Rozdział XIV - Deszcz

Hej! Chciałam tylko napisać, że ja nie chichoczę, ale się śmieję i też nie przepadam za Zarrym, ale musicie jeszcze odrobinkę, odrobineczkę wytrzymać. Kilka rozdziałów, wierzę w was. Ale będzie dużo Louisa, więc na pewno dacie sobie radę. Przepraszam za opóźnienie, ale wypadł mi wyjazd i nie mogłam napisać szybciej, naprawdę. Co do Legacy, to nie mam pojęcia kiedy pojawi się pierwszy rozdział, ale postaram się go napisać jak najszybciej (Kogo ja oszukuję? Weny nie mam.). Link pojawi się tu. Z fanfików, które tam znajdziecie powoli piszę również ,,Four Seasons", który akurat jest czteroczęściowym oneshotem, ale to tak na marginesie. To tyle. Miłego czytania. Nie zrażajcie się tym, co napisałam na początku, bo Larry pojawi się w tym rozdziale, więc nie spinać dupek.
________________________________________________

Harry obudził się twardy. I natychmiast wpadł w panikę. To nie powinno się zdarzyć. Nigdy. Nigdy przenigdy. Kurwakurwakurwakurwakurwakurwa. To już raz miało miejsce. Ale wtedy był sam. Co prawda było niezręcznie, gdy jego ojciec wszedł do pokoju, ale teraz było gorzej. Teraz leżał w objęciach Zayna. I musi natychmiast wymyślić coś, by się z nich wyplątać, przemknąć niezauważalnie do łazienki i sobie ulżyć. W przeciwnym wypadku będzie musiał kłamać. Kłamanie w sumie nie jest takie złe. Podobno niektórzy ludzie robią to dwa, trzy razy dziennie. Ale nie powinien okłamywać swojego chłopaka. Chociaż z drugiej strony ,,miałem mokry sen z moim przyjacielem, co jemy na śniadanie?" nie wchodziło w grę. Więc najlepsza opcja to ta z niebudzeniem Malika i obciągnięciem sobie po cichu. A potem mógłby udawać, że nic nie miało takiego miejsca. Nigdy.
Powoli poruszył się, delikatnie, by sprawdzić, czy na ten ruch Zayn nie obudzi się, ale on nadal spał sobie cicho. Harry odczekał więc sekundę i przesunął się w dół, tak, że teraz ręce przyjaciela nie oplatały go już w pasie, ale w piersiach. Było to złym posunięciem, ponieważ teraz było mu nie dość, że niewygodnie, to jeszcze musiał mieć uniesione do góry ręce. Obrócił się więc plecami do Mulata i ponownie odczekał kilka chwil. Zaczął powoli rozplątywać palce chłopaka i po kilku minutach był już wolny, ale na jego nieszczęście Malik poruszył się i lekko rozchylił powieki.
- Hej - uśmiechnął się delikatnie przecierając oczy i lekko rozciągając. - Co tam?
Kurwakurwakurwakurwa. Kurwa. 
- Nic ciekawego. A tam? - Harry odwzajemnia uśmiech starając się ukryć zdenerwowanie. 
- Też. Co robisz?
- Miałem iść do łazienki.
- Okay, to idź. Ja tu sobie jeszcze chwilkę poleżę. Tylko wróć do mnie!
Harry nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście wyskakuje spod kołdry i starając się nie biec dochodzi do drzwi. Wychodzi nie oglądając się i, teraz już pędem, dociera do łazienki szczęśliwie nie spotykając nikogo. Siada na brzegu wanny dysząc ciężko, wcale nie z powodu zmęczenia. Jak to w ogóle mogło się stać? Jak? J a k do cholery? Przecież nie widział go tyle czasu, nie myślał o nim zbyt wiele. Prawie wcale. Więc jak? Jakim cudem? Powoli wsuwa swoją dłoń w luźne dresy, w których spał i delikatnie ujmuje w dłoń swojego penisa, po czym pociera go kciukiem. Chce jęknąć, ale przypomina sobie, że ktoś może go usłyszeć, więc wpycha sobie pięść do gardła zagłuszając dźwięki. Pracując ręką przypomina sobie swój sen. Nie powinien. Zdecydowanie nie powinien, ale to jest silniejsze od niego. Przypomina sobie leżącego pod nim Louisa. Był spocony, a jego grzywka była w większym niż zazwyczaj nieładzie. Miał lekko rozchylone usta, a jego błękitne oczy błyszczały.
Harry zdecydował, że nie wytrzyma. Ściąga z siebie spodnie i wchodzi pod prysznic. Odgłos odbijania się kropel wody od brodzika świetnie tłumi wszelkie jęki i przekleństwa. I zielonooki nie musi już się powstrzymywać przed wypowiedzeniem jednego czy drugiego ,,kurwa".
A potem wyobraża sobie dochodzącego Louisa i to jest dla niego zbyt wiele.
Dochodzi z cichym ,,Lou" na ustach, i jeśli jeszcze dziesięć minut temu zastanawiał się, czy nie powiedzieć Zaynowi o swoim śnie teraz ma pewność, że to jest najgorsze, co może zrobić.

