Proszę.
- Dobrze.
Styles podchodzi do szatyna i delikatnie zsuwa mu z nóg buty i skarpetki, po czym delikatnie głaszcze go po głowie myśląc, że ten śpi.
- Kocham cię, wiesz? - niebieskooki odzywa się, a jego głos jest zagłuszony przez kołdrę. To całkowita prawda, ale brunet nie może się dowiedzieć jak bardzo jest w nim zauroczony. Jeszcze nie teraz.
Przewraca go na plecy, ściąga mu spodnie, a następnie przykrywa kołdrą, po czym przysuwa krzesło do łóżka i siada na nim, jakby był czuwającym przy łóżku chorego. Czeka aż oddech przyjaciela unormuje się, a na twarz wstąpi delikatny uśmiech. Gdy to się dzieje z jego oka wypływa samotna łza.
- Nie wiem.
Zdaje sobie sprawę, że wpadł.
Na dobre.

Rozdział XV - Ciepło

Chciałam tylko napisać, że dziękuję za wszystkie komentarze. Oprócz tego teraz rozdziały mogą zacząć nie pojawiać się regularnie (i tak się nie pojawiały, lel, ale się przynajmniej starałam i nie czekałyście dłużej niż dwa tygodnie), bo zaczął się rok szkolny, a nawet nie wiecie jak bardzo zależy mi na dobrych ocenach.
Co do Legacy, to przepraszam was z całego serca, ale zacznę je kontynuować dopiero po zakończeniu tego. Wiem, że to nie fair w stosunku do was, dlatego jeszcze raz przepraszam, ale po prostu nie dam rady pisać dwóch fanfików jednocześnie. Muszę zebrać pomysły na nie i w ogóle. To też w sumie zaczęłam pod wpływem impulsu i wyszło nie najgorzej, ale nie dam rady. Przepraszam.
Co do rozdziału, to nie podoba mi się, ale trudno, sami osądźcie.
_____________________________________
- Ile mam czekać? - Louis krzyknął nerwowo tupiąc nogą. Stoi pod drzwiami obserwując stojącego w potokach deszczu Harry'ego. Jego obcisłe spodnie powoli przesiąkają wodą, ale rozmawia z taksówkarzem głowę chowając w oknie, co sprawia, że przynajmniej jego loki nie staną się jeszcze bardziej mokre. 
Tomlinson ma okazję podziwiać tyłek zielonookiego i w normalnej sytuacji by nie narzekał, ale teraz jest mu okropnie zimno i nawet jego bielizna jest przemoczona, a to nie jest zbyt komfortowe, więc musi ponarzekać. 
Tak dla zasady.
Głowa Stylesa powoli wynurza się z taksówki, krótko dziękuje kierowcy, odwraca się i patrzy chwilkę na szatyna, który dopiero teraz zdaje sobie sprawę jak ohydnie musi wyglądać cały mokry i z oklapniętymi włosami. Spuszcza wzrok zawstydzony. On nie miał prawa go tak widzieć, jest idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej.
 Mimo to Harry spogląda na niego z delikatnym uśmiechem, wygląda na rozluźnionego, w jego oczach pobłyskuje coś wyglądającego jak szczęście. 
To szczery uśmiech. 
Taki, którego jeszcze miesiąc temu próżno było szukać na twarzy bruneta.
I to jest cudowne.
Louis decyduje się przerwać niezręczną ciszę. Odchrząkuje lekko i pyta: - Wchodzimy?
Harry czuje się głupio z faktem, że tak gapił się na przyjaciela.
- Tak, jasne. Wchodź śmiało.
Tomlinson odwraca się i uchyla drzwi, a następnie obraca się, by poczekać na zielonookiego. Nie chce wchodzić pierwszy, jest pełen obaw co do pana Stylesa, który ostatnim razem nie potraktował go zbyt miło. Wolał nie wiedzieć jakie słowa popłynęłyby z jego ust, gdyby wszedł do jego domu bez pukania, będąc jednocześnie bardzo przemoczonym.