***
Louis siedzi z twarzą w dłoniach, a Niall i Liam poklepują go pocieszająco po plecach. Ostatnio tylko chodził i na wszystkich wrzeszczał, jakby miał zespół napięcia przedmiesiączkowego, a jego złość osiągnęła punkt kulminacyjny dzisiaj rano, gdy obudził się koło jakiegoś chłopaka, który, to karygodne, przytulał się do niego. Wyobrażacie sobie taką bezczelność? Kiedy Tomlinson zaprosił go wczoraj do domu Payna nie spodziewał się, że potraktuje on to poważnie. Nie spodziewał się, że obudzi się z kimś w łóżku. Nie spodziewał się, że ten ktoś będzie go przytulał. A już na pewno nie spodziewał się, że ta bezimienna osoba (to mógł być David, ale pewności nie miał), po wywrzeszczeniu jej w twarz, że ma się wynosić, bo nie jest mile widziana będzie jeszcze mówiła, że miała nadzieję, że to będzie ,,coś więcej". Cóż, po bardzo ochrypniętym od krzyków ,,wypierdalaj" nadzieja zaginęła bezpowrotnie.
Teraz Louis walczył z łzami siedząc na swoim nowym łóżku i miał ochotę odtrącić ręce pocieszająco złożone na jego ramionach, ale nie miał serca. Przyjaciele się o niego troszczyli. Jako jedyni. Nie mógł okazać się ostatnią suką. Niebieskooki nie wiedział co się z nim dzieje. To było dziwne. Mężczyźni nie zachowują się jak rozwydrzone dziewczynki, które nie dostały najnowszej sikającej Baby Born. A wahania nastroju na pewno nie są w stylu Tomlinsona. 
- Może jesteś w ciąży? - pyta delikatnie Liam, na co Niall parska śmiechem. Louisa pewnie też by to rozbawiło, gdyby nie był w rozsypce. - Louis co się dzieje? Od kilku dni chodzisz, jakbyś chciał kogoś zabić, a teraz jeszcze to. Ten chłopak był naprawdę przestraszony. Sprawiał wrażenie miłego, nie powinieneś go tak traktować - mówi, a jego głos jest spokojny, kojący. Tomlinson nie porusza się. - Lou. Proszę powiedz nam o co chodzi.
- Kiedy ja nie wiem, okay?! - podnosi się gwałtownie, krzycząc. - Nie wiem, rozumiecie?!
Niall i Liam rzucają sobie szybkie spojrzenie, które Tomlinson dostrzega i wie, że nie jest dobrze. W filmach zawsze coś takiego oznacza, że oni wiedzą więcej od niego. Albo mają słuszne podejrzenia. Louis patrzy na nich przez chwilę oczami wodząc od jednego do drugiego, po czym bez słowa wychodzi z domu szybko i niedokładnie wkładając buty, a następnie zbiega po schodach. Głośno wdycha chłodne powietrze i pewnie gdyby nie był w parszywym humorze uśmiechnąłby się. Tego dnia pada w Londynie, co nie jest zbytnio dziwne zważając na porę roku, ale on narzuca kaptur na głowę i nie przejmując się ciężkimi kroplami deszczu spadającymi kaskadami z nieba, moczącymi mu wystającą spod kaptura grzywkę, kieruje się w stronę parku. 
Wokół niego ludzie spacerują pod parasolami, albo gdzieś się spieszą przepychając między ludźmi w czarnych płaszczach, czarne taksówki stoją w korkach, z autobusów wysypują się ludzie, ale nic nie ma zamiaru się zatrzymać, pozostać w miejscu choć na chwilę. Nie widać nawet turystów z drogimi aparatami, ale siedzą oni zapewne w modnych, przytulnych kawiarenkach ukrywając się przed deszczem. Gdzieś w tym wszystkim jest Louis. Zdecydowanie marznie i zdecydowanie będzie potem chory, ale kogo to obchodzi?
Idzie kilkanaście minut udając, że nie widzi krzywych spojrzeń przechodniów, a jego dłonie nie są kompletnie skostniałe. Gdy dociera na miejsce opada ciężko na ławkę i patrzy się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Jest kompletnie przemoczony i już ma lekki katar, ale jest jakby nieobecny duchem. Osoba patrząca z boku mogłaby pomyśleć, że chłopak nad czymś rozmyśla, ale jego umysł w rzeczywistości jest pusty.
Bezczynne siedzenie przerwał mu dźwięk dochodzący z kieszeni jego spodni. Powoli rozgląda się wokół, jakby nie wiedział co się dzieje, a potem z trudem wyciąga telefon, który zdążył zabrać ze sobą wychodząc z domu. Jest mokry, ale na szczęście działa. Szatyn delikatnie przeciera ekran rękawem, co ma nie wiadomo jaki cel, po czym odbiera nie patrząc na numer.
- Halo? - mówi ochrypniętym głosem.
- Louis?
To Harry. Dzwoni Harry. To zdecydowanie głos Harry'ego. Tomlinson uśmiecha się, a świat na moment staje się mniej szary, piękniejszy. To żałosne, ale szatyn stara się o tym nie myśleć. Nikt nie zakochuje się tak szybko. A na pewno nie on.
- Tak. Hej. Dlaczego dzwonisz? - w jego głosie nie pobrzmiewa złość, ale smutek.
- Nie mogę już porozmawiać ze swoim przyjacielem?
- Nie mówię, że nie możesz. Po prostu dawno się nie odzywałeś - odpowiada. Wstaje z ławki i swobodnym krokiem udaje się... nigdzie. Idzie przed siebie nie mając pojęcia dokąd.
- Tak... Przepraszam. Po prostu sporo się działo.
- Więc kiedy wrócisz, by mi to wszystko opowiedzieć? - pyta z udawanym entuzjazmem. Szczerze powiedziawszy ma w dupie to, czy Zayna uniewinniono, czy nie. Chce tylko, żeby Harry wrócił do Londynu. Chce wygrać zakład i mieć to już wszystko z głowy. Chce być z Harrym. Prawda jest smutna i nieco deprymująca, i pewnie się do niej nie przyzna, ale przynajmniej wie na czym stoi. Nie kocha Harry'ego, to nieprawda, ale chce z nim chodzić. Bardzo.
- Za jakąś godzinę, tak sądzę - odpowiada, a Louis czuje, jak jego serce podskakuje szczęśliwie. Żałosne. Powinien się za to spoliczkować.
- Naprawdę? To świetnie! - tym razem jest naprawdę wesoły. - Na który peron mam przyjść i gdzie?
- Euston, dziewiąty, ale naprawdę nie musisz...
- Ale chcę - wtrąca się mówiąc głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Okay - Harry poddaje się. 
- Będę czekał. 
-Świetnie.
Louis rozgląda się wokół siebie próbując odgadnąć, gdzie się znajduje. Po kilku minutach stwierdza, że jest na ulicy Charringtona, więc nie jest byt daleko dworca i może się przespacerować, skoro i tak już przyzwyczaił się, że woda chlupocze mu w butach, gdy idzie.
Gdy w końcu dochodzi do budynku nie czuje już prawie całego ciała, nie tylko dłoni i stóp, ale robi mu się nieco cieplej, gdy siada na jednej z ławek zwijając się w kłębek. Pod dachem przynajmniej nie spadają na niego kolejne krople wody, które właściwie i tak już spływały po nim, bo jego ciuchy były ciężkie i przesiąknięte wodą. Zaczyna je powoli wyżymać, by choć trochę wyschły. Na dworcu jest ciepło, ze względu na multum ludzi przepychających się na odpowiednie perony, czekających na pociągi i wysiadających z nich. Kilka osób patrzy na niego z lekkim obrzydzeniem, czego Louis kompletnie nie rozumie. Może i jest przemoczony, może i jego ciało jest pomarszczone, może i wygląda jak bezdomny, ale to jeszcze nie jest powód do patrzenia na niego, jakby był striptizerką w roboczym ubraniu w muzułmańskim kraju.
Siedzi i obserwuje ludzi. Patrzy jak jakaś piegowata dziewczyna wypada z pociągu i rzuca się w ramiona jakiegoś przystojnego mężczyzny, który wygląda, jakby grał w hiszpańskich pornosach (nie, że jakieś oglądał, o trzeciej w nocy, ze słuchawkami na uszach, kiedy cała jego rodzina spała, tak nie było). Patrzy na jakieś japońskie małżeństwo, które tuli do swojej piersi dwudziestoletniego syna (nie, wcale nie gapi się na jego tyłek). Patrzy się na parę, która całuje się ręce zanurzając głęboko pod ubraniem partnera. A potem patrzy się na bezdomną kobietę, która siedzi zwinięta na ławce koło niego i dyskretnie przesuwa się wciskając bardziej w podłokietnik, a kiedy uśmiecha się ona do niego, odwzajemnia uśmiech rozszerzając oczy i kiwając lekko głową, po czym wstaje, przechodzi dziesięć metrów i siada na innej ławce czując się mniej niezręcznie i trochę bardziej bezpiecznie.
W końcu pociąg z Bradford wjeżdża na peron i Louis czuje przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, jakby wypił łyk gorącej herbaty usadawiając się przed trzaskającym kominkiem. Podnosi się powoli z ławki i z lekkim uśmiechem staje na nogach. Po kilku minutach wychodzi Harry z Zaynem. Okazuje się, że Malik jest pięknym Mulatem. Tomlinson zachłysta się własną śliną i kaszle cicho z wybałuszonymi oczami. Starając się wrócić do siebie mruga kilka razy i nerwowo poprawia koszulkę. Unosi wzrok i widzi Harry'ego, który obraca się wokół własnej osi rozglądając. Już chce pomachać, ale widzi, jak Zayn łapie mocno zielonookiego za ramię i tłumaczy coś przez chwilę, a potem całuje krótko. 
Serce Louisa robi się ciężkie, a następnie powoli opada w dół brzucha zahaczając o żołądek i plącząc się w jelita. Czuje, że mu niedobrze, przypomina mu się, że jest mokry i chce do domu. Nie do domu Liama, do swojego własnego pokoju. Chce wczołgać się pod kołdrę, przytulić do poduszki, zasnąć i nigdy nie obudzić. Ale przede wszystkim chce wyrwać Zaynowi wątrobę i patrzeć, jak się wykrwawia. Po tym gorąca czekolada nie byłaby zła. Już chce się odwrócić i po prostu uciec z tamtego miejsca, gdzieś daleko, gdziekolwiek, ale słyszy wybijający się w ogólnym zgiełku chropowaty głos.
- Louis!
Zaciska zęby wolno odwracając się. Szok zmienił się najpierw w smutek, a teraz smutek zmienił się w złość. Przyjmuje na twarz uśmiech, który wygląda raczej jak grymas i w myślach stale powtarza tylko ,,dlaczego ja?" przeplatając to najbardziej wymyślnymi przekleństwami, jakie tylko zdoła wyciągnąć z zakamarków pamięci. 
- Hej - wycedza, gdy Harry stoi już przed nim. Nagle robi mu się na powrót okropnie zimno. Przez jego ciało przechodzi dreszcz. - Cieszę się, że już przyjechaliście.
- Louis, ty drżysz. I jesteś mokry.
- Co ty nie powiesz? 
Jest wkurzony. Bardzo.
- Louis, rozchorujesz się.
- Możliwe.
- Musisz natychmiast się przebrać.
- Prawdopodobne.
- Chodź, zabiorę cię do domu.
- Co? - pyta nienaturalnie wysokim głosem. Harry odwraca się.
- Zayn, muszę go zawieść do domu, przepraszam, dasz radę dotrzeć na swoją ulicę? - pyta. Mulat otwiera usta, by coś powiedzieć, prawdopodobnie, że wolałby, żeby Styles z nim pojechał, ale nie ma szansy.
- Nie musisz ze mną nigdzie jechać, tak w ogóle to cześć, - Louis zwraca się do Malika - daj sobie spokój.
- Nie - odpowiada krótko, po czym podchodzi do Louisa, łapie w pół i przekłada przez ramię. Następnie schyla się po swoją torbę i przeprasza swojego chłopaka za to, że z nim nie pojedzie. Zachowuje się jak kompletny kutas, w końcu Zayn jest pierwszy raz sam w tak ogromnym mieście i jeśli się zgubi, to nie będzie to nic dziwnego, ale może wziąć taksówkę, prawda? To byłby rozsądny wybór zważając na ilość i wielkość bagaży.
Louis tymczasem wierzga nogami pięściami obijając kręgosłup zielonookiego.
- Uspokój się - mówi Harry, gdy wychodzą z budynku dworca na zatłoczoną ulicę.
O tej porze ludzie wracają z pracy lub szkoły, więc trudno jest znaleźć miejsce siedzące w autobusie, a nawet przepchać się gdziekolwiek nie będąc przy tym wymiętoszonym przez tłum. Zresztą czynności te utrudnia pogoda i ociekający wodą chłopak, który wcale nie chce znieruchomieć lub chociaż przestać wrzeszczeć jak zarzynana świnia. Nie pomagają też ludzie, którzy patrzą na ciebie, jakbyś właśnie kogoś zabijał na ich oczach. Mimo to Harry'emu udaje się w końcu złapać jakąś taksówkę. Wkłada do niej chłopaka, a następnie sam wsiada dyktując przy tym kierowcy adres. Louis ze złością poprawia koszulkę i bluzę próbując odzyskać resztki godności, a następnie opiera się patrząc tępym wzrokiem w okno. Nie odzywa się przez całą podróż ignorując pytania bruneta, który jest rozbawiony całą sytuacją. Gdy dojeżdżają pod willę Stylesów Harry wyskakuje przed Louisem i okrąża taksówkę. 
- Mademoiselle - otwiera drzwi kłaniając się nisko. Tomlinson wyskakuje prosto w kałużę brudząc tym samym spodnie przyjaciela. Uśmiecha się lekko i nadal nie odzywając kieruje w stronę domu.

Rozdział XIII - Rozprawa

!!! WAŻNE !!!
W sumie to miałam nie pisać tego rozdziału (dlatego opublikowałam go z małym opóźnieniem), ale stwierdziłam, że trzeba dać mu ostatnią szansę i nie poddawać się tak szybko, jak to było w przypadku Mental.
Sprawa wygląda tak, że mam dość informowania sześćdziesięciu osób o nowym rozdziale, kiedy czyta go tylko kilka. Chcę mieć jakiś jasny obraz dla kogo piszę dlatego jeśli czytasz to fanfiction napisz pod rozdziałem swój user + mile widziany jakiś komentarz dotyczący rozdziału (chyba niektóre z was myślą, że trzeba mieć konto google, aby komentować; otóż nie trzeba). Będę robiła nową listę. Jeśli ktoś nie mógł skomentować, bo był na wakacjach, czy coś w tym stylu, to niech pisze pod kolejnymi rozdziałami (o ile takowe się pojawią), że chciałby być dalej informowany. 
Po drugie, to zaczęłam pisać następne ff, niektóre z was o tym wiedzą. Link macie tutaj. Jest to sam prolog, zamierzam przenieść jego pisanie na Tumblr, dowiecie się o tym i dam wam wtedy linka, ale jakby ktoś chciał zobaczyć, czy jest warte czytania, to zapraszam. Będę informowała, jeśli ktoś sobie zażyczy. To by było na tyle.
Mam wrażenie, że kompletnie zepsułam ten rozdział, wszystko jest w nim nie tak i żeby był dobrze musiałabym zmienić rozdział dwunasty, a tego zrobić nie mogłam, więc jest jak jest.
Miłego czytania.
__________________________________________ 
Harry przekręca się w pościeli, łapie komórkę i patrzy chwilkę na wyświetlacz półprzytomnym wzrokiem. Jest dopiero siódma, a on nadal jest zaspany. Wczoraj z Zaynem oglądali do późna jakiś film, teraz nawet nie jest w stanie przypomnieć sobie jego tytułu, ale kogo to obchodzi. Odkłada telefon i wydaje z siebie odgłos bardzo przypominający mruczenie kota przekręcając się tak, że leży twarzą we włosach przyjaciela. Obejmuje go w talii brodę układając mu na ramieniu. Udaje, że śpi, ale Harry wie, że jest inaczej.
- Hej - mówi gardłowym głosem przeciągając samogłoskę. - Co tam? - wtula się w niego bardziej, wsuwając kolano między jego nogi. 
- Ładnie pachniesz - mówi, a Harry parska śmiechem na ten komplement. 
- Dziękuję. Ty też. 
- Dzięki. 
Leżą przez chwilę w ciszy, napawając się swoim towarzystwem, świetnie wpasowanymi w siebie ciałami, a Styles z przyjemnością zauważa, że nie myśli zbyt dużo o Louisie. Prawie wcale. I nie jest pewien, czy to dobrze, czy źle, ale dobrze mu z tym. Bo pewnie Louisa nigdy nie będzie mógł tak przytulać, całować, jak Zayna. Może to było tylko zauroczenie? Może to Malik jest tym jedynym? 
Ale mało który chłopak w tym wieku myśli o znalezieniu swojej drugiej połówki, z którą będzie mógł być do końca swoich dni, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i smutku. A mimo to z brunetem dogaduje się jak z nikim i jest on taki cudowny, i przytulaśny, i rozumie go prawie w każdej sprawie i już nie może się doczekać kiedy będą mogli spacerować razem ulicami Londynu. I co z tego, że Zayn nie jest Louisem? Co z tego, że nie ma delikatnych rysów twarzy, i delikatnego głosu, i takiego tyłka, że można tylko marzyć, żeby usiadł na twojej twarzy? To nie ważne, bo Malik przynajmniej go chce i może go mieć przy sobie cały czas.
- O czym myślisz? - pyta brązowooki po kilku minutach ciszy.
- Naprawdę dobrze się tu z tobą leży - odpowiada i rzuca okiem trochę w dół. Zayn uśmiecha się. - A ty?
- O nas.
Dosyć prosta odpowiedź, a zbija z tropu.
- Co masz na myśli?
- Ja... Myślisz, że powinniśmy spróbować? - pyta z wahaniem, po czym delikatnie, niepewnie, kładzie swoją dłoń na tej spoczywającej na jego brzuchu, należącej do Harry'ego. Chłopak nie odsuwa się, więc Zayn uznaje to za dobry znak, ale nadal czuje dziwny ucisk w brzuchu. Ten niekomfortowy stan mógł pogłębić lub usunąć tylko Styles.
- Co masz na myśli? - pyta zielonooki układając brodę bardziej na jego bicepsie, by móc swobodniej patrzeć na twarz bruneta.
- No... Ja... Podobam ci się? - natychmiast po zadaniu pytania zamyka oczy marszcząc brwi, jakby miało go to uchronić przed jeszcze niewypowiedzianymi wyrazami, ostrymi jak sztylet lub przeciwnie, sprawiającymi radość, lekkimi i delikatnymi jak piórko, niosącymi szczęście.
- Tak - odpowiada spokojnie, bez zastanowienia. - A czemu pytasz? - mówi, jakby słowa ,,myślisz, że powinniśmy spróbować?" nigdy nie zostały wypowiedziane.
- Może... może powinniśmy... skoro i tak już się całujemy i w ogóle...
- Wczoraj powiedziałeś mi, że twoja dziewczyna nawet zmasakrowana wyglądała pięknie, a teraz chcesz wchodzić ze mną w związek? Nie uważasz, że to za wcześnie? Nie wspominając o tym, że Perrie umarła naprawdę niedawno, i... - mówi, a w jego głosie pobrzmiewa gorycz i przemądrzałość.
- Dobrze, rozumiem - przerywa mu Zayn spuszczając wzrok.
- To nie znaczy, że nie chcę z tobą być, po prostu to nieodpowiednie i obciążyłoby cię. No wiesz... Zabiłeś ją, bo chciałeś być ze mną, a ona stała ci na drodze do szczęścia, czy coś w tym stylu.
- Tak, to prawdopodobne - kiwa głową z zasępionym wyrazem twarzy.
- Ale przecież nie musimy nikomu mówić - stwierdza z lekkim, nieco łobuzerskim uśmiechem, a Zayn niemal natychmiast podnosi głowę patrząc mu głęboko w oczy.
- Co masz na myśli?
- Że możemy nikomu nie mówić - odpowiada pochylając nieco głowę do przodu wraz z wypowiadanymi słowami i rozszerzając oczy, dając do zrozumienia, że to, co mówi jest najoczywistszą rzeczą na świecie.
- Och.
- Och?
- Och.
- To tak, czy? - pyta Styles marszcząc brwi, na co Mulat parska śmiechem.
- Tak.
Przekręca się w ten sposób, że leżą teraz przyciśnięci do siebie torsami i całuje Harry'ego delikatnie w nos, na co ten chichocze* cicho.
Nie wstają z łóżka jeszcze przez pół godziny spędzając czas bez żadnej rozmowy. W końcu jednak podnoszą się i ubierają nadal nic nie mówiąc, posyłając sobie tylko porozumiewawcze uśmiechy. Schodzą na dół i niespiesznie przygotowują sobie śniadanie. Jedzą w ciszy, którą przerywa głośne otworzenie drzwi przez mamę Zayna. Podnoszą oboje głowy znad swoich misek płatków i patrzą się, jak załadowana zakupami stawia je na wyspie kuchennej. Gdy już chaotycznie uporała się z torbami bez słowa zabiera im naczynia sprzed nosa i bezceremonialnie wstawia do zlewu, po czym łapie w dłonie ich koszulki zmuszając nastolatków do podniesienia się.
- Mamo, co ty robisz? Zwariowałaś?! - pyta Malik próbując odzyskać resztki godności poprawiając ubranie.
- Oczywiście, że nie. To ty jesteś jakiś niedorozwinięty, że siedzisz tu jeszcze - mówi rozedrganym głosem, a Harry powstrzymuje się, żeby nie parsknąć śmiechem. Bo która matka mówi tak do swojego syna?! - Masz natychmiast iść pod prysznic. Twoja przyszłość wisi na włosku, a ty sobie tu żarty stroisz. Umówiłam ci...
- Jaki włosek, co ty mówisz? - przerywa jej unosząc głos. - Daj spokój.
- Skoro chcesz trafić do więzienia to proszę bardzo! - krzyczy, a Styles pewnie powinien czuć się nieswojo słuchając tej kłótni, ale zamiast tego po prostu z całej siły stara się nie śmiać.
- Nie przesadzasz troszeczkę?
- Dzisiaj masz rozprawę ty kretynie! - wyrzuca ręce do góry, a Harry słysząc to pokłada się ze śmiechu na podłodze. W pokoju zapada cisza, ale on zdaje się na to nie zważać. W końcu ociera załzawione oczy, podnosi się z klęczek i z cichym pomrukiem przypominającym ,,przepraszam" siada znowu na stołku barowym, ale nadal nie jest zażenowany. Nie jest mu też szkoda przyjaciela, który wygląda na trochę ogłupiałego i skołowaciałego gdy wydusza z siebie ciche i odrobinę zrozpaczone ,,co?".
- Zapomniałeś o rozprawie? Gratulacje! Po prostu na całym świecie jedynie ty mogłeś to zrobić!
- Ale ja przecież nawet nie wiem jak mam zeznawać - mówi i wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać.
- Przecież miałeś spotkanie z prawnikiem trzy dni temu. Nie powiedział ci jaką ustalił linię obrony?
Zayn dokładnie pamięta dlaczego nie poszedł omówić z tym facetem spraw, bądź co bądź, ważnych. Był wtedy na zakupach z Harrym. W centrum handlowym. To nie tak, że nie poszedł tam specjalnie. Po prostu zapomniał o tym. A teraz czuł się jak idiota i nie wiedział co powiedzieć.
- Nie poszedłem - wydusił w końcu z siebie ochrypniętym głosem.
- Słucham?! - kobieta krzyknęła, a jej głos drgał z wściekłości. - Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego i nieodpowiedzialnego?! Czy wiesz, że przez swoją głupotę możesz trafić do pierdla?! - łapie w dwa palce nasadę nosa i oddycha głośno próbując się uspokoić. - Masz szczęście, że umówiłam cię na jeszcze jedno spotkanie. Godzinę przed rozprawą. Jeśli się tam nie zjawisz każę rozpowiedzieć klawiszom wśród więźniów, że jesteś gejem. Zrozumiano? - dodaje hardo, a Mulat potulnie kiwa głową. - Świetnie.
Kobieta bierze się za rozpakowywanie zakupów, a nastolatkowie wybiegają z kuchni. Zwalniają dopiero, gdy znajdują się już w pokoju Malika. Dyszą ciężko opierając się plecami o drewniane drzwi.
- Twoja mama jest straszna - stwierdza Harry.
- Wiem.
- Powinna szkolić żołnierzy.
- Wiem.