Harry kilkoma długimi krokami pokonał  dzielącą ich przestrzeń, złapał za klamkę i ukłonił się po raz drugi dzisiejszego dnia gestem zapraszając gościa do środka. Louis wszedł niepewnie i zdjął Vansy, w których była woda. Ponownie otworzył drzwi, zamknięte uprzednio przez zielonookiego i wylał ją. Ustawił równo buty i stanął twarzą w twarz z przyjacielem. 
Stanowczo zbyt blisko.
Patrzą się na siebie może kilka sekund, a może godzinę, aż w końcu szatyn przerywa ciszę.
- Harry?
- Tak?
- Ja... Stoimy w kałuży - stwierdza, a Styles natychmiast cofa się o krok i patrzy na podłogę. Rzuca ciche ,,kurwa", na co Tommo śmieje się perliście. - Chodźmy na górę.
- Tak. Myślę, że to dobry pomysł - mówi, po czym łapie przyjaciela za rękę. Odwraca się i prawie wchodzi w twarz swojego ojca. - Hej tato! - mówi z udawanym entuzjazmem, jednak fałszu nie da się wychwycić. - Co tam?
- Gdzie byłeś? - Des pyta ponuro wpatrując się w niego, jakby był wkurzony i miał ochotę coś zrobić swojemu jedynemu synowi. Jego głos jest szorstki, chropowaty i Tomlinson czuje, jak przez jego ciało przechodzą ciarki. Sądzi, że powinien wyszarpnąć nadgarstek z dłoni wyższego chłopaka, ale nie potrafi tego zrobić.
- W Bradford; mówiłem ci, że wyjeżdżam - odpowiada nadal głupio się szczerząc. Cofa się na bezpieczną odległość, bo stanie tak blisko mężczyzny jest dosyć nieprzyjemne. Widoczne Des dawno zaniedbał mycie zębów. I ogólnie branie prysznica. Uśmiechanie się to nienajlepszy pomysł i doskonale sobie zdaje z tego sprawę, ale nie może przestać. Nie w tamtym momencie. 
- Zwinąłeś moją kartę - bardziej stwierdza, niż pyta Des. Nadal jest przerażająco ponury, jego włosy są zmierzwione, ale nie w ten uroczy sposób, jak u Louisa. Są potargane, przetłuszczone, brudne i zbyt długie jak na pięćdziesięciolatka, a jego oczy ciemne, prawie czarne.
- To nie prawda, musiałeś ją gdzieś zapodziać - odpowiada Harry jednocześnie machając lekceważąco ręką.
- Sugerujesz, że kłamię?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu...
- Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem kłamcą?
Styles bardzo chce się roześmiać, ale wie, że nie może. Jego ojciec nie przyjmuje do świadomości żadnej informacji i wszystko przekręca, ale powiedzenie mu tego byłoby co najmniej nierozsądne. Do jaskini smoka się nie wchodzi, prawda?
- Nie zasugerowałem, że jesteś kłamcą. Karta mogła ci się gdzieś zwyczajnie zapodziać - Harry tłumaczy cierpliwie, wyraźnie wypowiadając każde słowo. - Jeśli chcesz poszukam jej razem z tobą, musiała gdzieś zginąć w tym bałaganie. Razem raz dwa ją znajdziemy!
Ryzykuje sporo, zwłaszcza, że jest z nim Tomlinson, ale musi sprawić, że Des się uspokoi, zapali skręta albo chociaż jedno z jego ulubionych kubańskich cygar i odpręży.
- Jestem pewien, że to ty ukradłeś tę kartę. Oddaj ją.
Obaj mówią spokojnie, ale w całym holu panuje wyraźnie wyczuwalne napięcie.
- Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że jej nie ukradłem?! - Harry unosi głos wyrzucając w górę ręce, a Tomlinson gratuluje mu w myślach umiejętności aktorskich. W jego głosie naprawdę słychać oburzenie. - Jak możesz mnie o to posądzać?!
Przez chwilę patrzą na siebie nie mrugając. Zielonooki ze złością, jego ojciec emanując spokojem i czymś niepokojącym, tajemniczym, czego nie da się opisać, trzeba poczuć.
- Dobrze - mówi mężczyzna spokojnie. - Dobrze.
Nagle mocno łapie swojego syna za szyję i przyciska do ściany. Louis cofa się patrząc na tę scenę z przerażeniem, nie mając pojęcia co zrobić. Harry wygląda jakby zaczynało powoli braknąć mu tchu, ale nadal jego twarz jest dumna i wyniosła.
- Mówię to ostatni raz. Nie będę się więcej powtarzać - mówi Des ostrym głosem. - Masz mi oddać moją kartę bankomatową, albo się policzymy. Rozumiesz?
Trzyma syna jeszcze chwilę, po czym pluje na niego i puszcza. Harry wodzi za mężczyzną wrogim wzrokiem, gdy ten kieruje się w stronę salonu, po czym palcami ściera ślinę z twarzy. Strzepuje ją z obrzydzeniem i patrzy zimno na Louisa. Nie wie czego się po nim spodziewać. Może on teraz nim gardzi i nie chce go znać? Może czuje się obrzydzony i zaraz wybiegnie? A może jest zniesmaczony jego sytuacją rodzinną i nie chce przyjaźnić się z kimś, kogo ojciec nie jest do końca zrównoważony?
Jakaś cząstka Stylesa wie, że to niemożliwe, że każdy, tylko nie Louis, ale Harry nie jest nauczony myśleć optymistycznie. To do niego nie pasuje. Nie pasuje do jego reputacji ,,tego, który z nikim nie rozmawia i wszystkich ma głęboko w dupie, a jego mina jest zawsze ponura".
I Louis chyba zdaje sobie sprawę z niewesołych myśli zielonookiego, bo szybko pokonuje dzielące ich metry, zarzuca ręce na szyję i przyciąga do ciasnego przytulenia, którym chce przekazać wszystko, czego nie może słowami, i może to jest banalne i takie przewidywalne i nudne, ale jest też piękne i prawdziwe, i nikt nie może tego kwestionować.
Harry jest skołowaciały. Nie oddaje uścisku, po prostu patrzy się przed siebie, ale nic nie widzi. Nie myśli.
Tylko istnieje.
Po minucie lub dwóch Tomlinson odrywa się od chłopaka i zaczyna wpatrywać się w jego oczy, jak gdyby dzięki tej czynności mógł odczytać jego myśli. Wzrok nadal ma pusty, dlatego Louis stara się wyrwać go z transu delikatnie i z czułością przejeżdżając opuszkiem kciuka po jego policzku. Styles zerka w dół patrząc na niego zimno. Jego wyraz twarzy nie zmienił się od nieprzyjemnej rozmowy z ojcem - nadal jest niesamowicie wyniosły.
- Harry, powiedz coś - mówi, a brunet patrzy na niego z góry. Teraz bardziej smutno. Chwilę zajmuje mu zorientowanie się, że Louis nie ma złych zamiarów. Wzdychając przeciera twarz dłońmi, na których znajduje się kilka sygnetów i obrączek, po czym cicho mówi ,,chodźmy", kładąc rękę na plecach Tomlinsona, by skierować go ku schodom. Brzmi na zmęczonego, wręcz wyczerpanego. Wspinają się w ciszy, Harry cały czas idzie za mniejszym, ma spuszczoną głowę.
- Harry, ja... - zaczyna Louis, gdy drzwi zamykają się za nimi z ponurym trzaskiem.
- Nie. Proszę nie rozmawiajmy o tym, dobrze? - pyta, a w jego oczach widać smutek i błaganie, więc Louis ulega.
- Dobrze - prawie szepcze i odwraca się w stronę okna. Pogoda powoli się poprawia, zza ciężkich, szarych chmur przenikają nieśmiałe promienie słońca. Nie zwraca uwagi na Stylesa, który znika za drzwiami, a po chwili słuchać lejącą się do umywalki wodę. Wraca po trzech minutach z czerwoną twarzą i lokami, które są nieco bardziej mokre przy twarzy. Patrzy przez sekundę na Louisa z lekko rozchylonymi ustami i wybałuszonymi oczami, po czym bez słowa łapie go za nadgarstek i prowadzi do łazienki.