***
- Może pan przestać?! To irytujące - mówi jakiś nieogolony mężczyzna z żółtym melonikiem na głowie, ubrany w ciemnozielony garnitur i z ognistoczerwoną teczką stojącą obok niego. Wygląda raczej zabawnie, ale Harry nie ma ochoty wymyślać głupich żartów na jego temat, bo jest zajęty denerwowaniem się. Swoją drogą on w czarnych obcisłych spodniach i luźnej koszulce z Led Zeppelin w tym samym kolorze również nie wygląda, jakby pasował do tamtego miejsca.
Znajdują się w budynku sądu, a za ścianą i ciężkimi mahoniowymi drzwiami właśnie odbywa się rozprawa dotycząca zabójstwa Perrie Edwards. Chłopak od prawie dwóch godzin chodzi od jednego końca korytarza do drugiego przemierzając podłogę wyłożoną wykładziną. Co jakieś piętnaście minut siadał, a jego noga podrygiwała nerwowo przez chwilę, po czym ponownie wstawał. W pewnym momencie posunął się nawet do tego, że zaczął robić pompki, ale po dwustu powtórzeniach wykonanych w rekordowo krótkim czasie zrezygnował powracając do chodzenia. W końcu drzwi prowadzące na salę sądową otwierają się, a Malik wychodzi z nimi z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Nie jest szczęśliwy, ani smutny, ani nawet zły. Jest całkowicie opanowany, jego dłonie i twarz nie błyszczą od potu. Jak zwykle wygląda jak milion dolarów. Nic dziwnego, skoro ma na sobie drogi garnitur, który prawnik polecił mu założyć. Podobno stwierdził, że będzie to wyglądało ,,profesjonalnie", czy coś w tym stylu. Tak więc stoi tam, patrząc się na przyjaciela, a ludzie za nim wylewają się z sali. Niektórzy pogrążeni są w ciszy, niektórzy zawzięcie o czymś dyskutują, a inni jeszcze obrzucają Mulata podejrzliwym lub pogardliwym spojrzeniem.
W końcu chłopak odzywa się cicho, tak, że w normalnej sytuacji pewnie tylko stojąca za nim Patricia, rozmawiająca teraz z prawnikiem, mogłaby to usłyszeć, ale Harry i tak czuje się, jakby głos przyjaciela płynął z ogromnego głośnika ryczącego mu wprost do gardła.
- Uniewinniony.
Przez głowę Stylesa przemyka szybko, że musi sobie pogratulować kretynizmu, bo przecież gdyby Zayn został skazany wyprowadzono by go w kajdankach, ale nie obchodzi go to teraz. Myśl ucieka gdzieś pomiędzy tym jak na jego twarz wstępuje wielki uśmiech, a tym, gdy pokonuje kilka metrów w ciągu sekundy i rzuca na przyjaciela, by złączyli się w ciasnym uścisku. Uznaje za sukces fakt, że jeszcze się nie całują, ale są w miejscu publicznym, muszą zachować klasę. No. ,,Klasę".
I Harry naprawdę nie wie dlaczego daje się namówić na kolację z całą rodziną Malika.
I Harry naprawdę nie wie jakim cudem właśnie wdaje się w dyskusję z ojcem Zayna na temat przewagi Manchesteru nad Barceloną.
I Harry naprawdę nie wie dlaczego na talerzu przed nim leży kalafior, skoro go nie cierpi, ale nie przejmuje się tym, bo jest szczęśliwy. Jest najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi. I chciałby tylko zaciągnąć Zayna do łóżka i w gratulacyjnym prezencie obciągnąć mu, co bezsprzecznie zrobi, gdy tylko ten wieczór dobiegnie końca. Tak więc czeka starając się być czarującym wobec całej rodziny chłopaka i udawać absolutnie nieznudzonego.
Kiedy znajdują się już w pokoju Malika Harry przyciska go do ściany biodrami, ale nie całuje patrząc na niego przez chwilę. Ich oczy błyszczą, a oddechy urywają się.
-Gratulacje - mówi Styles, po czym łączy ich wargi w delikatnym, pełnym czułości pocałunku.
-Dzięki - uśmiecha się Malik. - Udało mi się. Co prawda nadal nie złapali tego, kto ją zabił, to jednak mnie uniewinnili.
- Ale... Wobec tego nadal mogą się ciebie czepiać.
- Niby tak, ale nieważne. Będę mógł z tobą wyjechać za kilka dni.
- Mogę teraz zrobić to, co miałem w planach? - pyta zsuwając dłonie na uda przyjaciela i podnosząc go tak, że oplótł nogi w jego talii.
- Zakładam, że twoje plany nie przewidują pójścia do łóżka w celu zaśnięcia, więc tak - odpowiada z uśmiechem, po czym składa szybki pocałunek na jego ustach. Harry przenosi go na pościel, po czym szybko ściąga  marynarkę z jego ramion. Całuje go w szyję robiąc malinkę, liżąc i ssąc tak, by została na tygodnie. Nie przejmuje się tym, że jego rodzice mogą ją zobaczyć. Odkleja się od Zayna i ściąga swoją koszulkę przez głowę, po czym atakuje usta przyjaciela. Malik rozchyla je lekko, a Harry korzysta z okazji wślizgując się między jego wargi. Przejeżdża językiem po jego podniebieniu i mruczy, gdy Mulat zaczyna odwzajemniać ruchy. Nie przerywając pocałunku Styles próbuje rozpiąć guziki jego białej koszuli i jakimś cudem udaje mu się to po pięciu minutach. Zayn ociera się o jego krocze, po czym ciągnie za szlufkę jego dżinsów. Rozpina jego, kompletnie niepotrzebny zważając na ciasność ubrania, pasek, po czym przesuwa kciukiem nad linią spodni lekko nim pocierając, drażniąc się.
- Po prostu to zrób kurwa - Harry dyszy mu w szyję, po czym przejeżdża językiem od obojczyka do ucha. Zayn śmieje się krótko, po czym szarpie za guzik rozpinając go. Z niemałym wysiłkiem zdejmuje dżinsy chłopaka, po czym łapie ciężko oddech. Przyciąga go do siebie trzymając za plecy i składa na ustach długi, namiętny pocałunek. Odrywa się od niego i sięga do swojego rozporka, by również się rozebrać, ale Styles powstrzymuje go swoimi dłońmi.
- Ja to zrobię - mówi, po czym zsuwa spodnie od garnituru z tyłka nastolatka. - Wiesz, jest coś, o czym myślałem podczas kolacji.
Leży teraz przedramiona opierając po obu stronach głowy Zayna, tak, że musi mieć nieco pochyloną głowę, by móc patrzeć na swojego chłopaka.
- Tak?
- Tak.
- I co jest tak ważne, że zaprzątało twoje myśli, kochanie?
- Sądzę, że wiesz... Powinienem ci dać coś w prezencie. Jako gratulacje i w ogóle.
- Och tak? - Zayn uśmiecha się szeroko przeciągając samogłoskę.
- Tak. Więc zgadzasz się, żebym dał ci ten mały souvenir?
-Oczywiście - odpowiada, a gdyby stał, zapewne dygnąłby jak pensjonarka.
- Okay - wzdycha Harry przesuwając tak, że jego nos znajdował się naprzeciw pępka. - Dupa do góry - klepie go lekko w pośladek, a gdy ten się podnosi zsuwa zgrabnym ruchem jego bokserki. Przesuwa językiem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się gumka bielizny, po czym zsuwa się niżej. Zayn czuje, jak ciepły oddech chłopaka owiewa jego penisa, przez co staje się jeszcze bardziej podniecony, a oddech przyspiesza. Oboje są już pokryci cienką warstwą potu, którą Malik chce po prostu zlizać z ciała zielonookiego. Głośno jęczy, gdy Styles, teraz usadowiony pomiędzy nogami Mulata pracuje nad główką, ale stara się powstrzymać, bo w końcu za ścianami śpią jego siostry i rodzice.
Jest szczęśliwy.
Bardzo bardzo szczęśliwy.

***
Gdy budzą się następnego dnia, Zayn z okropnym bólem tyłka, a Harry gardła, nie jest już tak niezręcznie, jak tego ranka, gdy pierwszy raz uprawiali seks. Po prostu leżą przytuleni w promieniach słonecznych wpadających przez sporej wielkości okno wyglądające jak te, z epoki wiktoriańskiej i cieszą się chwilą. Tak. To ostatnio chyba ich ulubione określenie. Zdecydowanie.
Wstają niechętnie po godzinie, gdy burczenie w ich brzuchach staje się trochę zbyt głośne, by je zignorować. Schodzą po drewnianych schodach na dół, w samych bokserkach. W kuchni jest któraś z sióstr Malika, chyba Safaa, która zaszczyca ich jednym spojrzeniem, gdy wchodzą, a potem powraca do krojenia w kostkę pomidorów.
- Cześć - mówi Zayn nieco urażony, siadając przy wyspie kuchennej razem z Harrym.
- Cześć - odpowiada nie podnosząc wzroku.
 - Co robisz? - marszczy brwi, gdy dziewczynka wrzuca wszystko do miski, a następnie zalewa warzywa oliwą z oliwek i octem winnym.
- Bruschetta.
- Zrobisz i nam? - pyta proszącym głosem.
- Nie - odpowiada, po czym spokojnie bierze się za siekanie czosnku.
- Dzięki.
- Nie ma za co dziękować - odpowiada, po czym kończy danie, wkłada je do piekarnika i wychodzi z pomieszczenia kierując się najwidoczniej do salonu, bo po minucie rozlega się intro Spongeboba.
- Jest wredna - mówi Zayn z ciężkim westchnięciem zsuwając się z krzesła. - Co chcesz na śniadanie?
- Płatki będą okay.
- Okay - wyciąga z półki paczkę Cheerios i dwie miseczki, po czym podchodzi do lodówki, by wziąć mleko.
- Zayn! - Safaa wrzeszczy z salonu. - Mama kazała ci coś przekazać!
- Co?! - odwrzaskuje chłopak. Widocznie w tym domu darcie się jest na porządku dziennym.
- Słyszeli was!
Nastolatkowie zamierają w bezruchu, patrzą na siebie przerażonym wzrokiem, a po chwili wybuchają śmiechem. No cóż, w tym nie ma nic zabawnego, ale to naprawdę, naprawdę dziwna sytuacja. Zielonooki zastanawia się przez minutę, czy będą musieli potem wysłuchać długiego kazania na temat zabezpieczeń i tego typu rzeczy, pewnie tak, ale co go to obchodzi w tamtej chwili?
Carpe Diem, prawda?
Harry miał rację. Koło dwunastej usiedli razem z Zaynem na kanapie, z ramionami ciasno przylegającymi do ciała, jakby próbowali zniknąć i wysłuchali długiego monologu na temat chorób przenoszonych drogą płciową, prezerwatyw i tego typu rzeczy. Mulat odetchnął z ulgą, gdy jego rodzice nie skomentowali faktu, że uprawiał seks z  c h ł o p a k i e m. Zdziwił się, ale nie narzekał. Tego samego dnia rozpoczęły się pierwsze przygotowania do przeprowadzki. Rodzina Malików zaczęła upychać wszystkie drobniejsze rzeczy do pudeł, więc zrobił się niesamowity harmider. Zayn postanowił, że jego rodzice i siostry poradzą sobie sami i bezceremonialnie wyszedł razem z Harrym z domu. Za kilka dni będą już w Londynie, więc Mulat chciał pokazać chłopakowi co ciekawsze miejsca w Bradford, których jeszcze nie zdążyli odwiedzić.
Wrócili późnym wieczorem, po drodze do domu odwiedzając jeszcze kilku przyjaciół brązowookiego. Większość bibelotów była już pochowana. Ze ścian zniknęły obrazy i lustra, na stolikach nie widać już było wazonów i małych szklanych figurek, a na kanapie nie leżały już różnokolorowe poduszki. Zniknęły poustawiane w strategicznych miejscach świece, książki. Dom jakby stracił charakter, ale to nie było ważne. Za dwa dni rano miała przyjechać ciężarówka firmy przeprowadzkowej, która miała przewieść meble i pudła do Londynu. Jeszcze tylko chwila, a Zayn pójdzie do szkoły razem z Harrym, pozna Louisa, i Danielle, i Eleanor, i Kirkland, i tych wszystkich ludzi, których Styles tak bardzo nie cierpiał. W sumie nie rozmawiali o tym, jak czuje się z tym Malik. Musiał on w końcu opuścić rodzinną miejscowość, w której wychowywał się od dziecka, wszystkich przyjaciół, znajome miejsca, a zamieszkać w ogromnej metropolii, pełnej seryjnych zabójców, świrów, pedofilów i gwałcicieli.
Ale co tam, nie przejmujmy się, carpe diem, prawda?
Cieszmy się chwilą.
Yolo.
________________________________________
*Nienawidzę tego słowa z całego serca, ale tutaj nie mogłam nie użyć.

Rozdział XII - Sekcja zwłok

Kilka ogłoszeń parafialnych zanim zaczniecie czytać.
Po pierwsze chciałabym wiedzieć ile chcecie, by było rozdziałów? Do końca jeszcze daleko, jesteśmy jakoś w połowie, ale tak orientacyjnie?
Po drugie: jeśli zaczęłabym pisać jakieś inne fanfiction, oczywiście o Larrym, czytałybyście? Bo mam kilka fabuł na zbyciu.
Po trzecie chciałabym podziękować za wszystkie komentarze, bardzo, bardzo dziękuję za nie.
Po czwarte chciałabym oznajmić, że piętnaście komentarzy mnie zadowala więc:
15 komentarzy = kolejny rozdział.
Po piąte i ostatnie znalazłam ff, w którym Harry też jest synem byłego rockmana i poczułam się dziwnie, ale na szczęście fabuła jest kompletnie inna, więc jeśli ktoś czyta oba te fanfiki mam nadzieję, że nie pomyśli, że skopiowałam pomysł.
Dziękuję, miłego czytania.
_______________________________________________________
Harry jęknął nosowo, gdy jego język splótł się z tym należącym do przyjaciela. A może kochanka? Nie był już pewien, jak określać Zayna, ale nie rozmyślał na tym długo w tamtej chwili bardziej skupiając się na oplatających go ramionach. Przetoczył Malika w ten sposób, że teraz on górował, położył jedną rękę obok jego głowy, by nie zmiażdżyli swych nosów, drugą sięgając bardziej w dół i ściskając pośladki chłopaka. 
Docisnął krocze do krocza Mulata czując jak staje się coraz twardszy.
Więcej z tamtej nocy nie pamiętał.