- Boże, Lou - mruczy pod nosem.
- Co? - uśmiecha się lekko chłopak widząc zmianę w jego zachowaniu.
- Rozchorujesz się i to będzie moja wina. Pod prysznic. Już. W tamtej szafce masz ręczniki.
Mówi, wskazuje odpowiednią półkę i wychodzi, po czym rzuca się na łóżko wydając z siebie głośny, przeciągły jęk. Po kilku minutach orientuje się, że nie powinien tak leżeć, ponieważ jest mokry, więc szybko wstaje i podchodzi do ogromnej, czarnej szafy. Ściąga z siebie koszulkę,  a następnie jakoś zdejmuje spodnie i skarpetki. Stoi kilka minut lekko przygarbiony wpatrując się tępo w jeden punkt. W końcu niewiele myśląc wyciąga byle które dresy i jakąś starą koszulkę i odwraca się, a jego wzrok natychmiast ląduje na Louisie, który stoi w drzwiach prowadzących do łazienki mając na sobie jedynie, luźno przepasany w biodrach, biały ręcznik.
Gapią się na siebie kilka minut wodząc wzrokiem po nagich torsach i zarysowanych mięśniach brzucha, po tatuażach, które odszyfrować mogli jedynie oni sami.
Znów jest niezręcznie, ale w pewien sposób miło. Harry czuje, jak jego ciało rozgrzewa się pod wpływem wzroku szatyna, który jest lekko zarumieniony po gorącej kąpieli, jego włosy są kompletnie potargane i sterczą we wszystkie strony, a oczy błyszczą.
- Hej - wydusza z siebie w końcu Styles, a brzmi na kompletnie oczarowanego. 
- Cześć.
- Teraz przestanę się na ciebie gapić i się ubiorę - mówi ostrożnie bardzo powoli się pochylając, by założyć spodnie.
- Okay, nie krępuj się - Louis z szerokim uśmiechem rozkłada się w fotelu. - Kiedy skończysz, mógłbyś mi pożyczyć jakieś ciuchy? Trochę mi zimno w tym ręczniku.
Harry pierwszy raz w życiu się rumieni. To nie jest dobre.
- Tak, jasne - wciąga na siebie koszulkę, a potem wyciąga z szafy dresy, najmiększy sweter, jaki udało mu się znaleźć i grube skarpetki, po czym rzuca je w kierunku przyjaciela. Stoi tyłem czekając, aż się ubierze, a gdy słyszy głośne ,,już", obraca się. Sweter jest trochę przyduży, a spodnie muszą być podwinięte, ale nie jest tak źle. Uśmiecha się i wolno podchodzi do Louisa okrążając go i oglądając tak, jakby był drapieżnikiem, który przygląda się swojej sparaliżowanej ofierze przed rzuceniem się na nią. Gdy Tomlinson najmniej się tego spodziewa, łapie go i podnosi trzymając tak, jak pannę młodą, a następnie kładzie na łóżku jedną ręką jednocześnie odgarniając na bok kołdrę i koc. Opatula go ciasno, tak, że nie może się ruszyć, a spod grubej warstwy pościeli wystaje tylko głowa chłopaka, co daje raczej zabawny widok. Jest mu bardzo, bardzo gorąco, ale nie chce sprawić Harry'emu przykrości. Zamiast tego decyduje się kokietować.
- Harry? - pyta przygryzając wargę.
- Tak?
- Nadal mi zimno.
- Przynieść więcej koców?
 - Przytul mnie.
-Um... Okay - mówi zielonooki wzruszając lekko ramionami, jakby chciał powiedzieć ,,co mi szkodzi". Wchodzi, a właściwie wciska się do utworzonego z pościeli kokonu i obejmuje ramieniem Louisa, który natychmiast oplatuje jego talię wciskając twarz w zagłębienie szyi. Czuje jego oddech na obojczyku i wie, że to jest złe. Ma chłopaka, ale jakoś nie może w tamtej chwili o nim myśleć. Jest odrobinę spięty, ale rozluźnia się po kilku minutach.
- Cieplej?
- Tak.