***
Harry obudził się z przeszywającym bólem gardła, głowy i tyłka. Gdy uchylił lekko powieki rozglądając się nieprzytomnie po pomieszczeniu, jakby był jeszcze w pół śnie, nie mogąc wyplątać się z objęć Morfeusza. Czuł okropną suchość w gardle, więc ze zmarszczonymi brwiami sięgnął ręką ponad ciałem śpiącego wciąż Malika (Styles uśmiechnął się na jego błogi wyraz twarzy), by złapać stojącą na stoliku nocnym butelkę wody. Z trudem odkręcił zakrętkę i wypił całą zawartość nie odrywając ust od gwintu. Odrzucił bezużyteczny teraz śmieć gdzieś na bok, by spoczął na stosie ciuchów przyjaciela, po czym spojrzał na zegarek. Ósma. Wydał z siebie przeciągły jęk opadając z impetem na poduszki.
O tej porze pewnie byłby już w szkole. Tego dnia zajęcia zaczynały mu się chyba od lekcji Angielskiego. Zresztą nigdy nie zadał sobie tyle trudu, by zapamiętać planu lekcji. Nauczyciele często powtarzali mu, że ma ,,niewykorzystany potencjał", ale on nie bardzo się tym przejmował zamykając się w świecie zbyt głośnej muzyki, chociaż przecież mógł być najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Ale nie chciał.
A co robił teraz Louis? Pewnie spał, był w końcu zawieszony. Tylko gdzie? Nie wrócił do domu, tego Harry mógł być pewien. Z całą pewnością nie chciał widzieć się z matką. Jeszcze nie teraz. Obiecał sobie, że zadzwoni do niego po południu zakopując się głębiej w plątaninie prześcieradeł, koców i miękkich poduszek, pomiędzy którymi wyczuł coś, co po prostu musiało być maskotką. Z postanowieniem, że pośmieje się z tego później, zapadł z powrotem w niezbyt głęboki sen próbując osłonić się jakimś przyjemnym w dotyku jaśkiem przed bezlitosnymi promieniami słońca drażniącymi jego oczy.
Obudził się z bliżej nie określonego powodu. Najwidoczniej po prostu jego ciało uznało, że ma dosyć snu. Usiadł podpierając się z tyłu rękami. Ziewnął głośno szeroko otwierając usta, po czym obrzucił wzrokiem zwiniętego obok przyjaciela. Przetarł knykciami oczy, ziewnął jeszcze raz, tym razem trochę mniej dramatycznie, i potrząsnął ramieniem przyjaciela. Na początku delikatnie, potem trochę silniej. Malik powoli uchylił powieki, ale widząc pochylonego nad nim chłopaka rozwarł je na całą szerokość, jakby był w pełni rozbudzony i nie pochrapywał cicho, jeszcze dwie minuty temu. Miał lekko rozchylone usta, jakby był przestraszony i chciał coś powiedzieć. Gestykulował, ale z jego ust wydostawał się tylko niezbyt wyraźny bełkot. Harry wyróżniał słowa takie jak ,,on", ,,ty", ,,ja" i ,,nie", ale nic poza tym. Tego ranka nie myślał w ogóle o ostatniej nocy i dopiero teraz zaczął sobie powoli przypominać co robił przed położeniem się w tym łóżku. Poruszył lekko nogami i wyczuł, że jest nagi, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia.
-O Boże - wydusił z siebie w końcu Malik, a zielonooki uśmiechnął się lekko wpatrując w dłonie ułożone na podołku, jakby był zawstydzony. Nie, żeby bawiła go ta sytuacja, po prostu Mulat wydaje się być taki zażenowany, przerażony, zdezorientowany i zszokowany, że to aż zabawne.
-Powiedz mi - mówi rozedrganym głosem, jakby rozpaczliwie starał się utrzymać nerwy na wodzy. - Powiedz mi, czy ty też masz takie wrażenie, że ja... Że ty mi...
Wyraźnie nie może się wysłowić, jakby to, co robili wczoraj przechodziło ludzkie pojęcie, wychodziło poza zakres, który jest w stanie obejmować człowieczy umysł.
-Tak - wtrąca Harry wybuchając śmiechem, a Zayn zaczyna wędrówkę po pokoju szarpiąc się za włosy, psując fryzurę, która nawet rano wydawała się być perfekcyjna. Zielonooki zastanawia się, czy tornado byłoby w stanie ją zniszczyć, ale odpowiedź pewnie brzmi nie.
-I z czego ty się kurwa śmiejesz?! - krzyczy, ze zmarszczonymi brwiami i złością pobłyskującą w oczach, ale słowa te nie zmywają uśmieszku z twarzy przyjaciela. Wychyla się za łóżko i łapie parę jakichś bokserek, które leżą na podłodze. Zakłada je na siebie pod kołdrą, po czym wysuwa się spod niej. Uderza w niego zimno, ale nie przejmuje się, bo jest ono orzeźwiające, zmywa resztki snu z jego powiek i uderza do głowy uśmierzając ból.
Harry powoli podchodzi do Zayna, po czym staje przed nim, blisko, naruszając jego przestrzeń osobistą. Z takiej odległości widać w jego oczach nie złość, ale niepewność i strach. 
Mógł to przewidzieć. Zayn był zwyczajnie niepewien swojej seksualności. I tyle. Nic wielkiego. Afera o nic.
-Zayn... - wymawia imię chłopaka delikatnie, kojąco. Ma ochrypnięty głos i ma podejrzenia dlaczego tak jest, ale nie pozwala tej myśli uformować się do końca, bo chce pomóc przyjacielowi stojącemu przed nim. Wydaje się on w tej chwili kruchy, co jest zaskakujące i niemożliwe, i Harry w życiu nie pomyślałby, że Malik, z tymi wszystkimi tatuażami i kolczykiem w ustach, i z wypisanym na twarzy ,,jeżdżę motorem" może wyglądać, jakby brakowało mu pewności siebie. 
,,Seks zmienia człowieka". Myśl ta przemyka przez głowę zielonookiego jak błyskawica i bardzo stara się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, przez co lekko drży mu podbródek i ramiona, a dolna warga unosi się do góry, ale powstrzymuje się, zanim chłopak mógłby zauważyć więcej, niż nikły uśmiech majaczący gdzieś na jego twarzy.
-Zayn, uspokój się - prawie szepcze, ale to jest niepotrzebne, bo oboje stoją od kilku minut w całkowitym bezruchu wpatrując się w siebie. Zaynem kierują trochę sprzeczne emocje, natomiast Harry wydaje się być całkowicie opanowany. Kładzie delikatnie ręce na nagich ramionach przyjaciela pocierając nimi lekko, a następnie przejeżdżając w dół, do łokci, i w górę.
-Co ty mi zrobiłeś kretynie? - Malik wypowiada te słowa płaczliwym tonem. Czai się w nich nutka rozpaczy, którą zielonooki wyczuwa, ale bagatelizuje ją śmiejąc się. Bardzo się stara, by zabrzmiało to swobodnie, by starszy* też się uśmiechnął. Osiąga cel, gdy widzi nikły uśmiech na jego ustach, który, na szczęście, obejmuje też oczy, w których grają wesołe iskierki.  
Louis też takie ma, przebiega przez głowę Harry'ego, ale szybko powraca myślami do Zayna, który właśnie obejmuje go za szyję. Jest to niespodziewane, spontaniczne i naprawdę przyjemne, więc zanurza twarz w jego miękkich włosach, zapominając o wszystkim i wszystkich, myśląc o niczym, ciesząc się chwilą.
Odrywają się od siebie po kilku minutach. Oboje nie wiedzą co powiedzieć, oboje są nieco zakłopotani i oboje są pokryci gęsią skórką. 
Biorą prysznic, a następnie ubierają się niespiesznie rzucając sobie co jakiś czas krótkie spojrzenia spod powiek, jakby bawili się w jakąś dziwną odmianę flirtu.
Kiedy są już prawie ubrani słyszą dzwonek. Malik mruczy pod nosem coś o tym, że nienawidzi otwierać drzwi, po czym zakłada skarpetkę i razem schodzą na dół, gdyż są sami w domu. 
-Dzień dobry - mówi, gdy im oczom ukazuje się para policjantów, która krytycznym wzrokiem patrzy na nagą klatkę piersiową Harry'ego. Mulat nie wydaje się być zaskoczony ich widokiem. Odsuwa się, by przepuścić ich w drzwiach. Znowu pada, mimo, że rano świeciło słońce.
-Przepraszam, ale kim pan jest? - pyta kobieta o surowym wyrazie twarzy unosząc do góry swe starannie wypielęgnowane brwi. Ma ściągnięte usta, a wyglądem przywodzi na myśl profesor McGonnagal w czasach młodości. Krytycznie patrzy na zielonookiego jakby uważała za wysoce niestosowne otwieranie drzwi będąc bez koszulki.
-Och, nazywam się Harry Styles - mówi. Jego głos nadal jest ochrypnięty, ale głośny i wyraźny. - Jestem... Zayn jest moim...
Zdecydowanie mógł wczoraj w nocy przemyśleć tę kwestię. Przynajmniej teraz nie czułby się jak kompletny idiota.
-Harry jest moim przyjacielem - przychodzi z pomocą Malik. Zielonooki jest mu naprawdę wdzięczny, ale ma dziwne wrażenie, że kobieta mu nie uwierzyła, bo przygląda mu się podejrzliwie ze zmarszczonymi brwiami. Rozpaczliwie stara się nie myśleć o tych woreczkach zioła schowanych w jego torbie na górze. Ma szczerą nadzieję, że w domu jego przyjaciela robiono już przeszukanie, bo gdyby było inaczej trafiliby do pierdla od razu. I to oboje. Ale przecież musieli zrobić to już dawno - stara się uspokoić, gdy Zayn odpowiada na jakieś pytania.
-Będziesz musiał złożyć zeznania - zwraca na siebie jego uwagę kobieta.
-Dotyczące czego? - pyta ogłupiały.
-Zabójstwa Perrie Edwards - odpowiada natychmiastowo lustrując go od góry do dołu, jakby chciała ocenić poziom jego głupoty.
-A co ja mam z tym wspólnego? Byłem wtedy w Londynie.
-Przekonasz się na komisariacie - odpowiada spokojnym głosem, na co Harry unosi brwi i mówi ,,dobra" przeciągając sylaby.
Wsiadają razem z Malikiem do radiowozu po ubraniu się i zgarnięciu najpotrzebniejszych rzeczy (Harry przy okazji zauważa obluzowaną deskę w podłodze, więc wpycha tam wszystko, do czego policjanci mogliby się przyczepić). Podróż nie trwa długo, a oni nie są w kajdankach, ale i tak mają wrażenie, jakby mieli coś na sumieniu. Wchodzą do budynku, przez który przechodzą szybko, prawie w biegu, idąc tuż za parą policjantów. W pewnym momencie mężczyzna ich opuszcza i Harry jest prawie pewien, że mówi do jakiegoś faceta przed trzydziestką ,,sprawdź co mamy na Harry'ego Stylesa". Chce się oburzyć, ale nie ma na to czasu, gdyż kobieta, mimo obcasów, porusza się jakby ją coś goniło. 
Nagle, nadal w biegu, naciska jakąś klamką. po lewej stronie, po czym brutalnie wpycha zielonookiego do pomieszczenia zatrzaskując Zaynowi drzwi przed nosem.
Znajdują się w gabinecie. Harry niepewnie przysiada na fotelu przed biurkiem nie będąc pewnym, czy wolno mu to zrobić. Na blacie leży coś w rodzaju podłużnego graniastosłupa, do którego przytwierdzono tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Amelia Foster.
-Ładne ma pani imię - mówi, gdy kobieta przegląda jakieś papiery leżące na biurku.
-Dziękuję - odpowiada nie podnosząc wzroku.
-Ale nie pasuje pani.
-Cóż, nie ja je sobie wybierałam - odpowiedziała nadal nie zwracając na niego uwagi. W końcu jednak uniosła głowę, trzasnęła jakimś segregatorem, wzięła do ręki zadrukowaną kartkę i zadała pierwsze pytanie.

***
-O co cię pytała?
Zayn zadaje to pytanie, gdy siedzą na ławce w jakimś parku sącząc kawę z piankowych kubków i jedzą rogaliki. Są dosyć głodni, gdyż tego dnia nie jedli jeszcze śniadania.
Harry wzrusza ramionami.
-To chyba były rutynowe pytania. Co robiłem tego i tego dnia o tej i tej godzinie, dlaczego tu przyjechałem, jakie mam z tobą powiązania, co robiliśmy wczorajszej nocy...
-Co jej odpowiedziałeś? - Malik śmieje się biorąc łyk napoju.
-Prawdę. No, połowiczną. Nie powiedziałem, że uprawialiśmy seks po pijaku. W ogóle nie powiedziałem, że się upiliśmy, tylko dałem do zrozumienia, że wypiliśmy po kuflu piwa wieczorem i poszliśmy do domu, po czym przespaliśmy całą noc jak dwa słodkie, niewinne baranki.
-Wiesz, że może łatwo sprawdzić jak naprawdę było? - uśmiech nie znika z jego twarzy. Kawa widocznie dobrze mu robi.
-Oczywiście, ale nie ma prawa się przyczepić do moich słów. Nie powiedziałem, że na wczorajszej imprezie alkohol nie lał się strumieniami, nie powiedziałem, że się nie upiliśmy, nie powiedziałem, że nie uprawialiśmy seksu. Jak się spróbuje do tego przyczepić, to mój prawnik da jej popalić - wziął do ręki kolejnego rogalika z papierowej torby i włożył sobie do ust jego połowę, po czym popił go kawą i przełknął głośno.
-No, Ferb, co dzisiaj robimy?
-Dzisiaj nie idę na żadną imprezę. Nadal mam kaca.
-Więc dziś chcesz to robić nie po pijaku? - pyta się Harry ze zdziwieniem w głosie i nutką podziwu. Powinien zostać aktorem. - Okay, jak sobie chcesz.
Unosi brwi, a Mulat nie zmieniając nawet wyrazu twarzy, nie drgając żadnym mięśniem, nie odwracając się do niego zdziela go po twarzy uderzając wierzchem rozluźnionej dłoni. Potem znowu bierze łyk, jak gdyby nigdy nic.
-To bolało.
-I dobrze - Zayn wzrusza ramionami. Przez chwilę panuje cisza, która po kilku minutach zostaje przerwana przez Harry'ego.
-Właściwie to o czym gadałeś z panią Amelią Foster? - wypowiada to imię z udawanym szacunkiem, a w głosie wyraźnie pobrzmiewa kpina.
-Przeprowadzono sekcję zwłok.
-I co?
-Na serio chcesz tego słuchać? - pyta, a Harry wzrusza ramionami. - Okay. Więc Perrie najpierw została ogłuszona kijem baseballowym, potem ktoś nieudolnie poderżnął jej gardło, następnie rozebrał, wyciął krzyż pomiędzy jej piersiami, po czym wyjął serce i zgwałcił.
-Czekaj. Zgwałcił ją już po tym, jak ją zabił?
-Tak. Nekrofilia i te sprawy.
-Powinni go zamknąć w psychiatryku. I to szybko.
-Póki co pracują nad tym, żeby w psychiatryku zamknąć mnie.
-Ale... Ale przecież... Chyba ta sekcja zwłok musiała ci jakoś pomóc, nie? To nie ty ją zabiłeś, a on... a on ją zgwałcił, więc... więc chyba zostało w niej trochę spermy i może po niej dojdą kto to zrobił.
-Czy ja wiem? - Zayn wzruszył ramionami nadal patrząc się prosto przed siebie.
-No powiedz coś kurwa.
-Co mam ci powiedzieć?
-Nie wiem... Nie bądź taki spokojny - powiedział błądząc wzrokiem po żwirze, którym wysypana była alejka. Malik zaśmiał się ochryple.
-Jestem spokojny i ty też powinieneś. To ja ją znalazłem, Harry. Znalazłem ją nagą, całą we krwi z wyrwanym sercem. Nadal była piękna.

***
Kolejne dni upływają im na oglądaniu telewizji, graniu w brutalne gry, śpiewaniu i okazjonalnie całowaniu. Starają się nie wracać do tematu imprezy, czy Perrie. Nadal śpią razem w jednym łóżku, zasypiają przytuleni do siebie i tak się budzą, ale nie komentują tego. Zayn potrzebuje czasu, by z wszystkim sobie poradzić, by wszystko poukładać w głowie, a Harry to rozumie. Dzwoni do Louisa codziennie, ale nie rozmawiają zbyt długo, bo i nie ma o czym. Tomlinson nie chce wracać do matki. Nocuje u Liama.
Zayn dwa razy był u psychologa i wracał stamtąd wyczerpany, chociaż nie chciał powiedzieć dlaczego tak jest. Po prostu rzucał się na kanapę, brał do ręki paczkę chipsów i starał się zrelaksować, wyłączyć się zapominając o wszystkim, a zielonooki był wtedy przy nim, opiekując się nim, całując pocieszająco w głowę, i gdyby któryś z przyjaciół Zayna się o tym dowiedział straciłby reputację, ale nie przejmował się tym wtedy. Cieszył się chwilą. I wszystko było dobrze, wszystko układało się świetnie, dopóki nie nadeszła środa. Bardzo deszczowa środa, która miała przesądzić o wszystkim.
______________________________________
*Zaplanowałam sobie, że Louis, Harry i Niall będą w tym samym wieku, natomiast Zayn i Liam będą starsi o rok.

Rozdział XI - Świństwo

Nie wiem, czy wam szczęka opadnie, ale może być ciekawie. Ostatni fragment przekładałam kilka razy, w końcu go macie.
10 komentarzy = kolejny rozdział
__________________________________
Harry oparł się wygodniej o fotel kątem oka wyglądając przez okno. Pociąg wyjechał już dawno z Londynu i teraz za oknem przewijała się panorama niskich, nagich pagórków. Chłopak myślał o Louisie, o jego dziwnym zachowaniu i o tym, że jeden ze sławniejszych nastolatków w szkole czuje się samotny. Bo inaczej nie dało się wytłumaczyć jego nietypowych słów, prawda? Rozmyślania umilał sobie esemesowaniem z Zaynem i graniem na przemian w sudoku i Tetris, co było dziwne, bo miał na swoim telefonie trochę bardziej pasjonujące gry, nie wspominając o wykonaniu graficznym.
Dojechał po kilku godzinach. Nieco zmęczony i z raczej ponurym wyrazem twarzy. Wysiadł z pociągu zgarniając swoją sportową torbę, w którą przed wyjazdem poupychał parę najpotrzebniejszych rzeczy. Już na peronie obrócił się parę razy wokół własnej osi, aż w końcu dostrzegł postać wysokiego, ciemnoskórego chłopaka, który opierał się nonszalancko o ścianę dworca i spokojnie palił papierosa nie zauważając grupki piętnastoletnich dziewczyn, które chichotały patrząc na niego i zasłaniając dłońmi usta.
Harry uśmiechnął się lekko, po czym delikatnie pomachał w jego stronę ręką. Ruch ten wystarczył, ponieważ chłopak uniósł wzrok i uśmiechnął się na widok przyjaciela. Wyjął z ust niedopałek i rzucił go na ziemię przydeptując, po czym dłonią wskazał, by Styles przeszedł przejściem podziemnym pod peronami. Zielonooki podniósł z ziemi torbę i zeszedł po schodach najpierw w dół, a chwilę po tym w górę.
Jego uśmiech poszerzył się, gdy zza grupki ludzi wyłoniła się postać Mulata. Ruszył zdecydowanym krokiem lawirując między rozproszonymi ludźmi, aż w końcu stanął z nim twarzą w twarz. Gapili się przez chwilę na siebie z uśmiechami, które postronna osoba mogłaby uznać co najmniej za podejrzane, a po chwili złączyli się w ciasnym uścisku, jakby byli niewidzącymi się od kilkudziesięciu lat przyjaciółmi. W tym momencie trochę na północ od nich kilka dziewczyn wydało z siebie jęk zawodu, na co Harry cicho się zaśmiał. Odsunęli się od siebie i niezobowiązująco spletli swoje palce, a gdy przechodzili koło nastolatek z zawiedzionymi minami Harry powiedział dramatycznym szeptem:
-On jest mój.
Zayn parsknął serdecznym śmiechem przyciągając go do niego, po czym owinął swoją rękę w pasie przyjaciela i pocałował go w policzek.
Wyminęli je wyniośle ignorując, po czym przeszli przez niezbyt zatłoczony budynek stacji kolejowej i pchnęli drzwi. Uderzyło w nich chłodne powietrze. Na północy Anglii było tego dnia nieco zimniej, niż w Londynie. Harry rozwinął podwinięte do tej pory rękawy swojej koszuli po czym zwrócił się do Zayna.
-Przyjechałeś tu tym swoim cennym motorem, czy zostawiłeś go na ważniejsze chwile, jak ślub ze mną albo coś w tym stylu?
-Myślałem, że kochasz Louisa - mruknął, po czym lewą ręką wskazał na stojącą trochę na prawo czarną maszynę. Harry zagwizdał z uznaniem.
-Czyli doznam tego zaszczytu i nią pojadę? - spytał, a jego wzrok wyrażał uwielbienie. - Poza tym nadal kocham Tomlinsona, ale wiesz, ślub z kim innym mi nie zaszkodzi. Wzbudzę w nim zazdrość i w ogóle.
Ruszyli w stronę pojazdu nadal trzymając się za ręce. Gdy dotarli rozdzielili się, a Mulat uroczystym gestem podał przyjacielowi kask.
-Och dziękuję, dziękuję - powiedział wzruszonym tonem. Usiadł za Malikiem przylegając do niego o wiele ciaśniej, niż to było konieczne. Wyglądał jakby chciał, wniknąć w chłopaka, żeby stali się jednością.
-Dlaczego to robisz? - Zayn spytał śmiejąc się lekko. Odwrócił głowę, żeby uchwycić wzrokiem twarz zielonookiego, ale zamiast tego stuknął się z nim kaskiem.
-Zimno mi - odpowiedział z niewielkim uśmiechem, który towarzyszył mu od początku spotkania. Widzieli się na dobrą sprawę po raz pierwszy, ale zachowywali, jakby razem spędzili dzieciństwo. Naprawdę się przyjaźnili.
-Tak, tak. Jasne - mruknął muzułmanin, po czym ruszył z piskiem opon. -Tak bardzo homo - dodał na wydechu.
-Przeszkadza ci to?
-Oczywiście, że nie - uśmiechnął się.
Jechali zaledwie kilka minut, najwyżej dziesięć, ale mimo to wymówka Harry'ego okazała się być całkiem uzasadniona. Pogoda w czasie jazdy oziębiła się jeszcze bardziej, nastolatkowie na motorze stale smagani byli porywistym wiatrem, a gdy już prawie dojeżdżali zaczął siąpić niewielki deszcz, zaledwie mżawka, która po dwóch lub trzech minutach zamieniła się w prawdziwą ulewę. Zdążyli schować się w domu, ale i tak byli już lekko przemoczeni. Po chwili obserwowali przez okna jak z nieba lały się strugi deszczu, jakby ktoś wylewał na świat całe wiadra wody.
Mama Zayna okazała się być bardzo miłą, ciepłą kobietą. Nie przygarnęła na szczęście nowego gościa do swej piersi, ale zadbała, by wypili po dwa wielkie kubki mleka z miodem, aby się nie zaziębili*. Zrobili to siedząc w salonie i obserwując jak dwa spasione koty bawiły się włóczką.
Koty? Bardzo nie w stylu Zayna - pomyślał Harry, ale nie skomentował tego obiecując sobie w myślach, że spyta o to nastolatka potem. Poza tym Tricia przyniosła do pokoju syna dodatkowe ręczniki i koce.
-Przepraszam za nią - mruknął Zayn, gdy w końcu znaleźli się sam na sam. Położył się na łóżku na brzuchu wpatrując w przyjaciela, który usiadł na czarnym, eleganckim krześle obrotowym przy biurku. - Kiedy dowiedziała się, że mnie odwiedzisz i, że prawdopodobnie będziesz mieszkał w hotelu stwierdziła, że ,,tak nie może być" i uparła się, że zamieszkasz na ten czas tutaj. To taka słynna gościnność Malików - dodał z durnym, dumnym uśmieszkiem.
-Przecież twoja mama nie jest Malik. Przyjęła to nazwisko od twojego ojca - zauważył zielonooki, na co Mulat lekko się zirytował.
-Słuszna uwaga -stwierdził jednak po chwili przekręcając się na plecy. Widocznie jego złość nie trwała zbyt długo. - No nie ważne. Co chcesz robić? W tym mieście nie ma aż tak wielu rozrywek jak w Londynie, ale...
-Masz na myśli kluby dla gejów i lesbijek? - przerwał mu chłopak z nikłym uśmieszkiem.
-Właśnie - powiedział powoli przeciągając samogłoski, jakby na myśli miał coś dokładnie odwrotnego. - Ale może coś wymyślimy - dokończył.
-Najpierw chciałbym ci zadać pytanie, które nurtuje mnie od przestąpienia pięknego progu tego domu - powiedział poważnym, nieco tajemniczym tonem Styles.
-Słucham.
-Ty masz koty - parsknął śmiechem zginając się w pół. To nie było ani pytanie, ani stwierdzenie. Raczej coś, na co nie wymyślono jeszcze nazwy. - Zayn Malik ma kota?
Uniósł głowę, gdy poczuł, że został uderzony poduszką.
-Ja nie mam kotów. To dziewczynki je mają, ja się nimi w ogóle nie interesuję.
-W ogóle - powiedział, a w jego głosie słychać było pieszczotliwą odmianę kpiny.
-Taka prawda, Styles - wzruszył ramionami znowu wpatrując się w sufit. Harry po wejściu zauważył, że były na nim gwiazdki, które w nocy świeciły. Gemma miała kiedyś takie same w swoim pokoju. Je również mógłby wyśmiać, ale nie chciał w obawie, że przyjaciel tym razem mógłby się naprawdę zezłościć.
-Więc co chcesz robić? - spytał ponownie Mulat.
-Skoro nie macie tu klubu dla gejów, to może chociaż jakiś normalny... - powiedział zielonooki jakby od niechcenia.
-Rozumiem. Chcesz albo się najebać, albo kogoś zaliczyć. Może w całym Bradford znajdzie się jakiś koleś, który ochoczo rozstawi przed tobą nogi.
-Spoko. Wystarczy mi trochę alkoholu. I ty - dodał po namyśle odgrywając się, po czym odwrócił się plecami opierając nagie stopy na blacie biurka. Oczywiście tuż po przyjeździe musieli przebrać się w suche, ciepłe ciuchy.
-Chcesz mnie przelecieć słońce? - spytał. Wstał powoli z łóżka, po czym przejechał dłonią po zagłówku fotela na którym siedział jego przyjaciel.
-A czy ja coś takiego powiedziałem? - wzruszył ramionami patrząc na znajdujące się naprzeciw niego okno. Na. Nie przez. Nadal lało tak, że rozróżnienie czegoś innego niż kolory graniczyło z cudem a'la zmartwychwstanie Jezusa. Podejrzewał, że wyszczubienie nosa spowodowałoby przemoknięcie do suchej nitki, ale mimo to bardzo chciał się upić. Upić tak, że zapomniałby swojego imienia. Przy Louisie ostatniej nocy było to nie do końca możliwe. Louis. Zapomnienie o nim przy Zaynie było takie proste. Może tego mu potrzeba? Dobrego seksu? Żeby zapomnieć o kimś, kto wczoraj zdecydowanie wyglądał, jakby chciał go przelecieć, kto zdecydowanie wyglądał jak gej, ale kto zdecydowanie deklarował, że jest hetero. I nie chciał rozstać się z dziewczyną, która go zdradza. Harry potrząsnął lekko głową wprawiając w ruch swoje loki. Chciał wyrzucić te myśli ze swojej głowy i miał na to tylko jeden pomysł.
-Mam w dupie to, jak bardzo leje. Chcę iść na imprezę.
-Wiesz, że jeśli pójdę na imprezę, to mnie zamkną szybciej, niż zdążę powiedzieć, że jestem niewinny? Zapomniałeś o tym?
-Czemu mieliby to zrobić? - prychnął chłopak odwracając się, by popatrzeć na przyjaciela. - To absurd.
-Bo w mojej sytuacji dobrze by było, gdybym choć udawał, że jestem w żałobie. Chodzenie na imprezy to nie jest najlepszy pomysł.
-A słynna gościnność Malików? - uśmiechnął się tryumfalnie Harry, jakby już go przekonał do wyjścia z domu.
-Co? - zmarszczył brwi.
-Czy twoim obowiązkiem nie jest, aby oprowadzić mnie po najlepszych klubach w tym mieście i poznać z najgorętszymi chłopakami? - spytał. W tym miejscu pojawił się w jego myślach mokry Louis w samej koszulce i bokserkach siedzący na jego kroczu, ale wyrzucił szybko ten obraz z głowy. - Gościnność by tego wymagała - dodał.
-Okay - powiedział Malik pokonanym tonem. - Wygrałeś. Tylko pilnuj, żeby mnie nie przyłapali z narkotykami, bo wtedy to już koniec. Zabieraj ode mnie to świństwo z daleka.
-Och. Mam tu trochę tego świństwa.

***
Do jednego z klubów pojechali taksówką. Rozważali wzięcie samochodu, ale wtedy któryś z nich musiałby nie pić, a to mijało się z celem tej wyprawy. Właściwie to nie tylko mijało, ale omijało szerokim łukiem. Oczywiście mamie Zayna nie bardzo podobał się ten cały pomysł z imprezą, ale ostatecznie zgodziła się, kiedy Harry zaczął trzepotać rzęsami i wyrzucać z siebie potoki kłamstw.
Mimo ulewy na miejscu było sporo ludzi. Malik przedstawił zielonookiemu kilka swoich znajomych, między innymi braci Brooks i naprawdę dużo dziewczyn, których imion nie był w stanie spamiętać. Chyba był popularny i ludzie lubili go nawet mimo tych podejrzeń o zabójstwo. Może Zayn w tych esemesach przesadzał. W końcu usiedli razem na jednej z ciemnofioletowych kanap trzymając w dłoniach kieliszki. Przed nimi stało kilka butelek różnych trunków i szklanki. Niektóre już opróżnione przez siedzących wokoło przyjaciół Mulata, niektóre czekające na wypicie. Oczywiście w tym klubie nie sprzedawano alkoholu butelkami, ale surowy ton barmana nagle zniknął, gdy Harry wyciągnął gruby zwitek banknotów. I to nie o małych nominałach.
Tak więc siedzieli teraz w kilkanaścioro osób upijając się na koszt Stylesa. Ci bliźniacy, chyba Jai i Luke, albo coś w tym stylu i ich brat, którego imienia jednak nie mógł sobie przypomnieć, już jakiś czas temu pozbyli się koszulek. Było to zabronione, ale już i tak pili z butelek, więc nikt z ochrony nie zwrócił na to uwagi. Zresztą gdyby spróbował coś powiedzieć zostałby dyskretnie uciszony wepchniętymi w łapę pieniędzmi. Skoro dało się w ten sposób uciszyć ochroniarzy na lotniskach, to dało się też w zwykłym klubie, prawda?
W końcu gdy Harry nie mógł już prawie chodzić, a Zayn był w tylko odrobinę lepszym stanie zdecydowali się wyjść. Była trzecia, może czwarta w nocy. Na zewnątrz siąpił tylko lekki deszczyk, zimno jak cholera, ale oni są rozgrzani. Rozgrzani od tańczących w środku ciał, od alkoholu wlanego w siebie liczonego w litrach. Od wszystkiego. Jakaś miła dziewczyna, chyba Jade która wcześniej całowała się z chłopakiem o imieniu Damian wpycha ich brutalnie do taksówki. Zatrzaskując za nimi drzwi z głośnym hukiem. Może nie jest jednak taka miła. A może ten chłopak nazywał się Daniel? Nieważne.
Jadą w ciszy przerywanej nuceniem Stylesa jakiejś wesołej melodyjki. Nie zastanawiają się skąd dziewczyna znała adres Zayna, nie myślą o niczym. Po dojechaniu zachowują na tyle trzeźwości, że starają się być jak najciszej. Udaje się im nie budzić nikogo, aż w końcu oboje rzucają się na łóżko. Nieprzytomnie, z na wpół otwartymi oczami rozbierają się zostając tylko w bokserkach i wchodzą pod kołdrę. Ich twarze leżą niebezpiecznie blisko siebie, dyszą, a ich oddechy się łączą. Patrzą na siebie przez chwilę, aż w końcu Harry przesuwa głowę i łączy ich spierzchnięte wargi. Zayn nie oponuje, więc kładzie swoją dłoń na jego szyi i przyciąga bliżej. Ich usta zaczynają się powoli poruszać, aż zielonooki nieśmiało wsuwa swój język do ust przyjaciela. Mulat wydaje z siebie dziwny, jakby proszący, dźwięk, co Styles przyjmuje jako zachętę. Przyciska się do niego bardziej, kolano umieszcza między nogami nastolatka i jedzie nim w górę, po czym dociska się do jego krocza. Sprawił, że Zayn Hetero Malik jest twardy. I to za pomocą zwykłego całowania.

_________________________________________
*Polecam, Ewa Wachowicz. To mnie wyleczyło kiedyś z grypy, przysięgam.